Szeremietiew: Wymiar sprawiedliwości w Polsce przypomina rosyjską ruletkę. Trudno trafić na uczciwego sędziego

Fot. Facebook/Szeremietiew
Fot. Facebook/Szeremietiew

Od zawsze tak było, że ludzi niewygodnych zwalczano, także za pomocą kłamstw i paszkwili. Tyle tylko, że dziś siła rażenia kłamstwa nagłośnionego medialnie jest druzgocąca. Jeśli jednak coś mnie zaskoczyło, to rozmach kampanii prowadzonej przeciwko mnie

— mówi w Romuald Szeremietiew, były wiceszef MON rozmowie z „Polską The Times”, opowiadając o toczących się latami procesach i prokuraturze działającej na zlecenie, by niszczyć niewygodnych ludzi.

Dziwiło mnie, że media bezkrytycznie publikują jakieś niesprawdzone plotki, uznają mnie winnym. Człowiek sam wie najlepiej, czy złego coś zrobił, czy też nie. Wiedziałem, że jestem niewinny

— dodaje. Podkreśla, że nigdy nie akceptował rozwiązań ogólnostołowych, czym się narażał. Wierzył jednak, że choć w polityce ma miejsce wiele niewłaściwych zjawisk, można jednak walczyć o dobrą sprawę.

Krytykowałem zawsze patologie, ale od objęcia stanowiska w MON w 1997 roku modernizowałem armię, usprawniałem system zakupów uzbrojenia, budowałem wojska obrony terytorialnej. Nie miałem czasu na zajmowanie się, kto i komu robi coś brzydkiego

— mówi, przyznając że tym bardziej bolesne były kierowane pod jego adresem zarzuty korupcyjne.

Fałszywy hańbiący zarzut postawiony publicznie musi boleć. A biorąc pod uwagę, co w życiu robiłem, oskarżenie popełnienia jakiegoś takiego szmatławego przestępstwa, bo przecież zarzucano mi, że za tanio kupiłem samochód, bolało jeszcze bardziej. Ta żałosna bzdura przekreślała cały mój życiowy dorobek. Byłem tuż po uzyskaniu stopnia doktora habilitowanego nauk wojskowych, a więc jeśli idzie o kwalifikacje, nie miałem wśród polityków zajmujących się wojskiem równego sobie. Do dziś nie było wśród cywilnych ministrów obrony nikogo z moimi kwalifikacjami. Miałem plany i wizję budowania obronności, modernizacji i rozbudowy armii

— podkreśla były wiceminister obrony narodowej.

Szeremietiew wspomina moment, gdy pojawiły się zarzuty. Przyznaje, że walka była bardzo trudna, ale nie zamierzał kapitulować, choć odwrócili się od niego wszyscy znajomi politycy z każdej ze stron.

Zapewne wielu uwierzyło, że gazeta podała prawdę. Była to zresztą nowa sytuacja. Chyba pierwszy raz odkryto taką „wielką korupcję”. Potem mieliśmy różne afery, z najważniejszą Rywina, ale w 2001 roku to była pierwsza taka sytuacja: ukazuje się wielki tekst, znane nazwisko, afera „największa w historii MON”. Nie wiadomo, co strasznego jeszcze się ujawni. Pojawiła się opinia, że jestem tzw. silną osobą, a minister obrony nie był w stanie mnie, wiceministra, kontrolować. Sugerowano nawet, że tak naprawdę to ja kierowałem resortem. Byłem uznawany za mocno trzymającego podporządkowany pion MON. W ciągu kilku lat rzeczywiście wypracowałem sytuację, w której na stanowiskach w podległych mi departamentach pracowali profesjonalni ludzie. Miałem do nich pełne zaufanie. Pojawiały się nawet bezskuteczne próby wyjmowania mi tych osób. Mogło więc istnieć przekonanie, że stworzyłem jakieś własne imperium w resorcie i robiłem tam nie wiadomo co, a teraz minister jako przełożony będzie za to odpowiadał. Wystraszył się też premier Buzek, który mnie na stanowisko powoływał. Więc skoro była taka afera, to lepiej było nie obnosić się ze znajomością z aferzystą. W każdym razie polityczni znajomi nie dzwonili z wyrazami wsparcia

— wspomina. Szeremietiew przyznaje, że miał nadzieję na szybkie wyjaśnienie sprawy. Sądził, że to także w interesie państwa. Sprawa ciągnęła się jednak przez kolejną dekadę, a przeciwko wiceszefowi MON wytoczono dwadzieścia kilka śledztw korupcyjnych. Opieszałość sędziów przeciągała proces w nieskończoność.

Straciłem bezpowrotnie najlepszy zawodowo okres w moim życiu. Miałem doświadczenie, zdobyłem kompetencje, mogłem wiele zrobić w sprawach obronnych, a znalazłem się na aucie.

Romuald Szeremietiew wysuwa poważne oskarżenia wobec wymiaru sprawiedliwości:

Jestem przekonany, że w moim przypadku prokuratura działała na zlecenie.

Ostro ocenia też pracę prokuratorów:

Poza nielicznymi wyjątkami byli to ludzie co najmniej bez wyobraźni. Jeżeli nie tacy, co wprost wykonują czyjeś polecenia. Na przykład kluczowy element zarzutu korupcyjnego jeden z prokuratorów prowadzących śledztwo uznał za nieprawdziwy. Wówczas jego przełożony odwołał go ze śledztwa. Następnie powołał innego prokuratora i zarzut przywrócono. A w sądzie okazało się, że był nieprawdziwy.

Romuald Szeremietiew nie ma wątpliwości co o tego, że w jego sprawie prokuratura była sterowana przez czynniki wyższe.

Wymiar sprawiedliwości w Polsce przypomina rosyjską ruletkę. Jak wiadomo, rosyjska ruletka polega na tym, że do bębenka rewolweru wkłada się jeden nabój. Bębenek obraca się tak, żeby nie było wiadomo, gdzie jest nabój. Następnie delikwent bierze do ręki broń, przykład do głowy i naciska spust. Jeśli iglica trafi na komorę bez naboju - żyje. W przypadku wymiaru sprawiedliwości mamy podobnie, jeśli trafimy na uczciwego sędziego, wyrok będzie sprawiedliwy

mall / Polska The Times

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.