No i cóż począć z gen. Jaruzelskim? To jedna z bardzo niewielu osób, wobec których po ich śmierci trudno mi zachować należytą wstrzemięźliwość. Od razu uprzedzam, że inną taką osobą będzie Jerzy Urban, gdy Opatrzność postanowi nas od niego w końcu uwolnić. (W tym ostatnim wypadku wstrzemięźliwości nawet nie będę próbował zachowywać.) Kolejna to Czesław Kiszczak.
Nie ma wątpliwości, jak powinien wyglądać pochówek generała: powinna to być całkowicie prywatna uroczystość bez żadnego udziału państwa polskiego. To wynika wprost z wiedzy, jaką mamy dzisiaj nie tylko o motywach i okolicznościach wprowadzenia stanu wojennego, ale również o innych elementach jego życiorysu – od pracy dla Informacji Wojskowej, przez czynny udział w antysemickich czystkach w wojsku w 1968 r. (rozdział najchętniej chyba pomijany przez jego apologetów) po rolę w wydarzeniach z grudnia 1970 r. Generał starał się sprowadzić swoje życie do decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, którą usiłował niezmiennie przedstawiać jako podjętą z bólem i trudnością próbę ratowania Polski przed inwazją sowiecką. Wiadomo już dzisiaj, że to kłamstwo. Jedyną motywacją Jaruzelskiego było ratowanie władzy jego i jego kolegów wojskowych. Lata 80. to czas dla Polski całkowicie zmarnowany.
Podsumujmy zatem: współpraca ze zbrodniczą organizacją, umacniającą w Polsce władzę sowiecką i komunistyczną; antysemickie czystki; kierownicze sprawstwo masakry na Wybrzeżu w 1970 r.; stan wojenny, który został wprowadzony bezprawnie nawet w ramach ówczesnego porządku prawnego, plus wszystkie jego ofiary. Wniosek jest jasny: Jaruzelski był w gruncie rzeczy współczesnym wcieleniem Adama Ponińskiego, swego rodzaju archetypu sprzedajnego zdrajcy narodu i jego interesów. I, podobnie jak Poniński czy, w innej skali, choćby Lesław Maleszka, w jakimś stopniu stanowi zagadkę. Zagadkowa jest jego gorliwość w służeniu Sowietom mimo doznanych od nich ewidentnych krzywd.
Poniński prawdziwej kary nigdy nie poniósł, ale – jeśli odwołać do opartej na kwerendzie opowieści Jarosława Marka Rymkiewicza z „Reytana. Upadku Polski” – jego śmierć odpowiadała jego czynom. JMR cytuje pamiętnik Franciszka Karpińskiego: „po upadku kraju w ostatniej żył nędzy, że kieliszek wódki w szynkach warszawskich nie miał czym zapłacić i wypiwszy uciekał, a potem nędznie na ulicy umarł”. W wizji Rymkiewicza Poniński umiera w rynsztoku. Czyli tam, gdzie jego miejsce.
Jaruzelski w rynsztoku nie umarł. Umarł w szpitalu, otoczony opieką i uwielbieniem wciąż sporej grupy postaci polskiego życia publicznego. Pod tym względem III RP przegrywa z I RP. W dodatku o ile Ponińskiego spotkała jednak kara przynajmniej symboliczna (Sejm odebrał mu wszystkie tytuły i skazał na wygnanie, którą to karę anulowała wkrótce Targowica), o tyle Jaruzelski ludzkiej sprawiedliwości umknął. I to jest wstyd dla III RP, którego nie da się już w żaden sposób naprawić.
Skoro więc – w przeciwieństwie do Ponińskiego – generał nie wyląduje w bezimiennej mogile dla biedaków, to przynajmniej nie powinien wylądować na Powązkach. Ta sprawa jednak wydaje się przegrana, a pogrzeb na wojskowych Powązkach przesądzony. Jedni będą na niego nalegać, powołując się na kłamliwą, apologetyczną wersję życiorysu generała, inni – cytując powody formalne: stopień wojskowy, którego Jaruzelski nie stracił, oraz sprawowane przez niego stanowisko prezydenta RP.
Co można zrobić? Chyba niewiele. Protest powinien być słyszany, ale nie należy zmieniać go w burdę przy okazji pogrzebu. Na tym polega nasza wyższość nad azjatyckimi obyczajami u naszych drogich wschodnich sąsiadów (przejętymi przez ich namiestników w Polsce, czego świadectwem choćby „kwatera Ł”), że my szanujemy pochówek nawet najgorszego łajdaka. Od pogrzebu Jaruzelskiego należy się po prostu odwrócić z milczącą pogardą. To zapewne najlepsze wyjście. Choć muszę przyznać, że w tym akurat wypadku trudno byłoby mi potępić ofiary jego reżimu lub ich rodziny, gdyby postanowiły przeciwko miejscu tej uroczystości zaprotestować w jej trakcie. Jednak granicą nieprzekraczalną wydaje mi się sam charakter pogrzebu Jaruzelskiego. Nie sposób zgodzić się na żadne honory – na cokolwiek poza najskromniejszą państwową formą pogrzebu. To i tak za wiele, ale to minimum, które można tolerować. Wszystko inne byłoby już kpiną z najbardziej podstawowego poczucia sprawiedliwości.
Łukasz Warzecha
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/197770-lukasz-warzecha-jaruzelski-jako-wspolczesny-poninski-w-wizji-rymkiewicza-poninski-umiera-w-rynsztoku-czyli-tam-gdzie-jego-miejsce