"Polityka zagraniczna nie polega na bywaniu na salonach i popijaniu dobrego wina. 20 mandatów do PE jest w naszym zasięgu". WYWIAD z Adamem Lipińskim

fot. stefczyk.tv
fot. stefczyk.tv

Liczymy na to, że powiększymy nasz stan posiadania czterokrotnie. Mamy obecnie pięciu posłów w PE, a chcemy mieć ich ok. dwudziestu - mówi wiceprezes PiS Adam Lipiński portalowi wDolnymSlasku.pl.

 

Na listach wyborczych do PE wystawiacie swoich najlepszych ludzi. Po co, skoro w powszechnej opinii Bruksela to polityczne zesłanie?

Adam Lipiński: To w żadnym razie nie jest zesłanie polityczne, choćby dlatego, że Parlament Europejski jest miejscem, w którym rzeczywiście można coś zrobić. Trzeba jednak brać pod uwagę, że siłą rzeczy działalność na arenie międzynarodowej ogranicza aktywność tej osoby w kraju. Trzeba tę sprawę dokładnie wyważyć. Z tego powodu na listach wyborczych do PE nie znalazł się nikt ze ścisłego kierownictwa partii. Wystawiamy za to posłów, którzy są już znani ze swoich dokonań w rodzimym parlamencie, pracowników naukowych z dorobkiem – czyli osoby kompetentne, których wiedzę można wykorzystać w jak najlepszy sposób.

 

Czy w nowym rozdaniu europarlamentarzyści PiS będą bardziej znaczącą siłą w PE niż obecnie?

Liczymy na to, że powiększymy nasz stan posiadania czterokrotnie. Mamy obecnie pięciu posłów w PE, a chcemy mieć ich ok. dwudziestu. Z naszych kalkulacji wynika, że jest to w naszym zasięgu. Gdyby się udało, będziemy jednym z największych klubów narodowych. Moglibyśmy wówczas mieć realny wpływ na grupę polityczną, tzw. „międzynarodówkę”, w skład której wchodzimy, a przez to więcej załatwić dla Polski. Załatwić – albo zablokować różne „wariactwa”, jak np. gender. Pod względem samych celów, jakie chcemy osiągać poprzez PE, program PiS się nie zmienił. Niezmiennie jesteśmy np. za solidarnością Unii Europejskiej z państwami wschodnioeuropejskimi, wspólnym stanowiskiem wobec Rosji, a przeciwko patologiom kulturowym, lansowanymi przez niektóre lewicowe środowiska, na które w Polsce nie ma powszechnej zgody.

 

Z ust wielu polityków słyszymy jak mantrę powtarzaną tezę, że wybory do PE to sondaż przed wyborami samorządowymi. Tak je należy traktować?

Na pewno mają charakter sondażu, bo będą to pierwsze wybory po długiej przerwie. To okazja do tego, by zweryfikować wyniki badań opinii publicznej na temat preferencji politycznych Polaków. I wreszcie będzie to sondaż realny, a nie wirtualny. Też chcemy się przekonać, czy nasza pozycja wobec PO tak wzrosła, jak pokazują różne badania. Jedyne, co może zafałszować obraz tego „sondażu” to tradycyjnie niska frekwencja w eurowyborach.

 

Ludzie uważają, że to, co robią parlamentarzyści w Brukseli, nie ma bezpośredniego przełożenia na ich życie.

Będziemy przekonywać, że to nieprawda, postaramy się wzbudzić obywatelską motywację. Mam nadzieję, że frekwencja teraz będzie lepsza także z powodu tego, co się dzieje na Ukrainie. Ten realny konflikt, który ma miejsce tuż za naszą granicą, pomaga zrozumieć, że polityka zagraniczna nie polega na bywaniu na salonach i popijaniu dobrego wina.

 

Jaki będzie rozkład mandatów z okręgu dolnośląsko-opolskiego?

Po dwa dla PiS i PO, jeden dla SLD. Oczywiście, to tylko spekulacja, ale taki rozkład wydaje się najbardziej prawdopodobny. Nie sądzę, żeby liczył się tu PSL, nie wspominając o pomniejszych ugrupowaniach, które według mnie nie przekroczą progu wyborczego

 

Czy start Bogdana Zdrojewskiego, który we Wrocławiu w każdych wyborach bił dotąd wszelkie rekordy, nie popsuje w naszym okręgu szyków PiS?

Z pewnością Bogdan Zdrojewski jest tak rozpoznawalnym politykiem, że można i tym razem spodziewać się jego znakomitego wyniku. Jednak w skali ogólnopolskiej takie indywidualności nie będą miały większego znaczenia dla rezultatów całej partii. Wyborcy będą mieli świadomość, że głosując na Zdrojewskiego, opowiadają się za Platformą Obywatelską.

 

źródło: wdolnymslasku.pl/Alicja Gierdroyć

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych