Michał Boni: „Wiem, że mam swoje grzechy na sumieniu. Ale też wydaje mi się, że się z nich publicznie wyspowiadałem”

Fot. MAC
Fot. MAC

Nie boi się porażki w eurowyborach. Jak mówi, ma już gotowe scenariusze awaryjne. Michał Boni, do niedawna minister administracji i cyfryzacji w wywiadzie dla „Polski the Times” opowiada dużo i filozoficznie o życiu prywatnym. Ale też o najbliższych, konkretnych planach.

Jeśli tak się rozwinie sytuacja - wrócę do pracy eksperckiej. Mam właściwie gotowe dwie książki. Poza tym bardzo chciałbym znaleźć chwilę, by móc opisać zmiany cywilizacyjne, jakie wywołuje świat cyfrowy w ostatnich latach.

Rozmowa, w dużej mierze sentymentalna, dotyczyła też kwestii aktualnych i najpoważniejszych. Np. zmian w systemie emerytalnym. Zapytany, jak emocjonalnie poradził sobie z porażką w sprawie OFE (których zdecydowanie bronił przed zakusami ministra finansów), Boni odpowiada:

Rozmawiamy przed Wielkanocą - dniem, kiedy Jezus zmartwychwstał. To dobry moment, by mówić o mocy odradzania się płynącej z Jego przykładu. Najłatwiej odradzać się po porażkach, nie koncentrując się na nich, tylko patrzeć na szerszy obraz - i widzieć też sukcesy. Swój sposób podejścia do polityki definiowałem jako próbę przesuwania granic w myśleniu. Mam nadzieję, że trudną dyskusją o systemie emerytalnym udało się nam przesunąć granicę w sposobie myślenia Polaków o emeryturach. Dziś nikt już nie może uciec od pytania, w jaki sposób ma zabezpieczyć się finansowo na starość. Państwo bierze odpowiedzialność za emerytury, ale powszechnie wiadomo też, że ZUS nie rozwiąże wszystkich problemów. Potrzebne jest dodatkowe zabezpieczenie.

Najbardziej obficie były szef MAC odpowiedział na pytanie o swoją przeszłość w latach 80. i podpisanie deklaracji o współpracy z SB.

PTT: - Czy to Pana nauczyło, że należy się pogodzić z rzeczywistością, bo i tak na wiele spraw nie ma się wpływu, a cios może spaść z każdej strony?

MB: - Pogoda ducha na tym polega, że się rozumie, na co można mieć wpływ, a na co nie. Ja nie mówię: co ma być, to będzie. Ja mówię: zrób więcej, niż wydaje się, że można, ale bądź realistą. Na wielu sprawach bardzo mi zależy. Między innymi na tym, by warszawiacy zagłosowali na mnie w najbliższych wyborach. Chcę mieć wpływ na rzeczywistość. Ale ten wpływ można mieć z różnych pozycji. Jest naiwnością sądzić, że wpływ na politykę mają tylko ci, którzy w aktualnym rozdzielniku mają najbardziej eksponowane stanowiska. Tak nie jest. Z różnych stanowisk można kreować rzeczywistość. Ale nie da się pilnować na każdym etapie rozwoju wszystkich spraw, one w pewnym momencie zaczynają żyć własnym życiem. A wracając do przełomów życiowych, o które pan zapytał. Podpisałem deklarację o współpracy w dramatycznej rodzinnie sytuacji. Szantażem wymuszono na mnie złożenie podpisu. Ale choć deklarację podpisałem, to współpracy nigdy nie podjąłem. Dla mnie to ważne, bo co jakiś czas ktoś o mnie wypisuje, że byłem agentem, że brałem pieniądze za donoszenie. Nie, nie byłem agentem, nie donosiłem, nie brałem żadnych pieniędzy. O tym mogą świadczyć moi koledzy z różnych lat. Moim błędem było to, że nie opowiedziałem publicznie o tym epizodzie wcześniej. Oddzielna sprawa, że podobny epizod do mojego miało wiele osób, a niewiele z nich się przyznało.

Dodał, że nie wypiera się swojej przeszłości, „z pokorą dźwiga ten ciężar” i „czuje się oczyszczony”.

Na uwagę, że szybciej wyszedłby z cienia, gdyby wcześniej się oczyścił, mówi:

Do wszystkiego trzeba dojrzeć - ja też musiałem dojrzeć do tego, żeby się tak publicznie przyznać.

A jak patrzy na tę sprawę dziś?

Nie usprawiedliwiam się, ale pamiętam też o okolicznościach. Dziś łatwo stawiać mi zarzuty. Ale chciałbym, aby ci, którzy je formułują, z empatią spróbowali postawić się w podobnej sytuacji, wyobrazili sobie ten lęk o najbliższych.

(…) O złamanym kręgosłupie można mówić, gdy ktoś ulegnie - albo zacznie współpracę, albo przynajmniej przestanie robić to, co robił wcześniej. Mnie kręgosłupa nie złamano - bo współpracy nie podjąłem. Jestem winny złożenia podpisu. Przepraszam za to. Istota Wielkanocy polega między innymi na tym, żeby zrozumieć, iż każdy czyn człowieka może być odkupiony. Bo Chrystus odkupił nas wszystkich. Jestem człowiekiem szukającym nieustannie swojej wiary. Choć wiem też, iż nie należy łączyć funkcji publicznych z deklarowaniem religijnej postawy. To, co mówię teraz, to prywatny przekaz do czytelników gazety w duchu świąt wielkanocnych. Wierzę w odkupienie grzechów - rozumiem to jako możliwość przepracowania własnych przewin. Każdy ma na to szansę, tylko musi znaleźć drogę, którą musi przejść. Ja tę drogę do odkupienia znalazłem. Wiem, że mam swoje grzechy na sumieniu. Ale też wydaje mi się, że się z nich publicznie wyspowiadałem. A z drugiej strony, robiłem w życiu bardzo wiele rzeczy i jestem przekonany, że swoją pracą przysłużyłem się naszemu krajowi. Błędów nie popełniają tylko ci, którzy nic nie robią. Warto o tym pamiętać, potępiając kogoś.

— kończy najtrudniejszy wątek wywiadu.

Cała rozmowa w „Polsce the Times”.

mtp

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.