Stanisław Janecki na gorąco po wynikach: "PO uznała wybory do PE za priorytet. Miały być najłatwiejsze. Teraz zaleje nas propagandą sukcesu"

fot. PAP/Andrzej Grygiel
fot. PAP/Andrzej Grygiel

Wybory do Parlamentu Europejskiego były w planach i strategii Platformy Obywatelskiej przedstawiane jako najłatwiejsze do wygrania spośród czterech głosowań odbywających się w latach 2014-2015.

Dlatego partia bardzo się w nie zaangażowała i uznała za priorytet. I z sondaży przeprowadzonych przed lokalami wyborczymi wynika, że PO je minimalnie wygrała. Sztabowcy i kierownictwo PO przyjęli, że jeśli wybory do PE uda się wygrać nawet minimalnie, mogliby przez następne miesiące zalewać Polaków propagandą niekończącego się sukcesu.

I jeśli wyniki sondaży się potwierdzą, politycy PO będą twierdzić, że jak na siedem lat rządów i naturalne zużycie, PO ma wciąż wyjątkowe zaufanie ludzi oraz mandat do dalszego rządzenia. Będą opowiadać, że niewielka wygrana jest dla nich zachętą do wytężonej pracy, a nawet obowiązkiem, by to robić. Zyskają alibi, żeby twierdzić, iż PiS trwale nie jest zdolne do wygrywania wyborów, więc nie jest realną alternatywą. Mieliby podstawy, by apelować do poirytowanych ich rządami dawnych zwolenników, żeby znowu ich popierali. Zyskaliby argumenty, by przekonać własną klientelę, korzystającą z różnego rodzaju beneficjów i bonusów, niczym nieuzasadnionych poza podlizywaniem się rządzącym, żeby nie szukała nowego „pana”. Mogliby też zniechęcić do udziału w przyszłych wyborach tych, którzy PO nie cierpią, ale poczuliby się bezradni i apatyczni po kolejnym z serii zwycięstwie partii Tuska.

Dlaczego PO uznała te wybory za możliwe do wygrania? Po pierwsze, Polacy nie traktują ich jako zasadniczego politycznego starcia, mającego znaczenie dla spraw krajowych. Po drugie, spora część wyborców „łyka” propagandę rządu i PO, że partia Donalda Tuska jest świętym Mikołajem sypiącym kasą z brukselskiego skarbca, a nikt inny nie byłby w stanie tego zrobić.

Po trzecie, te wybory są oderwane od bieżących polskich problemów, więc nie wywołują aż tak wielkich emocji jak parlamentarne czy prezydenckie. Po czwarte, europosłowie PO w mijającej kadencji nie bardziej niż inni afiszowali się wobec wyborców sumami z wieloma zera na kontach i w podobny do innych sposób irytowali ich tupetem z powodu materialnego powodzenia. Po piąte, reelekcja Bronisława Komorowskiego jest realna, ale niekoniecznie będzie to dzieło Platformy i niekoniecznie partia Tuska będzie go wspierać.

Straszenie PiS, choć ćwiczone do znudzenia w poprzednich kampaniach, zostało tym razem bardziej niż wcześniej wzmocnione twierdzeniem, że PiS to wstyd w Europie.PO odwołała się do kompleksów Polaków. Przez siedem lat rządów PO główne media wmówiły im, że Europa z zapartym tchem śledzi polskie życie polityczne, ocenia je i czyni z tego jakiś egzamin cywilizacyjny.

Jeśli ocena jest pochlebna dla PO, Polacy ten egzamin zdają. Jeśli jest negatywna, Europa wytyka nas palcami, wstydzi się i unika. To wszystko jest oczywiście wyssane z palca, bo polskie elity polityczne nie obchodzą psa z kulawą nogą i nikt nie urządza nam żadnych cywilizacyjnych egzaminów. Ale ta idiotyczna propaganda wdrukowała wielu Polakom kompleksy, dlatego przyjmują na wiarę bzdury serwowane w prorządowych mediach i rządowej propagandzie. PO liczyła, że na tych kompleksach przeczołga się do skromnego wyborczego zwycięstwa i chyba jej się to udało.

