Rafał Matyja: Postkomunizm przestał być dobrym sposobem opisywania polskiej rzeczywistości. "Postkomunizm nie jest już aktywnym polem zmian, a jedynie pewnym spadkiem"

Aleksandra Jakubowska przed komisją śledczą ds. afery Rywina, Fot. Youtube.pl
Aleksandra Jakubowska przed komisją śledczą ds. afery Rywina, Fot. Youtube.pl

Postkomunizm – diagnoza nieaktualna

Postkomunizm przestał być dobrym sposobem opisywania polskiej rzeczywistości. Mimo to będziemy komunizmowi przypisywać znacznie więcej niż to, co realnie było jego skutkiem.

Postkomunizm przestał być dobrym sposobem opisywania polskiej rzeczywistości. Choć wiele z tego, co nas otacza, ma swoje źródło w czasach PRL, to stopień wymieszania się ze sobą różnych czynników jest na tyle duży, iż nie sposób oddzielić tego dziedzictwa jednoznacznie. Mimo to będziemy komunizmowi przypisywać znacznie więcej niż to, co realnie było jego skutkiem. Będzie on wygodną metodą tłumaczenia naszych zaniechań i przywar. Jako wymówka przetrwa dłużej niż pamięć o tym, czym realnie był. Podobnie zresztą zbiorowe animozje i różnice mogą trwać dłużej niż ich egzystencjalne podstawy. Mają bowiem oparcie w biografiach i emocjach. Mogą być przenoszone z pokolenia na pokolenie. Nie będą jednak już nigdy – jak w latach 90. – kluczową osią politycznego podziału.

 

Historyczne fatum

Postkomunizm rozumiano różnie: często jako fatum opisywane językiem socjologów. Fatum zakorzenione w społecznych nawykach, szczególnie w zachowaniach ludzi prostych, gorzej wykształconych, niemających wspólnego języka z elitą. Stąd zresztą zawrotna w latach 90. kariera pojęcia homo sovieticus, którego używano nie wobec rzeczywistych ludzi sowieckich, utrzymujących się z serwilizmu wobec Moskwy i myślących na sposób moskiewski. Homo sovieticus nie był wówczas Wojciech Jaruzelski ani żaden z autorów „przemoskwionych” wizji historii czy ideologii, ekonomii czy kultury. Homo sovieticus to źle ubrany, niewykształcony i zaniedbany pracownik PGR, któremu zlikwidowano nie tylko miejsce pracy, ale całe społeczne uniwersum, jakie znał. Jego bezradność i rozpacz miały być wyrazem jakiejś „sowieckiej mentalności”, nostalgii za dawnym systemem, wyrazem przekonań, w których utwierdzali go nierzadko – za pośrednictwem szkoły, radia i telewizji – ci sami ludzie, którzy w 1989 r. wezwali go do tego, by porzucił dawną wiarę.

Jego głos oddany w 1990 r. na Stanisława Tymińskiego przeraził elity. Gdy w 1993 głosował na zwycięskie SLD, a w 1995 r. poparł Aleksandra Kwaśniewskiego, stała się rzecz dziwna. Oto społeczny wymiar postkomunizmu spotkał się z wymiarem politycznym i tą częścią elit, która w latach 80. tworzyła struktury dawnej władzy i dawnego państwa.

Ja sam jestem skłonny redukować pojęcie postkomunizmu do tej właśnie grupy, mimo świadomości, że prawie nikt z jej członków komunistą w sensie przekonań nie był. Jednak wszystkie elementy kapitału społecznego i kulturowego tej grupy wyróżniały ją nie tylko w obrębie elit, lecz także w społeczeństwie. Posiadała ona umiejętności zarządzania dużymi instytucjami, zawierania kompromisów, pozyskiwania ludzi i utrzymywania więzów lojalności i zależności. Posiadała dostęp do zasobów ekonomicznych i dobrze rozbudowane powiązania osobiste w sferze administracji, gospodarki, służb specjalnych, mediów itp. Miała jeden mankament: życiorysy. Ale w pierwszych latach III Rzeczypospolitej ten mankament miał też pewną zaletę. Jednoczył ogromną mniejszość obawiającą się wykluczenia i napiętnowania. Budował grupową solidarność – najpierw wysokich urzędników PRL, a potem również – solidarność między nimi a zwykłymi członkami partii, aparatem władzy niskich szczebli.

