Jeśli ktoś uratuje projekt o nazwie „Unia Europejska”, to eurorealiści

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. youtube.pl: Róża Maria Gräfin von Thun und Hohenstein
fot. youtube.pl: Róża Maria Gräfin von Thun und Hohenstein

Jerzy Haszczyński uprzedził mnie w komentarzu na drugiej stronie „Rzeczpospolitej” co do tytułu. Uwaga, że widmo krąży po Europie, widmo eurosceptycyzmu (a może antyeuropejskości) nasuwała się sama.

Wprawdzie pamiętam już histerie związane z falą eurosceptycznego populizmu, ale nigdy nie było tak potężnej fali obaw o wyniki wyborów do europarlamentu. Mówi się o parlamencie, który będzie zdominowany nienawiścią do samego siebie.

Recepta euroentuzjastów jest najprostsza. Aleksander Kwaśniewski zdążył już ogłosić, że wrogowie Europy nie mają moralnego prawa startować w tych wyborach. Wszystko wskazuje na to, że odpowiedź twórców i obrońców obecnego kształtu projektu pod nazwą „Unia Europejska” będzie podobna jest odpowiedzi autorów innego projektu, który Polacy przećwiczyli na własnej skórze. Na kłopoty socjalizmu jeszcze więcej socjalizmu!

Tyle, że inaczej niż wtedy pojawia się na dokładkę rys męczeństwa. Nie doceniono nas, nie zrozumiano. Paweł Wroński z niesmakiem odnotowując znaczną rolę polityków prawicy podczas jakiejś telewizyjnej debaty wyborczej, zapisał też ze szczerym współczuciem, że Róża Thun miała w pewnym momencie westchnąć „Jesus Christ” – naturalnie po angielsku. Biedna, skazana na borykanie się z ciemnymi tubylcami grafini.

Teraz już całkiem serio – gdyby ludzie o mentalności Róży Thun mieli dłużej kierować i bronić projektu pod nazwą Unia Europejska, on się zawali pod własnym ciężarem. Pod ciężarem pychy i niekompetencji. Obwiniony o winy własne i nie własne, bo także o kłopoty ekonomiczne czy napięcia społeczne, za które nie odpowiada. Ale obwiniony z powodu własnej ambicji, pokusy aby ogarnąć całą rzeczywistość. Przypomina się biblijna opowieść o wieży Babel. Pierwszy mój odruch jest więc odruchem Schadenfreude, złośliwej radości. Następny jest już bardziej wstrzemięźliwy. Bo jest prawdą, że liderzy wielu eurosceptycznych partii odczuwają dziwny pociąg do Putina i Rosji. I że aczkolwiek jestem wrogiem determinizmów, dla Polski zawalenie się jakiejkolwiek Unii to przynajmniej dziś wytworzenie się niebezpiecznej politycznej próżni. A przy okazji zniknięcie także rozmaitych doraźnych korzyści. Warto się na świat bez Unii (lub z Unią dużo słabszą) szykować. Ale nie warto jej samemu rozwalać. To jest także uwaga na temat sukcesu dość zręcznie prowadzonej kampanii partii Janusza Korwina-Mikke. Natomiast inny wniosek nasuwa się sam. Kto uważa tak jak ja, powinien nawoływać nie do pogłębiania, a do spowalniania integracji. Inaczej, pomijając wszystkie argumenty merytoryczne, ten projekt zacznie trzeszczeć.

Dotyczy to także Polski, gdzie ciągle szermuje się argumentem ponad 90 procent proeuropejskich Polaków. Z ich proeuropejskości niewiele wynika, skoro podobnego zdania jest na przykład tylko 51 procent Francuzów. Ale niezależnie już od wszystkiego, wyobraźmy sobie, że aplikuje się nam euro, które staje się szybko kłopotem dla polskiej gospodarki. Czy Polacy nie zaczną zmieniać zdania? Czy nie zaczną przeklinać Brukseli, która na razie kojarzy im się najwyżej z drobniejszymi biurokratycznymi uciążliwościami.

Nie dawajmy się zwieść demagogicznym argumentom Donalda Tuska i redakcji z Czerskiej, że silniejsza, bardziej scentralizowana Unia to skuteczny lek przeciw Putinowi.

Pisałem tutaj wielokrotnie, że jest dokładnie na odwrót. Spolegliwe wobec Putina europejskie elity w scentralizowanej Unii szybciej narzucą tę spolegliwość także i nam. Pierwszy przykład z brzegu: nie ulega wątpliwości, że blokowanie dostępu kapitałowi rosyjskiemu do Polski nie tylko chroni nas przed wieloma patologiami, jakie ten kapitał niesie, ale i utrudnia Moskwie polityczną penetrację. Czy moglibyśmy go blokować, gdyby miała o tym decydować Komisja Europejska? Dziś Tusk i Sikorski muszą się przynajmniej oglądać na radykalną w tej sprawie opozycję i na wyborców.

Rację mają więc eurorealiści. Jeśli ktoś uratuje Europę to właśnie oni, bo nadadzą europejskiej współpracy bardziej ludzką postać. Więcej piszę o tym w najbliższym poniedziałkowym numerze „wSieci” łącząc tę tezę z konkretnymi faktami z tej kampanii i z poszczególnych partyjnych programów.

Piotr Zaremba

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych