Sceptycyzm prof. Króla. "Idea Zachodu jest martwa", a w niektórych krajach może zwyciężyć sympatia do Putina

bundeskanzlerin.de
bundeskanzlerin.de

Idea Zachodu jest martwa i potrzebne jest jej wskrzeszenie

— mówi w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej prof. Marcin Król. Jego zdaniem, presja Rosji, związana z kryzysem na Ukrainie, może w tym pomóc. I może być czynnikiem ratującym współczesną demokratyczną i liberalną Europę przed upadkiem.

PAP: Znany jest Pana krytycyzm wobec współczesnej Europy, zwłaszcza jej aksjologii, skazującej - Pana zdaniem - ją na upadek. Jak Pan w tym kontekście patrzy na członkostwo Polski w Unii Europejskiej, którego 10 lat właśnie mija. Czy było słusznym wyborem?

Marcin Król: Naturalnie. Można mieć jakieś drobne zastrzeżenia do naszego członkostwa w Unii, ale to, że wejście Polski do Unii było słusznym wyborem generalnie jest poza jakąkolwiek wątpliwością.

Rozumiem, że Pana zastrzeżenia odnoszą się bardziej do współczesnej demokracji liberalnej jako takiej, która wyczerpała swoje możliwości rozwoju i stoi w obliczu poważnego kryzysu. Przede wszystkim dlatego, że nie troszczy się o różnego rodzaju wykluczonych.

Także chodzi mi o kryzys form życia politycznego.

W ostatnich miesiącach jednak ta liberalna i demokratyczna Europa, także Unia Europejska, znalazły się w nowej sytuacji w stosunku do czasu, gdy formułował Pan swoją diagnozę. Chodzi o kryzys ukraiński i konfrontację z Rosją, w której odżywają imperialne dążenia. Czy to jakoś modyfikuje Pana diagnozy?

Nie zawsze lubię posługiwać się analogiami, bo są one często zawodne. Czasem jednak trzeba się nimi posłużyć, bo mechanizmy społeczne są podobne, niezależnie od czasów. Fenomenalny rozwój Europy, do której my wtedy nie należeliśmy, od mniej więcej roku 1948 do kryzysu naftowego w roku 1973, związany był z zimną wojną. Doszło przecież wtedy do pewnego zawieszenia sporów politycznych, rozbudowania współpracy gospodarczej. Po raz pierwszy w historii udało się też zbudować żywotne demokracje. Czy grubiaństwo prezydenta Rosji Władimira Putina popchnie Europę do mechanizmów może nie analogicznych, ale jakoś tam w skutkach podobnych? Nie wykluczałbym tego. Nie tylko dlatego, że powstanie unia energetyczna, o którą słusznie zabiega Donald Tusk, tylko dlatego, że Europa stoi w obliczu wojny może nie militarnej, ale wojny aksjologiczno-demokratycznej. W obliczu której nie stała w ciągu minionego dwudziestopięciolecia. A nawet dłużej, od roku 1980, czyli od interwencji ZSRR w Afganistanie. Od tego czasu było bowiem widać, że ZSRR chyli się ku upadkowi. Jest zatem pewna nadzieja, że ta presja, która wtedy przestała istnieć, znowu zadziała, tak jak w okresie zimnej wojny.

Presja ZSRR miała wpływ na integrację europejską i rozwój w Europie tych „lepszych”, demokratycznych wartości. Pytanie jednak, czy obecna presja ze strony Putina zadziała podobnie, czy może wręcz przeciwnie, doprowadzi do dezintegracji Unii Europejskiej? Putin przecież celowo gra na partykularyzmy poszczególnych państw.

To jest oczywiście pytanie otwarte. Wiele zależy od klasy europejskich przywódców. Z tego punktu widzenia ważne, ważniejsze niż w poprzednich latach, stają się wybory do Parlamentu Europejskiego. Nie chodzi o to, jacy posłowie zostaną wybrani. Ważne jest, jakie będzie kierownictwo instytucji unijnych. Kto będzie szefem Komisji Europejskiej, kto szefem Rady. Jeżeli będzie to twarde kierownictwo, które będzie energicznie prowadzić Unię, a nie taka pani Ashton, to będzie dobrze. A jakie będą skutki presji rosyjskiej? Jedno można powiedzieć na pewno, że Europa z tego kryzysu nie wyjdzie taka sama. Może zmienić się w dwóch zupełnie różnych kierunkach. Moim zdaniem większa szansa jest na to, że wyjdzie odnowiona, choć Bóg raczy wiedzieć w jakim zakresie. Może tylko skorygowana. Może się też zdarzyć rzecz gorsza, to znaczy może zwyciężyć w niektórych krajach sympatia do Putina.

Co będzie sprzyjać dezintegracji.

Tak, zwłaszcza jeśli silną pozycję w niektórych państwach zdobędą skrajne partie prawicowe, takie jak partia Le Pena we Francji. Nie muszą zresztą zdobyć władzy, by mieć wpływy. To oczywiście nie musi oznaczać jakiegoś nowego Monachium, ale może sprzyjać rozwojowi procesu gnilnego. Może nastąpić okres skrajnie amoralnej polityki w poszczególnych krajach, kierowanej istniejącymi w każdym społeczeństwie marzeniami o silnej władzy.

W swojej diagnozie twierdził Pan, że ostateczny cios współczesnej liberalnej Europie zada raczej jakiś bunt na tle ekonomicznym. Czy konfrontacja polityczna z Rosją odsuwa tę konfrontację ekonomiczną, czy ją przyspiesza?

Zobaczymy. Może wręcz przyspieszyć. Zresztą mnie nie chodziło tylko o oburzonych na tle ekonomicznym. Dostrzegam też objawy oburzenia w sferze politycznej. Mechanizmy partyjne, jakie obowiązują, są poniżej wszelkiej krytyki. Nie tylko w Polsce - widzimy, co się dzieje we Francji wokół prezydenta Francois Hollande’a, widać, jak fatalny okazał się w Wielkiej Brytanii David Cameron. To jest zjawisko powszechne w Europie. Mamy więc klasyczną sytuację, zgodnie z przysłowiem „na dwoje babka wróżyła”.

Czy sukces albo porażka pomysłu unii energetycznej może być testem, w którym z tych kierunków będzie zmierzać Europa?

Być może, ale w niewielkim stopniu. Ważniejsze może być co innego, jakiś nowy impuls. Znów muszę odwołać się do porównania. W 1950 roku Europa, przy wsparciu finansowym CIA, zdobyła się na Kongres Wolności Kultury w Berlinie. Rozpoczął on okres fantastycznego rozkwitu kultury europejskiej. Miało to ogromne znaczenie, bo Europa stoi na wymiarze kulturowym, a nie na tym, że jest jakąś wielką potęgą np. militarną.

Dziś jest potrzebne coś analogicznego. Jakiś impuls, który spowoduje powrót do idei Zachodu. Moim zdaniem idea Zachodu jest dzisiaj martwa. Potrzebne jest wskrzeszenie idei Zachodu, którą rozumiem jako ideę euroatlantycką. Bo bez Stanów Zjednoczonych w dzisiejszych warunkach trudno mówić o Zachodzie. I nie chodzi tylko o kwestie finansowe, także kulturowe. Przecież 80 proc. humanistyki jest dziś tam. Jeżeli to się uda, to już będzie bardzo dużo. Jakie formy to przybierze, co będzie tym impulsem, dziś trudno powiedzieć. Ale gdyby się udało, byłoby fantastycznie.

A może właśnie konfrontacja z satrapią Putina, w ramach której Europa będzie musiała odwołać się do swoich fundamentalnych wartości, będzie takim impulsem?

Mam właśnie taką nadzieję. Tylko trzeba w tym kierunku działać i dużo o tym mówić. Bo politycy myślą na ogół wycinkowo i trudno nawet mieć do nich o to pretensje. Dziś wybitnych polityków-wizjonerów raczej nie ma, są tylko tacy, którzy reagują. Ale ludzie kultury, humaniści powinni zaangażować się w odbudowę świata europejsko-zachodniego. Znów muszę posłużyć się analogią. Kiedyś Adolf Hitler miał do zaoferowania dla Zachodu więcej pokus, niż dziś Putin. Dawał przecież ludziom pracę itd. Dziś prezydent Rosji prawie nie kusi.

Przez to może być lepszym czynnikiem odrodzenia Zachodu?

Tak, bo Zachód właściwie nie dał się nabrać na jego kłamstwa. Nie kupiono go. Na szczęście.

Rozmawiał Piotr Śmiłowicz

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych