Zaremba dla wPolityce.pl: Aleksander Szczygło, Władysław Stasiak. W przeddzień czwartej rocznicy tamtej tragedii po prostu ich wspominam...

Fot. BBN.gov.pl/Prezydent.pl
Fot. BBN.gov.pl/Prezydent.pl

Czy dziennikarz powinien się przyjaźnić z politykiem? Może i nie, a jednak jesteśmy poniekąd kolegami z pracy, nawet jeśli bywamy po różnych stronach barykady. Czasem znamy się zresztą z innych wcześniejszych okresów życia. Jeśli zaczynaliśmy swoje życiowe wędrówki  w tym samym czasie…

W przeddzień czwartej rocznicy smoleńskiej tragedii chciałbym wrócić do dwóch postaci, które warto utrwalić. Chodzi mi o Olka Szczygło i o Władka Stasiaka.

Poznałem Aleksandra Szczygło w roku 1991. Przez kilka miesięcy pracowaliśmy razem w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Olek był powściągliwym, nienarzucającym się młodym człowiekiem związanym z Lechem Kaczyńskim. Pamiętam, że brałem go trochę za kandydata na biurokratę, ale doceniałem skrywane za jego oficjalną miną absurdalne poczucie humoru.

Potem spotykałem go kilka razy -– a to w jakimś banku, gdzie pracował, a to kiedy towarzyszył Lechowi Kaczyńskiemu jako obiecujący urzędnik NIK. Na dobre zaczęliśmy się spotykać po roku 2001, kiedy stał się politykiem PiS zasiadającym w Sejmie. Zdumiewała mnie zawsze jego czarna legenda. Zwłaszcza po roku 2005 przedstawiano go chętnie jako ponurego zaciętego zakapiora. W rzeczywistości był typem Bustera Keatona rzucającym z kamienną twarzą ironiczne uwagi, które z reguły nikogo nie raniły. Czy gdyby było inaczej, zapraszano by go tak chętnie do najbardziej prestiżowych programów z rozmowami Moniki Olejnik na czele? A demonizowano go z jednego tylko powodu –- był PiSowcem.

Kilka razy z nim rozmawiałem dłużej, zwłaszcza w czasach, kiedy między lutym a listopadem 2007 roku pełnił funkcję ministra obrony. Był wtedy przedstawiany jako miernota, który ośmielił się zająć miejsce wielkiego człowieka, za jakiego obwołano, dopiero jednak wtedy, kiedy skłócił się z Kaczyńskimi, Radosława Sikorskiego. W rzeczywistości Olek dobrze rozumiał państwo i dobrze rozumiał naturę wojska. To dopiero on zaczął zmieniać ten resort rozbijając rozmaite zakonserwowane tam układy. Gdyby miał sposobność rządzić MON-em dłużej, byłby wybitnym ministrem. Nie było mu to dane.

Także później, kiedy rozmawiał ze mną jako urzędnik prezydenckiej kancelarii, uderzało mnie jedno. Był bezwzględnie lojalny — osobiście wobec Lecha Kaczyńskiego, to kolejny jego przybrany „syn”, i wobec całego politycznego środowiska. A jednocześnie miał zawsze własny osąd, był realistą. Umiał współpracować z dziennikarzami i umiał także im okazywać lojalność, nie robiąc zarazem niczego, co narażałoby na szwank interes jego partii i kolejnych kierowanych przez niego instytucji.

Był człowiekiem samotnym, jakże dobrze to rozumiem. Polityka była dla niego wszystkim. Ale nie zatracił nigdy poczucia, że to działanie na rzecz wspólnego dobra, nie zagubił się w grze. Nie zdążył zarazem okazać wszystkich swoich atutów. Już nie będzie miał okazji. A miał zadatki na postać bardzo bardzo zasłużoną dla państwa.

Ciekawie można było z nim porozmawiać na najróżniejsze tematy, także o jego rodzinnej Warmii

Władysława Stasiaka poznałem w głębokich latach 90. też jeszcze nie jako polityka. Przychodził na spotkania w redakcji „Nowego Państwa” –- grupa pasjonatów rozmawiała sobie po prostu o sprawach publicznych. Trudno to sobie dzisiaj wyobrazić.

Władek był wtedy urzędnikiem NIK zajmującym się kontrolami w wojsku. Świetnie o tym opowiadał, wiedział jakie są patologie tej zbiurokratyzowanej struktury, miał pomysły na jej uzdrowienie. Spokojny, sympatyczny, był prawdziwym sługą państwa, nosicielem etosu KSAP, który niedawno skończył. Szczerze go polubiłem i czegoś mnie wtedy nauczył, a sam był jeszcze taki młody.

Potem obserwowałem z zaciekawieniem, jak się rozwija. Będąc wiceministrem w MSW, potem ministrem czy urzędnikiem prezydenckiej kancelarii, tak samo jak Szczygło był bezwzględnie lojalny wobec „ojca” Lecha Kaczyńskiego i wobec swojego środowiska. A równocześnie pozostawał bardziej państwowcem niż politykiem.

Źle się czuł w atmosferze międzypartyjnej wojny, starał się unikać twardego języka. W końcu pozostawał jednym z niewielu reliktów dawnych czasów, nigdy nie mówił źle zwłaszcza o dawnych kolegach z wrocławskiej opozycji, którzy byli po innej stronę barykady. Każdy inny wzbudziłby tym podejrzenia u uwikłanych w rozliczne wojny Kaczyńskich. Władek był jednak poza podejrzeniami.

Dziennikarze nie mieli z niego pożytku -– wolał rozmawiać o sprawach niż ludziach. Zapalał się, snując kolejne wizje naprawy policji, za to unikał plotek, nawet o przeciwnikach. Myślę, że słabo zauważał ludzkie małości, bo sam był od nich w dużej mierze wolny. Naiwniak? Człowiek dobry? W Polsce zbyt często to określenie traktowane jako nieomal epitet.

Jedno warto podkreślić. Często spekulowano na temat szans wyborczych Lecha Kaczyńskiego w roku 2010. Nie były one wielkie, a jednak to Władysław Stasiak jak nowy, piąty z kolei szef jego kancelarii wprowadził do tej instytucji nieco uspokojenia, powściągnął zamęt rozsiewany przez jego zbyt impulsywnych poprzedników i innych prezydenckich ministrów. Kiedy ja i Michał Karnowski rozmawialiśmy z nim o tym kilka tygodni przed śmiercią na potrzeby tekstu o tej prezydenturze, odpowiedział nam cytatem z Piłsudskiego –- wisiał u niego zresztą  na ścianie gabinetu:

Wy, Królewiacy, macie śmieszną naturę. Kiedy jadących drogą napada pies natarczywym i hałaśliwym ujadaniem, bierze was zaraz ochota, żeby wyskoczyć z pojazdu, stanąć na czworakach i zacząć mu się odszczekiwać.

Można by to uznać za czcze deklaracje, ale atmosfera wokół prezydenta zaczęła się naprawdę uspokajać, coś drgnęło w sondażach. Uważany za poczciwinę wierny Władek, któremu prezydencki pies pogryzł parę raz buty, znalazł być może patent na coś, na czym inni łamali sobie zęby. Czasem warto być prostolinijnym, nawet w polskiej polityce.

Ci dwaj już się nigdy nie wypowiedzą, nie usłyszymy ich głosów w radio, nie zobaczymy ich charakterystycznych sylwetek w telewizji. Obaj byli ważnymi, chyba niedocenianymi postaciami swojego obozu. Obaj też, wiem, że popadam w patos, ale jest on w tym przypadku uprawniony, po prostu służyli Polsce nie szukając laurek, wręcz o nie specjalnie nie dbając. A jednak w pełni na nie zasłużyli.

Piotr Zaremba

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.