Jeśli zwycięstwo PO się potwierdzi, jej politycy zadeklarują, że ta partia pozostaje jedynym depozytariuszem honoru nowoczesnej i europejskiej Polski w Brukseli i Strasbourgu. I będą dzielnie stać na straży oraz rubieżach, bo historia nie wybaczyłaby im innej postawy. Ktoś musi w końcu bronić Polski i jej dobrego imienia. Czyli psy ariergardy wprawdzie szczekają, ale awangardowa karawana PO idzie dalej. Tym bardziej, że przez członkostwo w EPP może zdziałać znacznie więcej niż PiS w EKR, choćby nawet partia Kaczyńskiego miała tyle samo posłów jak PO w EPP. Z kolei PiS wprawdzie chyba przegrało, ale miało najlepszy wynik z dotychczasowych wyborów do PE. I to niczego nie przesądza w następnych wyborach w 2014 i 2015 roku. Jeśli potwierdzi się minimalna przegrana, buntu w partii nie będzie, tym bardziej że buntownicy są już poza nią. Ale będzie atak PO i mediów, przedstawiających PiS jako ugrupowanie niezdolne do wygrywania i ośmieszających je. Czy to może wywołać apatię i demobilizację? Nie musi. Platforma i usłużne wobec niej media zrobią jednak wszystko, by PiS pognębić, upokorzyć i skłócić.

Wybory do PE Anno Domini 2014 zostaną schlastane przez różnych odnowicieli, reformatorów, sanatorów i poprawiaczy polityki, zepsutej ponoć przez kartel PO-PiS.A także przez przedstawicieli politycznego planktonu. Wszyscy oni będą dowodzić, że polityczna scena w Polsce została tak mocno spolaryzowana i skartelizowana właśnie, iż nie ma w niej miejsca dla nowego ducha i świeżego powietrza, co jest straszne i niesprawiedliwe. Dla PO i PiS ta polaryzacja oznacza wyeliminowanie tworów funkcjonujących przez jeden polityczny sezon bądź zbudowanych przez „renegatów” z tych partii, takich jak Twój Ruch Palikota, naprędce zmontowana Europa Plus, czyli doraźny ruch poparcia kolegów Aleksandra Kwaśniewskiego czy Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry i Polska Razem Jarosława Gowina. Generalnie będzie wielki lament i zgrzytanie zębów, bo przegranych jest dużo więcej niż wygranych i nie mają oni zamiaru szukać winy w sobie.

Przez kilka najbliższych dni będzie rozpamiętywanie krzywd przegranych (większości) oraz stroszenie piór przez tych, którym się udało (zdecydowana mniejszość). Najbardziej będą się puszyli Korwin-Mikke i Janusz Piechociński. Jeden dlatego, że politycznie przeżył w niezłej kondycji, drugi z powodu pierwszego sukcesu od ponad 20 lat. Można się spodziewać, że Korwin-Mikke zapowie marsz po władzę w Polsce – z ziemi belgijskiej do Polski. Pozytywną stroną wyeliminowania części obecnych europosłów i znanych kandydatów będzie to, że w większości są to typy wyjątkowo antypatyczne, do bólu narcystyczne, megalomani, mitomani, koniunkturaliści bądź totalnie amoralni cynicy. Nikt raczej nie będzie po nich płakał.

Przez najbliższe dni będzie też wiele wewnątrzpartyjnych usprawiedliwień i tłumaczeń zwanych analizami, ale nie warto sobie nimi zawracać głowy, bo z tych robionych po wyborach w poprzednich latach kompletnie nic nie wynikało. Coś wynika jednak z całą pewnością. Wielu z tych, którzy nie będą startować w kolejnych wyborach w 2014 i 2015 roku, a zdobyli mandaty w zakończonych właśnie eurowyborach, kompletnie zapomną o swoich chlebodawcach na najbliższe 4 lata i 10 miesięcy. Bo wyborcy są im potrzebni tylko przez 2 miesiące kampanii. Przez prawie 5 lat najważniejsze jest dla nich podpisywanie się na liście płac.

Stanisław Janecki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.