Krzysztof Feusette: Przewidziałem taki wynik. Po raz kolejny Front Jedności Przekazu pokazał gołą prawdę o własnej niezależności

PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Trudno oceniać wstępne wyniki wyborów w sytuacji, gdy różnica między 1 i 2 miejscem wynosi 1 procent. O ile jednak się potwierdzą, przyznam się bez bicia – dwie najważniejsze sprawy przewidziałem naprawdę celnie - że PO wygra 1 procentem z PiS, i że, niestety, Janusz Korwin-Mikke zdobędzie 7 procent.

Problem w tym, że obie rzeczy były do przewidzenia dość łatwo – biorąc pod uwagę dwie wytyczne, co do Korwina: fakt, że udało mu się w sposób wyjątkowo prosty zebrać niemal całość głosów eurosceptycznych, co do wygranej PO – antypisowska histeria rozpętana przez media prorządowe, tradycyjnie już nabrała rozpędu tuż przed wyborami i po raz kolejny przechyliła, jak się wydaje, szalę zwycięstwa na stronę władzy.

Przykłady skrajnie postkolonialnej polityki medialnej i zwyczajów zaczerpniętych z telewizji republik bananowych można mnożyć i tradycyjnie już prym wiodła w tym TVN, dla której przydomek Tusk Vision Network wydaje się już dziś zbyt łagodny. Nagle okazało się, że można chwilę przed wyborami przeprowadzać sondaż mający wykazać, która partia, zdaniem Polaków, „najbardziej obrażała podczas kampanii wyborczej”. Wygrał zdecydowanie PiS – z tego prostego powodu, że sondaże takie w gruncie rzeczy sprowadzają się do prostej zabawy: najpierw przez kilka tygodni powtarza się we wszystkich prorządowych telewizjach jedno hasło: „PiS obraża”, a potem pyta się własnych widzów, kto obraża. Dzięki takiej polityce medialnej da się ludziom wmówić nawet to, że nazwanie biskupów, konkretnych i z nazwiska, pedofilami – jest niczym wobec nazwania „pastuchem” człowieka, który innych ludzi nazywał bydłem.

Ale przecież nie tylko prosta gra sondażami miała przysłużyć się partii rządzącej, a Monika Olejnik nie byłaby sobą, gdyby po raz kolejny przed wyborami nie stanęła jednoznacznie po stronie władzy. Widać to było szczególnie wtedy, gdy zaprosiła do studia szefów kampanii wyborczej z dwóch największych partii: Andrzeja Dudę z PiS i Tadeusza Zwiefkę z PO. Im bliżej było końca programu, trudno już było się rozeznać, czy rozmowę prowadzi siwy pan z zaciśniętymi zębami, a blond kobieta jest posłanką PO, czy może jednak odwrotnie. Na koniec programu nawet pół mięśnia nie drgnęło pani redaktor, gdy z pełnym cynizmem pytała: „To dlaczego Platforma rządzi siedem lat, a PiS nie potrafił wygrać wyborów?”. Kiedy Duda odpowiadał, że PiS chciał naruszyć status quo, w którym to establishment decyduje o wszystkim, Olejnik drwiła, że „coś duży ten establishment”. Nie, nie duży, pani redaktor, czasem wystarczy jedna kolekcjonerka obuwia, by mieszać  w głowach co mniej rozgarniętym widzom. Zresztą, przecież wie Pani o tym doskonale, skoro nic innego Pani w okresie przedwyborczym nie robi. A jak się ma Pani wstyd?

Pewnie tak samo, jak i u tych, których medialna kariera Olejnik przekonuje do tego, że nie warto być wiernym żadnym wartościom, tylko walić w to, co każą, a w co nie każą, nie walić. Proste to jak struktura cepa, choć odzyskać takim dziennikarzom i dziennikarkom to, co oddali we władanie władzy, jest potem szalenie trudno. Jak w przypadku zapatrzonej zapewne w Olejnik pani Katarzyny Górniak, reporterki także TVN24, której udało się kilka dni temu przygotować poruszający materiał o kandydacie PiS do Parlamentu Europejskiego – Bolesławie Piesze. Kiedy puszczano z taśmy jego wypowiedź o zwycięstwach PiS: „Dziś Rybnik, jutro cała Polska”, zmanipulowano ją tak, by wyglądało, że Piecha mówi nie o partii, a samym sobie. Jego słowa, że się nigdzie „nie pcha”, puszczono zmiksowane kilka razy, by je wydrwić do granic możliwości. A potem sonda uliczna, podczas której zapytano troje przechodniów, co zrobił Piecha jako senator, przez rok, dla swojego regionu. Pierwszy facet mówi, że na pewno bardzo dużo, ale jego wypowiedź ucięta jest zaskakująco szybko, potem kobieta, która odpowiada: „Nie wiem”, i druga, która także nie wie. Oczywiście, nie pada pytanie, o to, czy polityka w ogóle ich interesuje i czy wiedzą, ile zrobili senatorowie innych partii, bo widać gołym okiem, że ani jedno, ani drugie. Młodzież tego już nie pamięta, ale słowo daję, trudno znaleźć różnice między tym materiałem a osiągami telewizyjnej komuny w latach 80. minionego wieku.

Autorka materiału nazywa się Katarzyna Górniak. Wkrótce trafi dziewczyna pewnie do Sejmu, stamtąd za biurko, potem będzie szefową działu, gwiazdą, celebrytką, żoną kogoś wpływowego lub nadzianego, wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy, żyć, nie umierać. Ale nade wszystko nie wspominać, że się do tego wszystkiego doszło brodząc po kolana w tak totalitarnopodobnej propagandzie. Kaśka, nie znamy się, ale Ci powiem: jeszcze nie jest za późno. Jeszcze możesz do czegoś dojść z podniesioną głową…

W sytuacji, gdy do ostatnich minut, jak podczas dzisiejszych wyborów, ważą się losy zwycięstwa, tak skomasowany atak na partie opozycyjne, jaki po raz kolejny przeprowadziły mainstremowe media, może być języczkiem u wagi.

Nie mam jednak żadnych złudzeń - jeśli którakolwiek z partii opozycyjnych chce wygrać przyszłoroczne wybory parlamentarne, będzie musiała to zrobić pod ostrzałem sprzedajnych dziennikarzy. I albo znajdzie sposób, by atak ten odeprzeć, albo znowu – a choćby i o pół procenta, przegra swoją wielką szansę.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.