 

Sieci zaufania i instytucje

Sieci zaufania zbudowane w latach 80. okazały się w przypadku tej grupy większym kapitałem niż powiązania między coraz bardziej skłóconą elitą dawnej opozycji. To one pozwoliły przetrwać czołówce SdRP najtrudniejszy okres między styczniem 1990 a wyborczą jesienią 1991 r. To one dały szansę na zbudowanie względnie stabilnych rządów po roku 1993. SdRP okazała się najbardziej stabilną i najlepiej skonstruowaną – obok PSL – instytucją partyjną lat 90. PSL potrafiło jednak raczej „utrzymać się na fali”, podczas gdy SdRP musiała najpierw pokonać silny opór materii, a potem sprostać wymogom rządzenia. Różnica w jakości rządzenia między Pawlakiem a Oleksym i Cimoszewiczem była oczywista nawet dla zdeklarowanych przeciwników postkomunistów.

Mimo faktu, iż centroprawica sprawowała rządy do roku 1993 i po 1997 – SLD może uznać, że nie poniósł w latach 90. wyborczej klęski. Po pierwsze, dlatego że uratował się przed marginalizacją w 1991 r., kiedy zdobył drugi wynik po UD. Po drugie, dlatego że wskutek rozbicia prawicy sięgnął po władzę w 1993 r., a cztery lata później – mimo jej zjednoczenia – osiągnął wyraźnie większe niż w 1993 r. poparcie. Jednocześnie wygrał wybory prezydenckie 1995 r., a reelekcję w roku 2000 zdobył Kwaśniewski w pierwszej turze.

To siła i sprawność sieci zaufania zakorzenionych w aparacie PRL wzmacniała podział wewnątrz elit. Mimo spektakularnych prób budowania porozumień ponad podziałami nie udała się ani trwała współpraca ludzi opozycji i PZPR w ramach Unii Pracy, ani pomysł szerokiej lewicowej koalicji wspierającej prezydencką kandydaturę Jacka Kuronia. Nie zakończyła się sukcesem kariera Andrzeja Celińskiego w SLD ani pomysł na koalicję ugrupowań postkomunistycznych z dawnym środowiskiem UD w formule bloku „Lewica i Demokraci”.

Sposób, w jaki ludzie dawnej władzy „urządzili się” w rzeczywistości III Rzeczypospolitej, nadał jej jednocześnie pewne cechy systemowe. Jadwiga Staniszkis ukazała ten systemowy aspekt w „Postkomunizmie”, ale i ten opis okazał się raczej podsumowaniem tego, co działo się w latach 90., niż efektywną prognozą. Oczywiście ostatnia dekada XX w. ma nadal ogromny wpływ na to, jak w Polsce robi się interesy i kariery, kto dyktuje obowiązujące trendy, formułuje kryteria stosowności i poprawności. To w latach 90. doszło do „pierwotnej akumulacji kapitału”, stworzone zostały podstawy podziałów klasowych widoczne zarówno w skali makro, jak i dające się opisać w perspektywie konkretnych biografii, historii środowiskowych czy rodzinnych.

O ile siła postkomunistów realnie wzmacniała czynnik lewicowy na polskiej scenie politycznej, o tyle ich dzisiejsza obecność wzmacnia jedynie dominację prawicy, blokując możliwość powstania nowej lewicy

Jednak upływ dwudziestu lat sprawia, że zjawiska te mogą być dziś przedmiotem refleksji, lecz nie jakichkolwiek aktywnych działań. Postkomunizm nie jest już aktywnym polem zmian, a jedynie pewnym spadkiem po epoce, która jest ważna przede wszystkim ze względu na rolę, jaką odgrywali wówczas główni aktorzy obecnej sceny politycznej.

 

Postkomunizm jako przedmiot sporu

Z pewnością w początkach III Rzeczypospolitej ważne było pytanie o to, w jaki sposób ludzie dawnej władzy mogą uczestniczyć w życiu politycznym niepodległego i demokratycznego państwa. Odpowiedź na nie udzielana była równolegle w dwóch wariantach. Pierwszym były rozwiązania proponowane przez elity. Drugim – wyniki wyborcze samych postkomunistów.

To nie przy okrągłym stole sformułowano zasadnicze reguły uczestnictwa osób związanych ze strukturami władzy PRL w polityce. Okrągły stół należy jeszcze do świata dawnych porządków. Strona opozycyjno-solidarnościowa negocjowała przy nim warunki własnego uczestnictwa w tamtym świecie. Warunki obecności postkomunistów rozstrzygały się – gdy chodzi o stanowisko elit – w krótkim okresie między rozwiązaniem PZPR a końcem prac Sejmu I kadencji (styczeń 1990–maj 1993).

