Cóż za napięcie! Od wczesnego rana mainstreamowe telewizje nastawiły siebie i widzów na oczekiwanie. Już leci, już się zbliża do Warszawy. Rozentuzjazmowana TVN 24 rzuciła na pasek sensacyjną informację: jest to 12 wizyta prezydenta USA w naszym kraju. Prezydenta Obamy czy prezydenta w ogóle?
Mało rozgarnięty obywatel myśli sobie: ten Komorowski to jest dopiero głowa państwa. Obama odwiedza go dwa razy do roku, a może nawet częściej. No i powiedział trzy słowa po polsku: dzień dobry i razem. To znaczy, że Barackowi Obamie bardzo na Polsce zależy, chłop nauczył się naszego języka. Będę głosował na Komorowskiego i na Tuska, bo to politycy całą gębą, a III RP jest przodującą siłą na arenie międzynarodowej, zwłaszcza na linii transatlantyckiej. Za dawnych czasów, kiedy nasz kraj był hermetycznie zamknięty i o wizycie prezydenta Stanów Zjednoczonych nikt nawet nie marzył, serce radowało się, gdy Bobby Vinton śpiewał za oceanem w 1974 roku po polsku: „Moja droga ja cię kocham”. Puszczali to w PRL-owskim radiu i telewizji, jako że świadczyło o rosnącym znaczeniu PRL - u na świecie, a zwłaszcza wśród Polonii Amerykańskiej. Obywatele odczuwali to znaczenie we własnych kieszeniach, to znaczy w kopertach listów nadchodzących od krewnych, gdzie między kartkami czaiło się jakieś 10, a nawet więcej dolarów, pod warunkiem, że po drodze z poczty do domu nie rozpłynęło się w powietrzu.
Barack Obama spotyka się, spożywa obiady i kolacje, mieszka w apartamencie hotelu Marriot i prowadzi rozmowy. Z przedstawicielami miejscowego plemienia, któremu przywiózł - jak zauważył jeden z forumowiczów - w darze paciorki. Miliard dolarów na obronność do podziału między kraje Europy wschodniej. Bo są tak biedne, że nie stać ich na zakup kolejnych używanych F-16. Trudno się Obamie dziwić, skoro prezydent naszego szybko rozwijającego się państwa rozdaje z okazji 25-lecia III RP ciemnemu ludowi koszulki z Bangladeszu za 6 zł od sztuki.
Usłużne wobec naszej władzy telewizje i portale internetowe robią wszystko, żebyśmy popadli w zachwyt nad sukcesami sejmu kontraktowego, który w niezbyt wolnych wyborach uczynił prezydentem wolnej, jak nam się zdawało Polski, Wojciecha Jaruzelskiego. I właśnie to wydarzenie sprzed 25 lat czci teraz prezydent Komorowski i premier Tusk, a wraz z nimi prezydent USA Barack Obama. I to jest ten sukces.
Na dodatek Obama „rozpoczyna swoją wizytę w Europie od Polski” - ślini się TVN24. No właśnie, gdyby nie obowiązkowy udział w obchodach 70 rocznicy lądowania aliantów w Normandii, nie tylko by nie przybył do Warszawy, ale nawet do Europy. Tak się dobrze składa dla Platformy Obywatelskiej, że udając się do Paryża prezydent USA wpadł do Warszawy, bo po drodze mu było.
Prezydent USA wie jak pogłaskać spadkobierców PRL-u po duszy. Na zakończenie nic nie znaczącej konferencji prasowej Obamy i Tuska, przywódca najpotężniejszego państwa świata oznajmił zgromadzonym dziennikarzom i całej Polsce: „Nie mamy lepszego przyjaciela niż Polska, nigdzie na świecie”. Zupełnie jak Bobby Vinton. Niektóre babcie popłakały się ze wzruszenia. Media amerykańskie odnotowały tę wizytę, ale głównie w kontekście spotkania z prezydentem elektem Ukrainy, Petro Poroszenką. I trudno się dziwić, bo gdyby nie twarda postawa Stanów Zjednoczonych wobec agresywnych zapędów Putina, Ukraina przestałaby istnieć. A Europa odetchnęłaby z ulgą: baba z wozu, koniom lżej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/199026-moja-droga-ja-cie-kocham-prezydent-usa-wie-jak-poglaskac-spadkobiercow-prl-u-po-duszy