Była sobie księżniczka Jagna, która przez większą część życia zajmowała się zjeżdżaniem na desce po śniegu. Księżniczka raz miała nawet szansę na medal olimpijski, ale przewróciła się przed metą. Mimo tak ewidentnego pecha nikt księżniczce nie współczuł, nawet jej trener, bo słynęła z tego, że miała humory oraz „strzelała fochy” i bywała nieznośna. W końcu była oczkiem w głowie rodziny składającej z samych sportowych księżniczek.
Gdy skończyła zawodową jazdę na desce, założyła szkołę narciarską, uczącą zjeżdżania na jednej i dwóch deskach. Po drodze zafundowała sobie sesję w „rozbieranym” piśmie dla panów i wielokrotnie gościła na pierwszych stronach tabloidów jako podmiot mniej lub bardziej pikantnych plotek. Bo księżniczka miała dość bogate życie „pudelkowe”. A potem zapragnęła zostać politykiem, bo kto księżniczce zabroni. I w 2011 r. dostała się do Sejmu.
Księżniczka zawsze lubiła być w centrum uwagi, więc wymyśliła (albo jej wymyślono), że zorganizuje w Krakowie zimowe igrzyska olimpijskie. To było tak samo realistyczne jak igrzyska na którymś z księżyców Jowisza, np. na Europie, ale nie o to chodziło. Czy księżniczka miała pojęcie, co to jest organizacja igrzysk? Nie miała, ale mieć nie musiała, bo dla niej była przewidziała inna rola. Dlatego, gdy ją zapytano, czy policzyła koszty, mogła „strzelić focha” i stwierdzić, że ona nie jest od liczenia. Chyba jednak niezupełnie.
W tym wszystkim nie chodziło przecież o igrzyska, tylko o bardzo drogiego „misia” – wprost z filmu Stanisława Barei. Co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie - mówimy - to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo. I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji, który sobie zgnije do jesieni na świeżym powietrzu i co się wtedy zrobi?”. Wiadomo: „protokół zniszczenia” się zrobi.
Księżniczka wymyśliła „misia” (albo jej wymyślono), bo nie chodziło o „dziadowskie oszczędności”, a wręcz przeciwnie. Niestety, znalazły się niedowiarki, którym oczy się otworzyły na „prawdziwe pieniądze zarabiane na słomianych inwestycjach”. Trzeba więc było przekonać głupią gawiedź, że księżniczce nie chodzi o prywatę, lecz o wielką ideę. Rolę przekonywacza wziął na siebie niejaki Andrzej W. Dziennikarze podpuścili go i „niejaki” zaczął obiecywać spore pieniądze za przychylne pisanie o „misiu” księżniczki. Wredni dziennikarze wszystko nagrali i ujawnili, ale księżniczka nie dała się zbić z pantałyku. Stwierdziła, że „niejaki” na pogawędkę z dziennikarzami wpadł „przechodząc z tragarzami”. Księżniczka nie pochwaliła za to „niejakiego”, mówiąc: „bardzo cię polubiłam chłopie”. Ona „niejakiego” zganiła, dając do zrozumienia, że obok jej życia on też „przechodził z tragarzami” i wpadł. To znaczy wprawdzie okazał się mężem księżniczki, ale to była właściwie obca jej osoba.
Księżniczka chciała kontynuować budowę „misia na skalę naszych możliwości”, ale po aferze z „niejakim” wielu się od niej odwróciło i „strzeliło focha”. Księżniczka strzeliła więc kontrfocha, czyli wydała komunikat, że rezygnuje. Dla dobra idei, to znaczy dla dobra „misia”. W końcu nawet bez księżniczki Jagny warto jej dzieło kontynuować, by na końcu zrobić „protokół zniszczenia”.
Takiego „misia” jak igrzyska w Krakowie, czyli na księżycu Jowisza może długo nie być, trzeba więc kuć go, póki gorący, czyli gwarantuje świetny „protokół zniszczenia”. A ludzie z rządu i partii księżniczki od prawie siedmiu lat ćwiczą się w „misiach”, więc godnie podejmą jej dzieło, a i ona sama pewnie całkiem nie zginie. Bo zasada, że „prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach”, jest ważniejsza niż los jednej księżniczki.
Stanisław Janecki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/191212-powialo-bareja-igrzyska-ksiezniczki-jagny