Skwieciński dla wPolityce.pl: Rok Polski w Rosji; Rok Rosji w Polsce. Rząd na własne życzenie brnie w pułapkę

Wiceminister spraw zagranicznych Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz tłumaczy w „Rzeczpospolitej”, że przyszłoroczne obchody Roku Polski w Rosji i Roku Rosji w Polsce trzeba utrzymać mimo agresji na Ukrainę, by „nawiązać i wzmocnić kontakty między zwykłymi ludźmi w dziedzinach, które są jak najdalej od polityki, czyli w edukacji i kulturze. Najważniejszy dla nas jest Rok Polski w Rosji, moment, w którym możemy się przedrzeć przez rosyjską narrację i pokazać nasz punkt widzenia”. Za Rp.pl

Przedstawiciele rządu uzasadniają też decyzję o niewycofywaniu się z organizacji Roków (wiem że to niepoprawna gramatycznie wersja, ale staje się ona coraz bardziej przyjęta, jeśli chodzi o rozmaite imprezy typu „rok kraju X w kraju Y”) również emocjonalnie. Np. odwołując się do faktu, że nie życzyliby sobie tego Polacy żyjący w Rosji, a praca dzieci przygotowujących się do konkursów muzycznych poszłaby na marne.

Poza tym „w ten sposób ukaralibyśmy życzliwych nam Rosjan, a nie władze”, a tak w ogóle to „Kreml by sobie życzył, żebyśmy się obrazili i odwołali Rok”, bo zmierza do zamknięcia Rosji na kontakty zewnętrzne.

Nie wszystko to są argumenty nieprawdziwe. Ale ich waga, nawet łączna, jest zupełnie niewspółmierna do wagi problemów, które realizacja „Roków” już sprawia, a w przyszłości może sprawiać.

No bo po pierwsze -– jaka może być skala „dialogu obywatelskiego”, „kontaktów między zwykłymi ludźmi”? Przecież to oczywiste, że niewielka. Że na polskie imprezy w Rosji przyjdzie mniej więcej tylu ludzi, ile zwykle chodzi tam na tego rodzaju wydarzenia. I będą to w zdecydowanej większości ci sami ludzie. Owszem -– będzie tych imprez więcej, odbędą się również poza Moskwą i Petersburgiem. Zwiększy to co nieco skalę oddziaływania, ale w niewielkim moim zdaniem stopniu.

Taka argumentacja przypomina mi, jak w 2005 roku w Polsce zaczęły się dyskusje, czy prezydent Kwaśniewski powinien, czy nie powinien lecieć do Moskwy na obchody 60-lecia kapitulacji Niemiec (był to czas po ukraińskiej rewolucji; Kwaśniewski i Polska byli na Kremlu niecierpiani za rolę, odegraną w tej sprawie, nasz kraj i jego przedstawicieli spotykały więc różnego rodzaju despekty).

Niezależnie od tego, czy merytorycznie powinien czy nie powinien, jeden z argumentów używanych przez część zwolenników obecności prezydenta na Placu Czerwonym niezwykle mnie wtedy bawił. Otóż -– mówiono –- niech Kwaśniewski do Moskwy leci, ale niech dokona tam jakiegoś gestu. Będzie wtedy wiadomo, że się na wiele spraw w rosyjskiej przeszłości i teraźniejszości zapatrujemy inaczej niż Putin.

I Kwaśniewski wykonał ów gest -– pojechał na moskiewski cmentarz Doński, gdzie znajdują się zbiorowe mogiły ofiar stalinowskich represji, i złożył tam wieniec. I jak było to od początku oczywiste, ta wiadomość nie przebiła się w Rosji absolutnie. Nie zainteresowało to nikogo.

Gdy dziś słyszę, że nie odwołując Roku wywrzemy jakiś pozytywny wpływ na wewnątrzrosyjską sytuację polityczną i kierunek, w jakim ewoluuje tamtejsze społeczeństwo, przypominają mi się ci, którzy w 2005 roku wierzyli w siłę sprawczą „gestu Kwaśniewskiego”…. I widzę podobną naiwność. Polacy oczywiście życzą sobie dni Polski w Rosji. To naturalne. I przykre, że musielibyśmy im te imprezy odebrać. Ale polityka zagraniczna nie może być zakładnikiem tego rodzaju emocji.