Ówczesna debata na temat postępowania z majątkiem partii, rozliczenia osób odpowiedzialnych za zbrodnicze aspekty działań władz, klauzul wyborczych ograniczających możliwość kontynuacji działalności byłej PZPR dotyczyła formalnych reguł uczestnictwa postkomunistów w życiu politycznym. Po wyborach parlamentarnych 1993 i prezydenckich 1995 r. przedmiotem sporu nie był udział postkomunistów na równych prawach, ale to, w jaki sposób opozycja liberalna i prawicowa może ograniczyć ich dominację.

„Antypostkomunistyczne” stanowisko centroprawicy zostało wzmocnione poprzez realną siłę SLD, Kwaśniewskiego i Millera, manifestowaną w latach 1993–2003. Koniec dekady postkomunistycznej dominacji, sytuacji, w której SLD był największą skonsolidowaną siłą polityczną, wyznacza afera Rywina. Afera, która zaciążyła nad mechanizmami dystrybucji zaufania wewnątrz sieci wywodzących się z dawnego systemu, a zarazem zniszczyła partyjną i wyborczą potęgę postkomunistów.

Po 2005 r. „postkomunizm” stał się słabą kartą w rozgrywce PO–PiS. Słowa o tych, którzy „stoją tam, gdzie stało ZOMO”, porównywanie Kaczyńskiego do Gomułki, wzajemne wyciąganie sobie osób o PZPR-owskiej przyszłości – były raczej echem starych sporów niż czymś w jakikolwiek sposób aktualnym.

 

W dobie dominacji centroprawicy

Po dekadzie dominacji postkomunistów nastała dekada dominacji centroprawicy. Po 2005 r. postkomuniści pogrążyli się w groteskowych niekiedy walkach o schedę po SLD, objętą w 2011 r. przez Millera. Jego powrót był jednak znaczącym wydarzeniem tylko na skalę Sojuszu. Dał tej formacji lepsze przywództwo, a jednocześnie zablokował jej transformację. O ile siła postkomunistów realnie wzmacniała czynnik lewicowy (zwłaszcza w jego wymiarze światopoglądowym) na polskiej scenie politycznej, o tyle ich dzisiejsza obecność wzmacnia jedynie dominację prawicy, blokując możliwość powstania nowej lewicy.

Jednak zarówno Kwaśniewski, jak i Miller, a wraz z nimi cała formacja postkomunistyczna, będą istotną częścią historii, a ich dokonania z lat 90. ważną częścią polskiej rzeczywistości. Kto wie, czy w sensie wpływu na kształt obecnych porządków nie ważniejszą niż czas sprzed „grubej kreski”.

Rafał Matyja

Postkomunizm – diagnoza nieaktualna

 

Postkomunizm przestał być dobrym sposobem opisywania polskiej rzeczywistości. Mimo to będziemy komunizmowi przypisywać znacznie więcej niż to, co realnie było jego skutkiem.

 

Postkomunizm przestał być dobrym sposobem opisywania polskiej rzeczywistości. Choć wiele z tego, co nas otacza, ma swoje źródło w czasach PRL, to stopień wymieszania się ze sobą różnych czynników jest na tyle duży, iż nie sposób oddzielić tego dziedzictwa jednoznacznie. Mimo to będziemy komunizmowi przypisywać znacznie więcej niż to, co realnie było jego skutkiem. Będzie on wygodną metodą tłumaczenia naszych zaniechań i przywar. Jako wymówka przetrwa dłużej niż pamięć o tym, czym realnie był. Podobnie zresztą zbiorowe animozje i różnice mogą trwać dłużej niż ich egzystencjalne podstawy. Mają bowiem oparcie w biografiach i emocjach. Mogą być przenoszone z pokolenia na pokolenie. Nie będą jednak już nigdy – jak w latach 90. – kluczową osią politycznego podziału.

 

Historyczne fatum

 

Postkomunizm rozumiano różnie: często jako fatum opisywane językiem socjologów. Fatum zakorzenione w społecznych nawykach, szczególnie w zachowaniach ludzi prostych, gorzej wykształconych, niemających wspólnego języka z elitą. Stąd zresztą zawrotna w latach 90. kariera pojęcia homo sovieticus, którego używano nie wobec rzeczywistych ludzi sowieckich, utrzymujących się z serwilizmu wobec Moskwy i myślących na sposób moskiewski. Homo sovieticus nie był wówczas Wojciech Jaruzelski ani żaden z autorów „przemoskwionych” wizji historii czy ideologii, ekonomii czy kultury. Homo sovieticus to źle ubrany, niewykształcony i zaniedbany pracownik PGR, któremu zlikwidowano nie tylko miejsce pracy, ale całe społeczne uniwersum, jakie znał. Jego bezradność i rozpacz miały być wyrazem jakiejś „sowieckiej mentalności”, nostalgii za dawnym systemem, wyrazem przekonań, w których utwierdzali go nierzadko – za pośrednictwem szkoły, radia i telewizji – ci sami ludzie, którzy w 1989 r. wezwali go do tego, by porzucił dawną wiarę.

 

Jego głos oddany w 1990 r. na Stanisława Tymińskiego przeraził elity. Gdy w 1993 głosował na zwycięskie SLD, a w 1995 r. poparł Aleksandra Kwaśniewskiego, stała się rzecz dziwna. Oto społeczny wymiar postkomunizmu spotkał się z wymiarem politycznym i tą częścią elit, która w latach 80. tworzyła struktury dawnej władzy i dawnego państwa.

 

Ja sam jestem skłonny redukować pojęcie postkomunizmu do tej właśnie grupy, mimo świadomości, że prawie nikt z jej członków komunistą w sensie przekonań nie był. Jednak wszystkie elementy kapitału społecznego i kulturowego tej grupy wyróżniały ją nie tylko w obrębie elit, lecz także w społeczeństwie. Posiadała ona umiejętności zarządzania dużymi instytucjami, zawierania kompromisów, pozyskiwania ludzi i utrzymywania więzów lojalności i zależności. Posiadała dostęp do zasobów ekonomicznych i dobrze rozbudowane powiązania osobiste w sferze administracji, gospodarki, służb specjalnych, mediów itp. Miała jeden mankament: życiorysy. Ale w pierwszych latach III Rzeczypospolitej ten mankament miał też pewną zaletę. Jednoczył ogromną mniejszość obawiającą się wykluczenia i napiętnowania. Budował grupową solidarność – najpierw wysokich urzędników PRL, a potem również – solidarność między nimi a zwykłymi członkami partii, aparatem władzy niskich szczebli.

 

Sieci zaufania i instytucje

 

Sieci zaufania zbudowane w latach 80. okazały się w przypadku tej grupy większym kapitałem niż powiązania między coraz bardziej skłóconą elitą dawnej opozycji. To one pozwoliły przetrwać czołówce SdRP najtrudniejszy okres między styczniem 1990 a wyborczą jesienią 1991 r. To one dały szansę na zbudowanie względnie stabilnych rządów po roku 1993. SdRP okazała się najbardziej stabilną i najlepiej skonstruowaną – obok PSL – instytucją partyjną lat 90. PSL potrafiło jednak raczej „utrzymać się na fali”, podczas gdy SdRP musiała najpierw pokonać silny opór materii, a potem sprostać wymogom rządzenia. Różnica w jakości rządzenia między Pawlakiem a Oleksym i Cimoszewiczem była oczywista nawet dla zdeklarowanych przeciwników postkomunistów.

 

Mimo faktu, iż centroprawica sprawowała rządy do roku 1993 i po 1997 – SLD może uznać, że nie poniósł w latach 90. wyborczej klęski. Po pierwsze, dlatego że uratował się przed marginalizacją w 1991 r., kiedy zdobył drugi wynik po UD. Po drugie, dlatego że wskutek rozbicia prawicy sięgnął po władzę w 1993 r., a cztery lata później – mimo jej zjednoczenia – osiągnął wyraźnie większe niż w 1993 r. poparcie. Jednocześnie wygrał wybory prezydenckie 1995 r., a reelekcję w roku 2000 zdobył Kwaśniewski w pierwszej turze.

 

To siła i sprawność sieci zaufania zakorzenionych w aparacie PRL wzmacniała podział wewnątrz elit. Mimo spektakularnych prób budowania porozumień ponad podziałami nie udała się ani trwała współpraca ludzi opozycji i PZPR w ramach Unii Pracy, ani pomysł szerokiej lewicowej koalicji wspierającej prezydencką kandydaturę Jacka Kuronia. Nie zakończyła się sukcesem kariera Andrzeja Celińskiego w SLD ani pomysł na koalicję ugrupowań postkomunistycznych z dawnym środowiskiem UD w formule bloku „Lewica i Demokraci”.

 

Sposób, w jaki ludzie dawnej władzy „urządzili się” w rzeczywistości III Rzeczypospolitej, nadał jej jednocześnie pewne cechy systemowe. Jadwiga Staniszkis ukazała ten systemowy aspekt w „Postkomunizmie”, ale i ten opis okazał się raczej podsumowaniem tego, co działo się w latach 90., niż efektywną prognozą. Oczywiście ostatnia dekada XX w. ma nadal ogromny wpływ na to, jak w Polsce robi się interesy i kariery, kto dyktuje obowiązujące trendy, formułuje kryteria stosowności i poprawności. To w latach 90. doszło do „pierwotnej akumulacji kapitału”, stworzone zostały podstawy podziałów klasowych widoczne zarówno w skali makro, jak i dające się opisać w perspektywie konkretnych biografii, historii środowiskowych czy rodzinnych.

 

O ile siła postkomunistów realnie wzmacniała czynnik lewicowy na polskiej scenie politycznej, o tyle ich dzisiejsza obecność wzmacnia jedynie dominację prawicy, blokując możliwość powstania nowej lewicy

 

Jednak upływ dwudziestu lat sprawia, że zjawiska te mogą być dziś przedmiotem refleksji, lecz nie jakichkolwiek aktywnych działań. Postkomunizm nie jest już aktywnym polem zmian, a jedynie pewnym spadkiem po epoce, która jest ważna przede wszystkim ze względu na rolę, jaką odgrywali wówczas główni aktorzy obecnej sceny politycznej.

 

Postkomunizm jako przedmiot sporu

 

Z pewnością w początkach III Rzeczypospolitej ważne było pytanie o to, w jaki sposób ludzie dawnej władzy mogą uczestniczyć w życiu politycznym niepodległego i demokratycznego państwa. Odpowiedź na nie udzielana była równolegle w dwóch wariantach. Pierwszym były rozwiązania proponowane przez elity. Drugim – wyniki wyborcze samych postkomunistów.

 

To nie przy okrągłym stole sformułowano zasadnicze reguły uczestnictwa osób związanych ze strukturami władzy PRL w polityce. Okrągły stół należy jeszcze do świata dawnych porządków. Strona opozycyjno-solidarnościowa negocjowała przy nim warunki własnego uczestnictwa w tamtym świecie. Warunki obecności postkomunistów rozstrzygały się – gdy chodzi o stanowisko elit – w krótkim okresie między rozwiązaniem PZPR a końcem prac Sejmu I kadencji (styczeń 1990–maj 1993).

 

Ówczesna debata na temat postępowania z majątkiem partii, rozliczenia osób odpowiedzialnych za zbrodnicze aspekty działań władz, klauzul wyborczych ograniczających możliwość kontynuacji działalności byłej PZPR dotyczyła formalnych reguł uczestnictwa postkomunistów w życiu politycznym. Po wyborach parlamentarnych 1993 i prezydenckich 1995 r. przedmiotem sporu nie był udział postkomunistów na równych prawach, ale to, w jaki sposób opozycja liberalna i prawicowa może ograniczyć ich dominację.

 

„Antypostkomunistyczne” stanowisko centroprawicy zostało wzmocnione poprzez realną siłę SLD, Kwaśniewskiego i Millera, manifestowaną w latach 1993–2003. Koniec dekady postkomunistycznej dominacji, sytuacji, w której SLD był największą skonsolidowaną siłą polityczną, wyznacza afera Rywina. Afera, która zaciążyła nad mechanizmami dystrybucji zaufania wewnątrz sieci wywodzących się z dawnego systemu, a zarazem zniszczyła partyjną i wyborczą potęgę postkomunistów.

 

Po 2005 r. „postkomunizm” stał się słabą kartą w rozgrywce PO–PiS. Słowa o tych, którzy „stoją tam, gdzie stało ZOMO”, porównywanie Kaczyńskiego do Gomułki, wzajemne wyciąganie sobie osób o PZPR-owskiej przyszłości – były raczej echem starych sporów niż czymś w jakikolwiek sposób aktualnym.

 

W dobie dominacji centroprawicy

 

Po dekadzie dominacji postkomunistów nastała dekada dominacji centroprawicy. Po 2005 r. postkomuniści pogrążyli się w groteskowych niekiedy walkach o schedę po SLD, objętą w 2011 r. przez Millera. Jego powrót był jednak znaczącym wydarzeniem tylko na skalę Sojuszu. Dał tej formacji lepsze przywództwo, a jednocześnie zablokował jej transformację. O ile siła postkomunistów realnie wzmacniała czynnik lewicowy (zwłaszcza w jego wymiarze światopoglądowym) na polskiej scenie politycznej, o tyle ich dzisiejsza obecność wzmacnia jedynie dominację prawicy, blokując możliwość powstania nowej lewicy.

 

Jednak zarówno Kwaśniewski, jak i Miller, a wraz z nimi cała formacja postkomunistyczna, będą istotną częścią historii, a ich dokonania z lat 90. ważną częścią polskiej rzeczywistości. Kto wie, czy w sensie wpływu na kształt obecnych porządków nie ważniejszą niż czas sprzed „grubej kreski”.

 

Rafał Matyja

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych