Prof. Krasnodębski: "Zawsze istniała hipoteza, że w związku z katastrofą smoleńską, być może w Rosji znajdują się jakieś możliwości nacisku"

Chór Aleksandrowa w Warszawie w 2009 r. /fot. Wikimedia Commons/Loraine/licencja GFDL/CC 3.0, 2.0, 1.0
Chór Aleksandrowa w Warszawie w 2009 r. /fot. Wikimedia Commons/Loraine/licencja GFDL/CC 3.0, 2.0, 1.0

Jak poinformowały: MSZ i Ministerstwo Kultury, w najlepsze trwają przygotowania do organizacji obchodów Roku Polski w Rosji i… Roku Rosji w Polsce w 2015 r. Zdaniem obu resortów rosyjska agresja na Ukrainę i aneksja Krymu niczego tu nie zmieniła. Przeciwko takiemu stanowisku protestuje m.in. PiS. O komentarz do tej kuriozalnej sytuacji poprosiliśmy socjologa prof. Zdzisława Krasnodębskiego, kandydującego do Parlamentu Europejskiego z list Prawa i Sprawiedliwości.

wPolityce.pl: — Czy decyzja MSZ i Ministerstwa Kultury o kontynuowaniu przygotowań do obchodów Rosku Rosji w Polsce nie zdziwiła Pana?

Prof. Zdzisław Krasnodębski: — Przede wszystkim ta decyzja stoi w znacznej sprzeczności w stosunku do tej nowej retoryki, którą słyszymy ze strony pana premiera Tuska - twardym stanowiskiem w sprawie Ukrainy i wręcz straszeniem wojną. Ale jeżeli popatrzymy, co za tą retoryką się kryje, tzn. jakie konkretne działania podjęła strona polska w stosunku do Rosji, czy Polska nałożyła jakiekolwiek własne sankcje - bo zamrożone konta bankowe raczej nie dotyczyły polskich banków - to okaże się, że tak, jak w wielu przypadkach mamy do czynienia z daleko idącą rozbieżnością między propagandą a rzeczywistością.

Wydawałoby się, że w tym przypadku rzeczą jak najbardziej oczywistą byłoby odwołanie tych obchodów. To, że tak nie zrobiono pokazuje rzeczywistą politykę rządu Donalda Tuska. To samo dotyczy braku decyzji w sprawie zawieszenia wymiany handlowej z obwodem kaliningradzkim. Nie zrobiliśmy nic i tylko chowamy się za plecami innych - Stanów Zjednoczonych, Unii, mówimy o sankcjach, ale nie naszych, tylko unijnych, które i tak są bardzo łagodne.

I w tym przypadku również nie nastąpiła ze strony polskiej żadna de facto reakcja. Ja sobie tych obchodów w ogóle nie wyobrażam. I można również spytać Polaków, jak oni sobie je wyobrażają. Jak rozumiem, w tym roku odbędzie się również festiwal piosenki rosyjskiej w Zielonej Górze, bo to chyba też jest stała impreza. Ale przypatrzmy się też bliżej współpracy polskich organizacji z rosyjskimi, Centrum ds. Dialogu Polsko-Rosyjskiego, czy Gazprom nadal będzie udzielał stypendiów polskim studentom i czy różne rozmowy i współpraca będzie się odbywać czy nie. I wtedy zadajmy sobie pytanie jaka jest ta polityka rządu i jak to się ma do straszenia przez premiera, że być może polskie dzieci nie pójdą we wrześniu do szkoły.

Ale dlaczego tak się dzieje? Wydawałoby się, że rosyjska agresja na Ukrainę to doskonały pretekst do zawieszenia przygotowań do obchodów. Taka decyzja byłaby naturalnym odruchem i najprostszym. A tu oba ministerstwa mówią, nie, robimy dalej, jakby nic się nie stało. Co może mieć wpływ na takie stanowisko?

— Moim zdaniem, ten rok Rosji w Polsce wynika z poprzedniej, takiej daleko proputinowskiej polityki obozu rządzącego, uprawianej od roku 2007, z taki wydarzeniami kulminacyjnymi jak wizyta prezydenta Putina na Westerplatte, jak wspólne obchody i przemówienia Putina i Tuska w Katyniu i jak potem jednanie się po katastrofie smoleńskiej. Tego przecież de facto się nie odwołało a to oznacza w gruncie rzeczy, że i tamtej polityki się nie odwołuje, mimo zmiany retoryki.

Myślę, że to jest też związane z taką kalkulacją, że już wkrótce sprawy wrócą do normy i w związku z tym w 2015 r. będziemy kontynuować dotychczasową politykę. Polska polityka jest mnie więcej tak samo uzależniona od polityki niemieckiej, jak polska gospodarka. A tak widać to dążenie do powrotu poprzedniej polityki i tej taktyki, która polega na współpracy, integrowaniu się i robieniu różnych wspólnych przedsięwzięć, w rodzaju wymiany kulturalnej, wymiany sportowej, naukowej. O tym się mówi, że tak trzeba, że trzeba do tego wrócić i polski rząd dlatego też zostawia sobie tę furtkę.

Po drugie myślę, że to jest daleko idąca obawa przed wykonywaniem jakichkolwiek realnych działań, które byłyby wymierzone przeciwko Rosji. I tutaj to możemy tylko spekulować - dlaczego pan premier Tusk, pan minister Sikorski tak w Rosji się obawia. Powtarzam - my w zasadzie własnych sankcji nie nałożyliśmy. Cała nasza polityka sprowadza się do tego, żeby zachęcać Europę do tego, żeby wykonała jakieś stanowcze gesty.

Ale to pytanie musimy zawiesić, choć trzeba wyraźnie powiedzieć, że zawsze istniała jakaś hipoteza, że w związku z katastrofą smoleńską, być może po tamtej stronie, w Rosji znajdują się jakieś możliwości nacisku. Wciąż aktualne jest pytanie dlaczego rząd polski nigdy nie uczynił niczego stanowczego, żeby wymusić na Rosji zmianę stanowiska, czy to w sprawie powrotu wraku, zwrotu skrzynek, przeprowadzenia śledztwa wg cywilizowanych norm, czy chociażby zweryfikowania zeznań kontrolerów, sfalsyfikowania raportu Anodiny. A przecież widać, że takie działania były możliwe do podjęcia, samodzielnie lub poprzez Unię, sojuszników. Również mogliśmy zażądać nałożenia sankcji, zawieszenia, wywierać nacisk dyplomatyczny. Dlaczego rząd polski, który jest stanowczy w sprawie Ukrainy nie zrobił nic w sprawie śmierci swojej elity.

Być może to jest ten sam lęk, który sprawia, że w sprawie Ukrainy to „robienie” ogranicza się tylko do retoryki, a „robi” to ktoś inny, czyli Unia czy Stany Zjednoczone. Być może wyjaśnienie jest takie, że tamta sprawa jest tak kłopotliwa, że wręcz paraliżuje rząd, który przecież był najbardziej prorosyjskim rządem polskim w ostatnim dwudziestopięcioleciu.

Ale czy to oznacza, że nic nie jest w stanie zmienić nastawienia tego rządu i wpłynąć na zmianę stanowiska nawet w tak marginalnej w tym kontekście sprawie jak Rok Rosji w Polsce?

— Myślę, że ci, którzy rządzą są oportunistami i patrzą co zrobi Berlin, Paryż czy Bruksela. Gdyby doszło do kolejnego zaostrzenia sytuacji na Ukrainie, to oni oczywiście nie będą robić nic samodzielnie, sami nie wyjdą przed szereg, ale też nie będą zostawać z tyłu - oni też oczywiście boją się, że zapłacą jakąś cenę społeczną i polityczną za swoją prorosyjskość. Tak więc w takiej sytuacji, trzeba będzie wyjść z tego konformizmu i być może zawiesiliby przygotowania do tych obchodów, ale na razie zostawiają sobie wszystkie furtki otwarte, na razie jest tak, jak gdyby nic się nie stało.

Ale gdyby ta skandaliczna decyzja została faktycznie podtrzymana, to jest to jednak podstawa do tego, żeby pokazać jakie są prawdziwe postawy polskiego społeczeństwa w tej sprawie.

No właśnie, czy rząd, który sam nakręca antyrosyjskie postawy nie boi się, że za rok, obchody okażą się znacznie większym skandalem, kiedy Polacy będą demonstrować i zrywać spektakle z udziałem rosyjskich artystów? Jeśli nawet taki rusofil jak Olbrychski mówi, że dziś granie w Rosji można porównać do grania w Niemczech w 1938 r., to nietrudno sobie wyobrazić reakcję mniej rusofilskich rodaków…

— Ale nie wiemy, jaka będzie sytuacja za rok. Do tej pory przygotowania odbywały się w milczeniu, większość Polaków w ogóle nie wiedziała, że taki rok Rosji ma się odbyć w Polsce. Można znowu spekulować, że albo jest takie przekonanie, że to wszystko rozejdzie się po kościach i wróci się do poprzedniej polityki, albo znowu będzie można tym jakoś grać. Trudno w tej chwili wyrokować, w tej chwili widać, że jak mówiłem - starają się zachować wszystkie kanały komunikacyjne.

Wyobraża Pan sobie Chór Aleksandrowa Armii Czerwonej śpiewający w warszawskiej Sali Kongresowej o świętej wojnie?

— Ale ja jestem w Krakowie i widzę plakat zapowiadający jakiś inny zespół wojskowy…

Ja sobie tego nie wyobrażam. Ja sobie w ogóle nie wyobrażam, żeby w tej sytuacji nie podjąć jakichś realnych działań, ponieważ rozbieżność między tym, co pan premier opowiada ludziom a tym co się robi jest taka, że w normalnym społeczeństwie, przy normalnych głównych mediach nie byłoby to możliwe do zastosowania. Ale my niestety nie jesteśmy w normalnej sytuacji. Bo coś takiego powinno napawać niepokojem - jak to możliwe, że rząd, który prowadził prorosyjską politykę zmienia ją całkowicie retorycznie i to mu jeszcze zwiększa poparcie, zamiast być dowodem jego kompromitacji. Po drugie jak można nie zauważyć daleko idącej rozbieżności między tą retoryką a realnymi działaniami i dlaczego to nie jest tematem krytycznej analizy w oczach wielu mediów.

Ale to tylko dowód na to, że te media są równie zaprzyjaźnione z panem Tuskiem, jak media rosyjskie z panem prezydentem Putinem.

rozmawiał Krzysztof Karwowski

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.