Po katastrofie smoleńskiej ktoś mógł się włamać do telefonu śp. Prezydenta Kaczyńskiego. Sąd nie chce wznowienia śledztwa

fot. prezydent.pl
fot. prezydent.pl

Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieście odrzucił zażalenie na umorzenie sprawy włamania do telefonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego po katastrofie smoleńskiej - informuje "Nasz Dziennik". Decyzja jest prawomocna. Mecenas Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego w tej sprawie chciał jej zwrotu do prokuratury.

To śledztwo nie miało szczęścia od początku

– mówi Pszczółkowski wskazując na liczne, dziwne "przypadki" związane z telefonem śp. Prezydenta. Po pierwsze, do wydzielenia tej części śledztwa doszło na tyle późno, że już nie można było uzyskać od operatora - Centertela bilingów z telefonu Prezydenta po 11 kwietnia 2010 r.

Tego się nie dowiemy, ponieważ prokuratura nie zażądała w odpowiednim czasie bilingów od operatora telefonicznego

– zwraca uwagę mecenas.

A bilingi z 10 i 11 kwietnia budzą poważne podejrzenia, że po katastrofie smoleńskiej, ktoś mógł włamać się do prezydenckiego telefonu i np. kopiować zawarte tam dane. Pszczółkowski wskazuje, że wyznaczony przez prokuraturę biegły, mimo uszkodzeń telefonu potrafił uzyskać z niego historię połączeń, zawartość skrzynki adresowej i treść SMS-ów.

Jeżeli w Polsce mimo uszkodzeń tego dokonano, to ktoś mógł tego dokonać i po katastrofie

– uważa adwokat. Zwraca on uwagę, że pomoc prawna z Rosji nie odpowiedziała na żadne pytania i należało ją ponowić.

Innego zdania była prokuratura, która umorzyła śledztwo w tej sprawie w październiku ub. r. oraz sąd, który usankcjonował decyzję prokuratury.

Rozstrzygnięcie prokuratury umarzające to postępowanie jest jak najbardziej prawidłowe

– uznała sędzia Aneta Obszyńska-Małecka, dodając, że postępowanie dowodowe zostało wyczerpane, a dodatkowe działania śledcze nie przyniosłyby nowych ustaleń.

Jedynym dowodem w sprawie są: niepełny zapis bilingów telefonu Lecha Kaczyńskiego oraz zeznania dwóch świadków.

Pszczółkowski podkreślał, że użytkowanie telefonu prezydenckiego po katastrofie przez osoby trzecie jest „wysoce uprawdopodobnione”. Bilingi odnotowują próby połączenia krótko po katastrofie, potem jest przerwa w logowaniu się aparatu, czyli jest on wyłączony, a po południu 10 kwietnia ponownie jest zalogowany do rosyjskiej sieci, co by wskazywało na jego „włączenie przez osobę trzecią”.

Te dane są wygenerowane w dokumencie, nie można tak tego zostawić

– argumentował Pszczółkowski. Dodawał, że bilingi z obu dni odnotowują 11 zapisów. Część jest odnotowana jako przekierowanie w roamingu, ale niektóre jako odebrane rozmowy.

Przedstawiciel operatora  tłumaczył, że część zapisów świadczy, że połączenia były automatycznie przekierowywane do poczty głosowej tego telefonu a zapisy świadczące o nawiązaniu połączenia są... wynikiem błędu.

Sąd uznał za niewiarygodne zeznania świadka Cezarego K., który mówił, że kilkakrotnie dzwonił na numer telefonu prezydenckiego. Jak wyjaśniał - najpierw była przerwa w jego funkcjonowaniu, a potem aparat ponownie działał. Co zagadkowe, w bilingach brakuje śladu po próbach połączenia się z telefonem córki i zięcia Prezydenta.

Tak jest, tego wyjaśnić się nie udało, że nie wszystkie połączenia są odbite w billingach

– stwierdził nawet biegły, który kwestionował zeznania Cezarego K. Zdaniem ekspertów z Centertela, mogło tak się stać na skutek dużego ruchu.

Tak więc zdaniem prokuratury i sądu nikt po katastrofie samolotu telefonu śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie używał i nie wykonywał żadnych połączeń.



kim, "Nasz Dziennik"

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych