Można rozumieć 4 czerwca 1989 jako dzień, w którym Polacy powiedzieli komunie: „dość!” – i ja go tak rozumiem. Przecież pamiętam swoje emocje z tamtego dnia. To była nieprawdopodobna satysfakcja z tego, że wieloletnie i - jak się nam nieraz zdawało – beznadziejne konspirowanie przyniosło tego dnia, w jakiś niemal cudowny sposób, owoce. Naród powiedział komunie: „dość!”. Co z tego dalej wyniknie, nie bardzo było wiadomo, ale było jasne, że jest szansa, żeby bardzo przyspieszyć wychodzenie z tego niedorzecznego i nie-ludzkiego systemu.
Tak myślałem 5 czerwca 1989, kiedy dotarło do mnie, że nie tylko w moim obwodzie głosowania nasi kandydaci dostali po 70 – 80 proc. poparcia, ale że taka jest ogólnopolska tendencja, co przełoży się na zgarnięcie całej albo prawie całej puli mandatów przewidzianych dla „Solidarności”. Skoro tak myślałem wtedy, to ani późniejszy, nie zawsze najlepszy, użytek uczyniony z wolności przez kolejne rządy, ani styl i treść tego świętowania dzisiaj nie odbiorą mi tamtej satysfakcji. To jest moje święto. I zawsze takim będzie.
Można jednak rozumieć 4 czerwca 1989 także jako dzień, w którym Polacy wznieśli się ponad wszelkie urazy z przeszłości i powiedzieli wielkodusznie komunistom: daliście nam 35 proc. wolności? Jesteście wspaniali i więcej na razie nie będziemy żądać. Wrażenie takiej interpretacji 4 czerwca daje ten fragment przemówienia prezydenta Komorowskiego na Placu Zamkowym:
Dla Polski był to czas odważnych, pionierskich reform politycznych, społecznych i ekonomicznych. Realizowaliśmy je w duchu kompromisu, w maksymalnie szerokim układzie politycznym, ponad podziałami z czasów bolesnej przeszłości. Patronem takiego działania był pierwszy niekomunistyczny premier w tej części Europy – Tadeusz Mazowiecki.
Myślę, że te słowa były głęboko przemyślane - niestety. I mają znaczenie dla pewnego rozumienia ostatnich 25 lat, ale także dla pewnego rozumienia poprzednich 45 lat – rządów łamiących elementarne prawa człowieka, mówiąc najkrócej.
Mam oto wrażenie, że Prezydent RP czyni z konieczności politycznej, w jakiej znalazł się rząd Mazowieckiego jesienią 1989 r., polityczną cnotę. Jeśli tak to rozumieć, to wtedy przedłużanie przez Mazowieckiego kontraktu politycznego z komunistami ponad potrzebę (jeszcze po rozwiązaniu PZPR w styczniu 1990) będzie oceniane pozytywnie. I tak zdaje się je oceniać Bronisław Komorowski, podczas gdy w rzeczywistości zachowawczość i statyczność polityki Mazowieckiego była jego największym błędem. I to błędem, który położył się cieniem na dalszych latach III RP, a w pewnym stopniu zaprogramował jej niektóre niedomagania aż do dzisiaj.
Nikt mi nie odbierze dumy z 4 czerwca 1989. Ale też nikt mi nie odbierze prawa do oceny błędów i zaniechań z przełomu 1989/1990 i z pierwszych miesięcy 1990 r.
To święto byłoby pełne, gdyby mniej w nim było samozadowolenia tych, którzy te błędy wtedy popełnili. Gdyby mniej obecni byli w nim wazeliniarze obecnej władzy, którzy przed 1989 r. potulnie służyli poprzedniej władzy. Gdyby jego symbolem nie był tylko Lech Wałęsa, który w znacznym stopniu odpowiada za te błędy (i jest ich beneficjentem), ale także ludzie, którzy uważali wtedy inaczej, tacy jak Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski, czy Kornel Morawiecki. Tylko w takim wypadku wezwania obecnie rządzących do wspólnego świętowania ponad podziałami byłyby wiarygodne.
Roman Graczyk
——————————————————————————————————————
Powieść, którą należy przeczytać! „Ślady krwi” autorstwa Jana Polkowskiego.
Do nabycia wSklepiku.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/199220-4-czerwca-swieto-moje-i-nie-moje-to-swieto-byloby-pelne-gdyby-mniej-w-nim-bylo-samozadowolenia-tych-ktorzy-te-bledy-wtedy-popelnili