Kieliszek Tuska. Przez sześć lat premier odmieniał „optymizm” przez przypadki, dziś straszy i zabiega o wsparcie. Czy można opierać bezpieczeństwo kraju na obcojęzycznych gwarancjach?

fot. premier.gov.pl/M.Śmiarowski
fot. premier.gov.pl/M.Śmiarowski

Właściwie należałby się Wladimirowi Putinowi wielkie podziękowanie - nikt tak jak on nie przewietrzył nieco zatęchłych gabinetów Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jeszcze jesienią ustalano, że głównym tematem zaplanowanego na wrzesień tego roku szczytu NATO w walijskim Newport ma być Afganistan.

Reprezentanci 28 państw członkowskich mieli ustalać, co dalej po zakończeniu misji Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) w tej islamskiej republice. Tak, jakby wcześniej nie było rosyjskich działań w Czeczenii, w Osetii Południowej i Abchazji, jakby nie było problemu z zajmowanym przez Rosjan Naddniestrzem. Dopiero aneksja Krymu i wydarzenia na wschodzie Ukrainy przyczyniły się do gruntownej zmiany planów sojuszu - dziś sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen rozprawia o zagrożeniach „dla nas w Europie, ale i dla całego regionu euroatlantyckiego”, o potrzebie dokonania zmian w geopolitycznej strategii i wzmocnienia „więzi transatlantyckich”, które obecnie „liczą się dla Europy bardziej, niż kiedykolwiek”.

Tematem wiodącym szczytu w Walii będą skutki rosyjskiej polityki. Paradoksalnie to Putin spowodował, że w „relikcie zimnej wojny”, jak mawiał o NATO pan na Kremlu, powiał ożywczy wiatr. Po upadku komunizmu i żelaznej kurtyny różnie z tym bywało, państwa członkowskie sojuszu obcinały wydatki na obronność, a nawet, jak w czasach urzędowania kanclerza-rusofila Gerharda Schrödera i prezydenta Jacquesa Chiraca otwarcie podważały celowość jego istnienia i próbowały sklecić nową oś Berlina-Paryża i Moskwy.

Mimo wielokrotnego apelowania Waszyngtonu, większość państw sojuszu nadal oszczędza na swych armiach. Według danych sojuszu, prócz USA, jedynie Wielka Brytania, Grecja i Estonia utrzymują wydatki na cele wojskowe na poziomie przekraczającym 2 proc. PKB. Polska, Francja i Turcja nieco poniżej tego progu, w tyle pozostaje aż 21 krajów członkowskich. Po szczytach NATO w Pradze i Bukareszcie, z powodu sprzeciwu Francji i Niemiec zamarły też wszelkie dyskusje na temat rozszerzania sojuszu, zgodnie z niepisana zasadą: „nie drażnić rosyjskiego niedźwiedzia”. Ale ośmielony tym „niedźwiedź”, który uznał rozpad sowieckiej pasieki za „największy dramat w dziejach Rosji”, krok po kroku idzie po „swoje”…

Czy na szczycie w Newport Gruzja otrzyma zaproszenie do MAP-u (marszruta do pełnego członkostwa w sojuszu)? Czy taka perspektywa otworzy się również dla Ukrainy? Czy agresywna polityka Rosji skłoni dotychczas neutralnych udziałowców natowskiego Partnerstwa dla Pokoju - Finlandię i Szwecję do zacieśnienia więzów z Sojuszem Północnoatlantyckim? To się dopiero okaże, pewności nie ma. Tymczasem obudzone NATO łata dziury po wcześniejszych, własnych zaniedbaniach. Można spekulować, czy gdyby nie zachowawcza polityka wobec Moskwy, postkomunista i były agent Putin posunąłby się do tak bezczelnej taktyki, którą przyswoił sobie w szkole KGB, niewiele to jednak daje. Chyba, że przyczyni się do wyciągnięcia konstruktywnych wniosków. A na to akurat się nie zanosi.

Przylot do Polski paru amerykańskich samolotów niczego nie zmienia. Premier Donald Tusk cieszy się, że kieliszek jest napełniony do połowy i sprzedaje to jako sukces. Dlaczego nie nalano mu tego kieliszka do pełna? Odpowiedź jest tyle prosta, co niepokojąca: prosił NATO o natychmiastowe przysłanie do Polski dwóch batalionów, w sile 10 tys. żołnierzy, a otrzymał… zapewnienie głównej kwatery w Brukseli o woli „wzmocnienia prezencji sojuszu”. Czy taka polityka powstrzyma Putina od grania mu na nosie i jego ekspedycję „zielonych ludzików”? Można wątpić.

Co ciekawe, w kontekście wydarzeń na Ukrainie nawet tak nieprzychylne wcześniej śp. prezydentowi RP niemieckie media przypomniały sobie jego zlekceważone wówczas ostrzeżenia z Tbilisi.

Teza zmarłego pod Smoleńskiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego nabiera nowej aktualności. Latem 2008 r., podczas szczytowego punktu rosyjskiego marszu w Gruzji, w odruchu solidarności poleciał on wraz z kolegami z urzędu z państw bałtyckich i ówczesnym prezydentem Ukrainy Wiktorem Juszczenką do Tbilisi, gdzie oznajmił, że po Gruzji Rosja może zaatakować także Ukrainę, a potem Polskę

— nawiązał komentator berlińskiego dziennika „Der Tagesspiegel”.

Lech Kaczyński był mądry przed szkodą. Sojusznicy NATO, w tym Polska, która pod rządami PO uprawiała zagraniczną politykę „ciepłej wody w kranie”, na nowo poczuli smak zimnej wojny. Czy można opierać bezpieczeństwo kraju na obcojęzycznych gwarancjach? Owszem, lecz tylko traktując je jako jeden z elementów, z których najważniejszym, zwłaszcza w naszym usytuowaniu geopolitycznym, powinien być potencjał własnej armii, własna zdolność do obrony.

Przez sześć lat premier Tusk odmieniał słowo „optymizm” przez wszystkie przypadki, chcąc wtłoczyć w naród wiarę, że program jego partii jest programem narodu właśnie. Można rzec - gierkowszczyzna sauté. Dziś straszy skutkiem własnych błędów i zaniedbań. Kto chce, niech wierzy, że w przyszłości będzie umiał zadbać o nasze zbiorowe bezpieczeństwo. Historia zatacza koło. Jak przed laty pisał urodzony w Petersburgu, polski publicysta-emigrant, amerykański kandydat na noblistę, który podczas wojny był za zgodą władz polskiego podziemia obserwatorem ekshumacji zwłok oficerów wymordowanych w Katyniu, zmarły w 1985 r. w Monachium, a pochowany w Londynie Józef Mackiewicz, „optymizm nie zastąpi nam Polski”…

Piotr Cywiński

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.