Gdybym miał wybrać 5 najważniejszych pozycji książkowych, jakie pojawiły się na naszym rynku w mijającym 2013 roku, to "Lewicowy faszyzm" (Zysk i S-KA) byłaby na jednym z pierwszych miejscu. Choć „Lewicowy faszyzm” miał premierę w USA w 2007 roku, to jego tezy nie tylko są wciąż aktualne za oceanem, ale również idealnie pasują do opisu rzeczywistości w Polsce.
Książka Jonaha Goldberga, publicysty prestiżowego „National Review” czy konserwatywnego „Los Angeles Times” wywołała w USA prawdziwą burzę. Autor w bezlitosny, błyskotliwy i bezkompromisowy sposób zlustrował amerykańskich liberałów ( w rozumieniu lewicowym), wykazując, że źródło ich ideologii ma korzenie faszystowskie. Teza, że amerykańska lewica ma wiele wspólnego z poglądami gospodarczymi czy społecznymi Benito Mussoliniego tudzież wczesnego Adolfa Hitlera ( za wyjątkiem jego rasizmu i nacjonalizmu) spowodowała, że na autora spadły gromy. Trudno się temu dziwić, skoro Goldberg do jednego worka wrzucił media typu „New York Times”, ludzi z Hollywood, Hillary Clinton, Baracka Obamę, Woodrowa Wilsona, Franklina Roosevelta czy JFK oraz rewolucjonistów z pokolenia 68. Nazwać faszystą Obamę? Typowe dla prawicy w USA- ktoś powie. Spokojnie. To nie jest książka w stylu Rusha Limbaugh czy innych płytkich harcowników medialnych.
Goldberg nie jest prostym ideologiem, który napisał łopatologiczny pamflet na nielubianą przez siebie lewicę. Jego licząca grubo ponad 600 str. praca jest drobiazgowym rozliczeniem kłamstwa, jakie udało się wmówić światu, które polega na utożsamianiu faszyzmu czy nazizmu z konserwatyzmem, będącym przecież podstawą szeroko pojętej prawicowości. Golderg z pietyzmem rozkłada na czynniki pierwsze pojęcie faszyzmu, pokazuje jego zbieżność z dzisiejszymi pomysłami lewicy, która pragnie kontroli państwowej coraz szerszych pól życia. Przede wszystkim jednak zupełnie bezkompromisowo rozkłada on na łopatki lewicę, ukazując bez znieczulenie hipokryzję i zakłamanie jej ideologów. Autor stawia tezę, że lewica w szoku po Holokauście dokonanym przez bliskich jej wcześniej eugeników i samozwańczych architektów ludzkości, rozpoczęła kampanię utożsamiającą konserwatyzm z narodowymi socjalistami. Do dziś jest to jedno z głównych ulubionych zajęć speców od szukania faszyzmu u każdego „innowiercy”, będącego daleko od arbitralnie narzuconych świeckich dogmatów. Jednocześnie lewicowcy nie znajdują wśród swoich przedstawicieli osób, które pod płaszczykiem „sprawiedliwości społecznej” szerzą wprost ideologię faszystowską. Dowodem na to jest już niemal jawnie antysemicka nagonka lewicy przeciwko Izraelowi czy wystąpienia Afroamerykanów dyskryminujące „białasów”, które są koncesjonowane przez mainstreamowi media. Media, które na każdym kroku piętnują najmniejszy przejaw dyskryminacji i „mowy nienawiści”. