Łukasz Warzecha: Panie Tusk, jesteś Pan krwiopijcą i kłamcą! Pana rząd podwyższył nam wszystkim podatki bardziej niż jakikolwiek inny rząd w historii III RP. I jeszcze mu mało...

PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

Podliczanie należnego podatku osobistego jest zawsze doświadczeniem przykrym, chyba że należymy do tej nielicznej grupy, której przysługuje zwrot nadpłaty. To jednak bardzo trudne, wziąwszy pod uwagę, że w Polsce kwota wolna od podatku jest po prostu żałośnie, skandalicznie niska.

W tym roku obliczenie podatku było czynnością wyjątkowo przykrą, ponieważ – jak innych, którzy zarabiają głównie na prawach autorskich – dotknęło mnie drastyczne ograniczenie kwoty przychodu z tego tytułu, od której można odliczyć 50 proc. kosztów. Wcześniej limitu nie było. Z roku na rok taki limit wprowadzono i to jedynie do wysokości od dawna nie rewaloryzowanego pierwszego progu podatkowego, czyli nieco ponad 85 tys. Od kwoty przychodu powyżej tej sumy już żadne standardowe koszty uzyskania przychodu nie przysługują, chyba że ktoś potrafi je udowodnić w kwocie przekraczającej 42,5 tys. Inaczej mówiąc, w przypadku większości twórców opodatkowaniu podlega cała zarobiona suma powyżej wartości pierwszego progu.

Czy obowiązujący od lat 20. XX wieku przywilej był w dzisiejszych czasach zasadny czy nie – to osobna dyskusja. Większość osób, które nigdy w ten sposób nie zarabiały, nie mają świadomości, na czym polega warsztat pracy osoby uprawiającej wolny zawód i jakie ta osoba ponosi koszty. Być może w dotychczasowej postaci ten przywilej był nie do utrzymania, jednak jego niemal całkowitą likwidację powinna poprzedzić dyskusja czy konsultacje ze środowiskami wolnych zawodów (dziennikarze, pisarze, aktorzy, malarze, rzeźbiarze i wielu innych).

Tu nie sposób nie wspomnieć, że swego czasu zamiar likwidacji 50 procent zgłaszała minister Zyta Gilowska. Wówczas jednak podniósł się wielki raban i zgiełk, że „antyinteligencki rząd PiS chce uderzyć w twórców” i Gilowska się z pomysłu wycofała. Gdy swój plan uderzenia w twórców ogłosił Tusk, tu i ówdzie odezwały się pojedyncze bąknięcia niezadowolenia, ale reakcja była absolutnie nieporównywalna z tą z czasów rządów PiS.

I to mimo że populizm tego ruchu był oczywisty. Zmiana dotyczy kilkudziesięciu tysięcy osób, a chodziło wyłącznie o to, żeby inni, którym Tusk zabrał ulgę na dziecko albo na internet poczuli, że oberwą wszyscy. Z zapowiedzi wynikało, że na pozbawieniu twórców 50 procent kosztów budżet zyska rocznie… 300 mln złotych. Tak, 300 mln, czyli – w skali dochodów państwa – na waciki. Od tamtego czasu porównuję wiele ujawnionych interesujących wydatków państwa z tą właśnie sumą. Basen Narodowy, koncert Madonny, najnowsza kampania reklamowa rządu… Z ilu osób trzeba było zedrzeć, skórę, żeby mieć na to kasę? Jak powiadam, zasadność istnienia 50-procentowego kosztu uzyskania przychodu bez limitu była sprawą dyskusyjną. Jednak sposób, w jaki o tej zmianie zdecydowano i ją wprowadzono, był absolutnie skandaliczny. Choć idzie tu formalnie o ulgę, a nie podwyższenie podatku, dla kilkudziesięciu tysięcy osób jej drastyczne ograniczenie oznacza też drastyczny wzrost obciążeń podatkowych z roku na rok. Proszę sobie wyobrazić, że w jednym roku macie państwo do dopłacenia, powiedzmy, 1,5 tys. złotych, a w następnym już 10 tys. Mówimy o takiej skali. Nie było tu żadnej ścieżki dojścia, żadnego stopniowego ograniczania przywileju, choć można sobie wyobrazić rozłożenie tej zmiany na pięć czy trzy lata. I dlatego bez oporów uznaję to za zwykłą grabież.

Moja własna dopłata do podatku – przy przychodach podobnych jak rok wcześniej – z roku na rok wzrosła sześciokrotnie! Wyobrażam sobie, że musi być w Polsce wielu przedstawicieli wolnych zawodów, którzy – zarabiając w naszych warunkach przyzwoicie – nie byli jednak w stanie zgromadzić takich finansowych zasobów, aby zapewnić sobie zapas na kwietniowe rozliczenie. Dla nich wypełnienie formularza PIT za 2013 rok może być traumą. Rząd Tuska złamał jedną z podstawowych zasad dobrego rządzenia: bez żadnych okresów przejściowych obciążył konkretną grupę obywateli drastycznie zwiększonymi podatkami.

W ten sposób Platforma dała mi jeszcze jeden, ale bardzo wymierny i namacalny powód, aby zwalczać ją jako szkodliwą siłę polityczną: zabrała mi moje pieniądze. Dużo pieniędzy. A właściwie powinienem powiedzieć: ukradła. Bo robiąc przelew do urzędu skarbowego muszę sobie zadać pytanie, na co idzie moja kasa, którą przecież mógłbym wydać na zakupy w sklepie, na usługi, która zamiast trafiać w tryby fiskusa, mogłaby bezpośrednio z mojego portfela nakręcać polską koniunkturę. Odpowiedź nie jest przyjemna. A właściwie trudno powstrzymać się od najbardziej wulgarnych i agresywnych przekleństw, czytając o bzdurnej kampanii reklamowej za siedem milionów, która przyprawia wicepremier Bieńkowską o dreszcze, o zabaweczce pendolino za miliardy albo przypominając sobie koncercik Madonny z 5-milionową stratą. Rozglądam się dokoła i widzę sypiące się państwo, gdzie moje złotówki wsiąkają w ziemię.

Pozwólcie więc państwo, że na koniec napiszę kilka słów bezpośrednio do zadowolonego z siebie premiera Tuska. Może moje słowa przekaże mu jakiś podręczny Graś czy inny Niklewicz.

Panie Premierze!

Tego Panu nie wybaczę. Między innymi tego. Okazał się Pan kłamcą i łupieżcą. Kłamał Pan, obiecując, że Pana rząd zrobi wszystko, aby nie podwyższać podatków. Stało się dokładnie odwrotnie: likwidacja ulg, zamrożenie progów, żenująco niska i nie podnoszona kwota wolna od podatku, wyższy VAT, wyższa akcyza na każdy rodzaj akcyzowanych produktów, wprowadzenie podatku na ZUS od umów cywilnoprawnych. Pana rząd podwyższył nam wszystkim podatki bardziej niż jakikolwiek inny rząd w historii III RP. I jeszcze mu mało. Jeszcze się zastanawiacie, gdzie by tu skubnąć, jaką ulgę zlikwidować, gdzie obywateli – mówiąc wprost – okraść. Bo jeśli zabiera się komuś kasę i nic nie daje w zamian, to w kodeksie karnym nazywa się to wyłudzeniem, wymuszeniem, rozbojem, kradzieżą.

Mój (i nie tylko mój) portfel schudł najbardziej nie za rządów PiS – wtedy miał się nieźle – ale za Pana rządów. I to jest bardzo osobisty powód, dla którego uważam Pana za szkodnika. Jeśli do kogoś pasuje określenie „krwiopijca”, to właśnie do Pana.

Łukasz Warzecha

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.