Jest bowiem czynnik znacznie ważniejszy. Otóż nie odwołując Roku („Roków…”), wysyłamy sygnał, który może być zinterpretowany jako objaw niespójności naszej polityki zagranicznej. Co więcej –- jako przejaw jej słabości.

Pamiętajmy –- nie tak dawno, w 2007 roku, rząd Polski (ten sam, który rządzi i dziś) dokonał spektakularnego zwrotu, zredukował poparcie udzielane przez nasz kraj Ukrainie i innym sprzeciwiającym się odbudowie rosyjskiego imperium państwom poradzieckim i zarządził warszawsko—moskiewski reset.

Ten reset nic dobrego nie przyniósł ani Polsce, ani rządzącym, ale został przecież odnotowany w Kijowie, Kiszyniowie i Tbilisi. I jest tam pamiętany, choć dziś premier Tusk zmienił politykę o 180 stopni. Uparte trzymanie się przez Polskę –- mimo tej zmiany –- idei „business as usual” i organizowania (już po Krymie!) Roku Rosji w Polsce i Polski w Rosji może być tam odbierane jako sygnał, że nasz kraj znów może zmienić politykę. Że nie jest dla nich pewnym partnerem. A to może mieć wpływ na stopień determinacji, z jaką opierają się Rosji…

Wreszcie –- warto zauważyć, że nasze państwo będzie miało ograniczony wpływ na imprezy, odbywające się na jego terytorium w ramach „Roku Rosji w Polsce”. O ich treści będą decydować instytucje rosyjskie i ich polscy partnerzy; polski rząd teoretycznie może którąś z nich zawetować, ale widząc jak kurczowo trzyma się on pomysłu, żeby Rok jednak przeprowadzić łatwo dojść do wniosku, że będzie on w tej mierze bardzo ostrożny.

Można więc sobie wyobrazić, że nagle w którymś polskim mieście odbywa się jakaś impreza o treści, którą część polskiej opinii uznaje za prowokacyjną, za realizowanie przez Rosjan przemocy symbolicznej wobec Polaków. A dzieje się to nie na zasadzie, że ktoś sobie kogoś prywatnie zaprosił, tylko w ramach Roku, a więc wielu uzna, że ta przemoc symboliczna stosowana jest wobec Polaków za zgodą polskiego państwa… Czy dla decydentów z rządu taki scenariusz jest całkiem nieprawdopodobny, i ten czynnik nie ma zupełnie znaczenia?

Niedawno postawiłem tezę że tak naprawdę chodzi tu o grę polityczną. Że Platforma boi się zgody z PiS-em w kwestii Rosji i chce w jakimś zakresie reanimować konflikt z partią Kaczyńskiego o tę tematykę. Trochę dlatego, że przecież czyha Miller, który wyraźnie ma ochotę na utuczenie się kosztem PO o co bardziej rusofilski bądź lękający się Moskwy segment wyborców. A trochę dlatego, że zbyt radykalne rozstanie się PO z pieszczonym od lat wizerunkiem partii, która w odróżnieniu od „pisowskich szaleńców” prowadzi politykę zgody z wszystkimi innymi państwami może być zbyt ostrym wirażem dla najbardziej prostodusznych zwolenników ugrupowania Tuska.

Jest to niebezpieczna gra. Nie tylko dla Polski. Również dla samej Platformy. Bo prowadząc ją rządzący Polską sami stawiają się w roli podmiotu pasywnego i poniekąd zakładnika polityki rosyjskiej. Przecież Rosjanie widzą, że polskiemu rządowi zależy na Roku. I zyskują dodatkowy atut, możliwość gry, wywierania nacisków.

Nie mówiąc już o tym, że przecież czołgi mogą naprawdę wjechać do Doniecka. I co wtedy? Dalej będziemy brnąć w Rok?

Nie przemyślał pan chyba tego wszystkiego do końca, panie premierze.

Piotr Skwieciński

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych