Znany bloger Seaman, co tydzień przedstawia na wSumie.pl „Alfabet Szczerego Przywódcy”. Dziś litera C.
Chlebowski Zbigniew
Zbychu to jest klasyczny państwowiec i społecznik, jakby żywcem wyjęty z kart mojego ukochanego Żeromskiego. Niczym rozdarta sosna ze szklanego domu – pozwolę sobie posłużyć się literacką aluzją. Jako szef naszego klubu był znany wśród innych klubów, że ma taką pozytywną szajbę na punkcie legislacji. On cały czas myślał o ustawach. Obojętnie czy był w pracy, czy w domu, nawet na cmentarzu, to kiedy spotkał znajomego, zaraz kierował rozmowę na problemy ustawodawcze. Taka państwowotwórcza natura, że nic nie poradzisz. Ciągnęło go w tę stronę, jak wilka do lasu albo lisa do kurnika. Paweł go napominał po przyjacielsku, żeby uważał z tymi ustawami, bo pisowskie licho nie śpi. Ale gdzie tam, nie chciał nawet słuchać! Ja też mu perswadowałem. Chodź – mówię – do mojego gabinetu i odpręż się; mecz obejrzymy, coś przyjmiemy na frasunek. Jakbym do ściany gadał, nic tylko ustawy mu były w głowie.
Swoją drogą, stał się nieznośny dla otoczenia, bo każda skrajność, nawet stricte państwowotwórcza, jest uciążliwa. No i stało się, jakaś hiena go podstępnie nagrała i wyszło szydło z worka, czyli nieudolna asertywność Zbycha. Bo człowiek prawdziwie asertywny rozmawia z ludźmi jakby miał pewność, że jest nagrywany, a jednocześnie jest tak przekonujący, że rozmówca dałby się posiekać, iż ma do czynienia ze spontanicznym luzakiem. To jest sztuka i niestety, Zbychu jej nie opanował w dostatecznym stopniu, jak na najwyższe standardy naszej partii. Ale też nie spodziewałem się po nim, że będzie się tak kompromitująco pocił przed kamerami. Najlepszy puder był bezradny.
Normalna zgroza. Paweł to oczy dłońmi zakrywał, nie mógł patrzeć, taki wrażliwy jest. Suma tych negatywnych cech spowodowała masę krytyczną i bardzo solidny państwowiec się zmarnował, a nie mamy takich zbyt wielu. Szkoda go – mówi Paweł – bo się cały czas rozwijał. Jednak sondaże były dla niego bezlitosne.
Ciepła woda w kranie
Ja zawsze doceniałem mądrość zbiorową, która wyraża się między innymi w licznych przysłowiach i porzekadłach. Jedno z nich chcę tutaj zadedykować tym szydercom pisowskim, którzy twierdzą, że ciepła woda w kranie to nie jest żaden program. A brzmi ono: Ciepła woda brzegi rwie. Co to oznacza w przełożeniu na język reform? Otóż w wolnym przekładzie owo znane porzekadło oddaje nasz pomysł na modernizację państwa. Niby na wierzchu nic się nie zmienia, a pod spodem niepozorna strużka ciepłej wody podmywa zwietrzałe mury starego porządku, a kiedy runą, my już będziemy czekać z kielniami w dłoniach, gotowi do stawiania nowych murów. Tak się wykuwa podwaliny postępu.
Nie walimy głową w mur po wariacku, ani nie gryziemy trawy, lecz metodycznie idziemy naprzód. Dzisiaj jeden kilometr autostrady więcej, a jutro o jeden promil wzrost PKB. Pojutrze następny kilometr ekspresówki, a popojutrze kolejny laptop dla dzieci. I tak ziarnko do ziarnka, aż któregoś dnia obudzimy się w G8 albo nawet w G6, czyli punktowane miejsce mamy. Nie możemy bowiem od razu wskoczyć do wrzątku, gdy chodzi o program reform.
Mówiąc metaforycznie - zaczynamy od ciepłej wody, stopniowo podgrzewamy, a kończymy tak, że para bucha z kranu i wręcz zdziera emalię z brzegów wanny lub brodzika, o ile ktoś ma życzenie. Przy czym wanna symbolizuje Trzecią Rzeczpospolitą, a brodzik to oczywiście metafora infrastruktury. Taka jest nasza filozofia rządzenia i takie mamy marzenie, żeby każdy Polak zanurzył się nawet po szyję we wrzątku, jeśli ma taki kaprys. I bez obawy o cenę bieżącego metra sześciennego. Każdego będzie stać, tylko nie w tej kadencji. I do tego celu zmierzamy małymi krokami w reformach, a pierwszy kroczek stanowi ciepła woda pluskająca radośnie co rano w umywalce, gdy statystyczny obywatel odkręca kurek.
Cimoszewicz Włodzimierz
Cimoszewicz to jest dobry przykład do rozważań na temat niezwykle skomplikowanej materii państwowej, jaką jest racja stanu. Jako żeński rodzaj, racja zmienną jest z definicji i moje kontakty z Cimoszewiczem są tego żywym dowodem. W roku 2005, podczas kampanii prezydenckiej był Włodek wrogiem klasowym i trzeba było zaangażowania moich przyjaciół ze służb, żeby go zneutralizować. Natomiast w roku 2009 był oczywiście zasobem kadrowym, którego żal było zmarnować i dlatego poparłem go jako kandydata do tej całej rady. Inna rzecz, że nie wykorzystał podanej mu przeze mnie ręki. Zresztą dobrze, że nie ugryzł. Tak to już jest z racją stanu, że czasami staje się potrzebą etapu, a potem przechodzi płynnie w strategię wyborczą i tak dalej. Nie rozumiem więc, dlaczego mi ludzie tę Jarucką wypominają?
Sytuacja się zmieniła, więc ja zmieniłem swój stosunek proporcjonalnie do potrzeb. W końcu go pokonałem jako politycznego konkurenta, a jako zasób kadrowy go wykorzystałem, więc z racją stanu chyba jesteśmy kwita. Kto dzisiaj pamięta jakąś Jarucką? Właśnie dzisiaj, kiedy Rosja pokazała swoją putinowską twarz, taki Cimoszewicz jest niezwykle cennym zasobem. Po pierwsze zna język rosyjski, po drugie siedzi w puszczy od lat, a to jest nie do przecenienia w obliczu możliwej agresji. Jak wiadomo, puszcza osłania nas od wschodu i żadne wojsko tam nie przejdzie suchą stopą, jeśli się ją odpowiednio przysposobi. A jak Cimoszewicz nakaże swojemu puszczańskiemu elektoratowi stawiać zasieki i pilnować brodów rzecznych, to wróg odejdzie spod naszych granic jak niepyszny.
Czempiński Gromosław
Symbol ciągłości państwa, motor transformacji, sól Trzeciej Rzeczpospolitej. Powyższe określenia cisną się na usta, kiedy myślę o generale Czempińskim, a prywatnie moim przyjacielu Gromku. Tym bardziej go cenię, bo przecież on także podkładał podwaliny pod Platformę Obywatelską. Razem zresztą podkładaliśmy, kiedy udało nam się wyrwać z Unii Wolności, z tego domu niewoli, w którym dusiły się nasze obywatelskie przekonania.
Pamiętam i z rozrzewnieniem wspominam Gromka, który odbył niezliczoną ilość spotkań w celu przekonania dołów oraz wyżyn społecznych, że jesteśmy z nimi. Orka na ugorze po prostu. Ale okazał się bardzo skuteczny, można o nim śmiało powiedzieć - przodownik pracy organicznej i wyszkolenia politycznego. Zasłużyli się dla systemu Trzeciej Rzeczpospolitej także jego koledzy, Wojtek Brochwicz, Krzysiu Bondaryk czy choćby Marek Dukaczewski, którego urocza pani jest moją tłumaczką. Wszyscy oni wykonali herkulesową pracę w tej stajni Augiasza, jaką była III RP przed nadejściem trzeciej fali nowoczesności, czyli nas. I teraz słusznie mogą pić szampana w poczuciu spełnienia służbowego obowiązku.
Czuma Andrzej
Kryptopisowiec zakamuflowany pod obywatelską maską. Jedna z największych pomyłek personalnych w moim życiu jako męża stanu. Na usprawiedliwienie powiem, że to z namowy Stefana go zrobiłem ministrem, a potem dałem go na naciski, czyli komisję naciskową. Podobno razem działali w dywersji antykomunistycznej, za co często bywali zamykani. I Stefan go zarekomendował, bo on w międzyczasie pomiędzy tymi dywersjami skończył prawo. Stefan mówił, że drugiego takiego prawnika ze świecą szukać, bo zna prawo gruntownie od każdej strony, ponoć dłużej siedział w więzieniu niż studiował. Zatem wymiar sprawiedliwości spraktykował na własnej skórze, a miał do tego teoretyczną nadbudowę, czyli człowiek na wagę złota. No i jak za Ćwiąkalskiego zaczęli masowo ginąć samobójcy w celach monitorowanych 24 godziny na dobę, to dałem się namówić na tego Czumę.
I się zaczęło. Od razu wybuchła afera hazardowa, a on zamiast siedzieć cicho wdał się w jakieś awantury, więc przy okazji i jego zdymisjonowałem, chociaż miałem wtedy do niego stuprocentowe zaufanie. Zresztą ja dymisjonuję wyłącznie stuprocentowo zaufanych ministrów, co mi wypominają. Ale taka jest cena prowadzenia polityki miłości i zaufania. Nie ma darmowej miłości w polityce, jak powiada Paweł. Ale wracając do Czumy, to zdjął maskę dopiero po dymisji, kiedy go rzuciłem na komisję śledczą naciskową. I tam mi narobił takiego bigosu, że pisowcy tarzali się z uciechy.
Cztery lata fabrykowania niezbitych dowodów i urabiania wiarygodnych świadków, a tu przychodzi sam przewodniczący komisji i mówi otwartym tekstem przed kamerami, że za rządów PiS nie było nielegalnych nacisków. No myśleliśmy z Pawłem, że szlag nas trafi podczas rady gabinetowej, którą akurat odbywaliśmy, gdy on z tym wyskoczył! Wtedy też pozbyliśmy się ostatnich złudzeń co do nikczemnika. No i potem został doradcą Gowina, co mówi samo za siebie - kreatura gowinopodobna. Tak to już jest, że nieszczęścia chodzą parami i pod rękę. Dobrze, że się go pozbyłem. Do dziś nie mogę odżałować, że zmarnował taką rozwojową komisję śledczą!
Seaman
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/189095-c-jak-chlebowski-cimoszewicz-czempinski-i-czuma