"Ministrzyca" edukacji przyznaje, że jej dzieci chodzą do szkół niepublicznych. A podobno szewc w dziurawych butach chodzi. Najwyrażniej nie każdy

Fot. Facebook
Fot. Facebook

Oj, nie mamy, a tym bardziej nasze dzieci nie mają szczęścia do ministrów edukacji narodowej. Co minister, to jest gorzej. A właściwie co ministrzyca.

Tak, tak Szanowni Państwo. Określenie „ministra” wyszło już z mody. Teraz ministry rządu Tuska chcą być nazywane „ministrzycami”, a na pewno chce tego ta od edukacji. Tak przynajmniej zadeklarowała w rozmowie z Tomaszem Kwaśniewskim na łamach „Dużego Formatu”. Zupełnie nie rozumiem, czemu ministrzyca Kluzica, o przepraszam, Kluzik-Rostkowska, tak się rozdrabnia. Mogłaby przecież pójść na całość, zerwać z minimalizmem i nazwać się „maksistrzycą”.

Dajmy jednak spokój tytułom. Wywiad z ministrzycą edukacji warto przeczytać choćby dlatego, że Kluzik-Rostkowska przyznała, że jej dzieci chodzą do szkół niepublicznych. Niezłe świadectwo ministrzyca od edukacji wystawiła polskiemu systemowi edukacji! Niestety bez czerwonego paska.

Mieszkam na peryferiach Warszawy, do każdej szkoły trzeba dojechać. Uznałam, że skoro mają przemierzać pół świata, to niech spróbują szczęścia w takich, które zmuszają do myślenia i krytycznego oglądu świata -

rozbrajająco szczerze wyznała Kluzik-Rostkowska.

Brawo ministrzyco! Szkoły publiczne tego nie uczą? A to szkoda.

Nie ma reguły publiczna - słaba, niepubliczna-dobra -

uspokaja dalej ministrzyca. To kamień z serca. Bo gdyby tak było, to ministrzyca powinna się natychmiast podać do dymisji.

Dalej Kluzik-Rostkowska precyzuje, co znaczy dla niej dobra szkoła:

Podstawówka moich dzieci była dobra, bo mała. (…) Wszyscy się znali. Od pań sprzątaczek przez panią ze sklepiku po dyrektorkę. To dawało poczucie bezpieczeństwa.

Szkoda, że tego poczucia odmawia ministrzyca sześciolatkom. Od września pójdą do szkół maluchy z rocznika wyżu demograficznego oraz standardowo - siedmiolatki. Mało to tych dzieci w szkołach na pewno nie będzie, bezpiecznie też raczej nie. Ech, gdyby ta pogłębiona refleksja nad polską szkołą miała miejsce przed odrzuceniem przez Sejm wniosku o referendum…

Jaka jeszcze powinna być szkoła według ministrzycy?

Powiem tak, szkoły do których chodzą moje dzieci, to są szkoły, do których sama bym chciała chodzić.(…) Współpracujące. Takie, w których patrzy się na ucznia indywidualnie (…) bo przecież każdy ma indywidualny rytm i warto to docenić

— mówi Kluzik-Rostkowska w „DF”.

I ciężko jej odmówić racji. Indywidualne podejście jest bardzo cenne. Niestety tak się pechowo składa, że właśnie na takie podejście nie będą miały szansy maluchy, które pójdą do szkół od września. Będzie ich po prostu za dużo. Szkoda, że ministrzyca nie mówi tak rozsądnie, gdy chodzi o reformę, a raczej „deformę” edukacji zaproponowaną przez rząd PO-PSL. Dochodzę do wniosku, że najlepsze określenie dla minister Kluzik-Rostkowskiej to nie jest ani „ministra”, ani nawet „ministrzyca”, tylko „była minister edukacji”.

Dorota Łosiewicz

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych