Geopolityczny katalog. "Polska powinna szukać w miarę stałych sojuszników – i czynić to w naszym regionie Europy"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Paweł Supernak / PAP
Fot. Paweł Supernak / PAP

Pomysł tej rubryki powstał przed zdarzeniami na Ukrainie, ale właśnie to, co dzieje się bezpośrednio za naszą wschodnią granicą pokazuje konieczność refleksji nad sytuacją geopolityczną Rzeczypospolitej.

Pisze się o tym, niestety, rzadko, dlatego panuje w tej materii kompletne pomieszanie. Niedawno czytałem artykulik Romana Imielskiego w „Gazecie Wyborczej” poświęcony potencjalnej pomocy finansowej dla Ukrainy. Co najbardziej mnie uderzyło, to fakt, że porównywał on unijną pomoc dla Grecji (pożądaną, zdaniem autora) i ewentualną dla Ukrainy (niemożliwą, według niego i nieuzasadnioną całkowicie), abstrahując od kontekstu geopolitycznego i roli Rosji w regionie. To charakterystyczne, że dla wielu autorów, politologów, ekspertów czy polityków Moskwa wyparowuje, Kreml jest jak kamfora, a sytuację międzynarodową na Starym Kontynencie rozpatruje się tylko w kontekście 28 państw członkowskich Unii i tych, które aspirują do akcesu do UE czy do, szczebel niżej, choćby umowy stowarzyszeniowej.

Tym bardziej więc warto rozmawiać o polskiej geopolityce i jej podstawowych kanonach. Od razu zastrzegam, że o ile myśl lorda Palmerstona, tak często powtarzana prze Winstona Churchilla o Wielkiej Brytanii, która nie ma ani stałych wrogów, ani stałych przyjaciół, tylko ma stałe interesy, jest kusząca dla Rzeczypospolitej pod kątem prymatu interesu państwowego (narodowego) nad ideami pogłębionej „integracji europejskiej” czy „globalizacji”, o tyle nie ma ona do końca w naszym przypadku praktycznego zastosowania. Polska bowiem powinna szukać w miarę stałych sojuszników – i czynić to w naszym regionie Europy. Zgodnie zresztą z hasłem, iż sojuszników należy szukać blisko, a nie pakować się w „sojusze egzotyczne”, które zresztą niektórzy uznają za przekleństwo polskiej historii.

A oto polityczny katalog Polski na przełomie A. D. 2013-2014.

1. USA. Sojusz z USA musi być dogmatem polskiej polityki zagranicznej. Kolejne próby amerykańskiej „splendid isolation”, wszelki izolacjonizm, obojętnie czy pochodzi od Demokratów czy Republikanów jest dla nas szkodliwy. Obecność Stanów Zjednoczonych w Europie równoważy bowiem wpływy Rosji w naszej części Europy i na całym kontynencie. Zaś w wymiarze wewnątrzeuropejskim stanowią też pewien hamulec na nadmierny wzrost roli RFN.

2. Rosja. Ten kraj w dłuższej perspektywie będzie słabł gospodarczo, choć nie będzie raczej topniał w wymiarze demograficznym, czego spodziewano się jeszcze parę lat temu. Dzięki sprawnej polityce zagranicznej i skutecznym licytowaniem ponad to, co ma w politycznych kartach, rola Rosji za Putina, a zwłaszcza po resecie amerykańsko-rosyjskim za czasów Obamy, wyraźnie wzrosła. Odbudowuje swoje wpływy quasi imperialne i jest ekspansywna zarówno na kierunku europejskim (poszerzanie wpływów gospodarczych i politycznych w krajach niegdyś zależnych od ZSRS lub też będących jego republikami związkowymi). Kanonem polskiej geopolityki powinno być ograniczanie wpływów Moskwy, których jednym z celów jest podporządkowanie, choćby częściowe, naszego kraju, tak jak to już robią z niektórymi innymi państwami dawnego Związku Sowieckiego lub „nowej Unii”.

3. Niemcy. W polskim interesie jest utrzymywanie „balance of power” czyli równowagi sił na kontynencie. Niemcy są teraz najliczniejszym i najbogatszym narodem w Europie. Tylko Turcja mogłaby zmienić tę klasyfikację państw o największej populacji, ale to właśnie RFN trzyma ją w unijnym przedpokoju już od 50 lat. Niemiecka dominacja w Europie nie leży w interesie ani Polski, ani Europy. Nie powinniśmy jej wspierać, nie powinniśmy domagać się większej roli RFN na Starym Kontynencie, jak to czynił publicznie minister Sikorski. W relacjach Warszawa – Berlin musimy rozmawiać o konkretnych sprawach i interesach. W ostatnim czasie nasze bilateralne stosunki przypominają ulicę jednokierunkową: Niemcy uzyskują wsparcie od Polski dla swoich priorytetów, ale bez wzajemności. Oczywiście z Niemcami można pewne rzeczy robić wspólnie, choćby politykę wschodnią UE. Twarda walka o własne interesy narodowe nie oznacza odwracania się do Berlina plecami.

4. Grupa Wyszehradzka. Cztery państwa, które przed 23 laty wspólnie, wtedy jeszcze jako trzy, bo istniała wtedy Czechosłowacja, podpisały umowę stowarzyszeniową ze Wspólnotami Europejskimi są na siebie skazane. W interesie i Polski i Węgier i Czech i Słowacji leży regionalne gra zespołowa, bo wówczas z każdym z tych pastw z osobna bardziej się liczy Europa „A” czyli „stara Unia”.

5. Wschód. Polska ma najdłuższą, obok Finlandii, granicę zewnętrzną UE, a wschodnia granica RP jest też wschodnią granicą UE. W naszym interesie leży bycie ambasadorem UE na szeroko rozumiany Wschód, przez który rozumiem zarówno byłe republiki postsowieckie, jak i tzw. dawny obóz socjalistyczny. I odwrotnie: kraje Partnerstwa Wschodniego, ale też dalsze powinny widzieć w Polsce swojego ambasadora wobec Unii.

6. UE. Słabnie, ale wciąż jeszcze będzie trwać, a nawet się poszerzać. Powinna być wykorzystywana jako instrument do obrony i promocji polskich interesów w polityce zagranicznej. Szereg problemów, np. z Rosją możemy, my, jako Polska, rozwiązywać poprzez Unię. W naszym interesie nie tyle leży pogłębianie Unii, ale jej rozszerzanie o kolejne kraje na Bałkanach i w Europie Wschodniej, także te leżące poza geograficzną granicą Europy, jak państwa Kaukazu Południowego.

* Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej" (11.12.2013)

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych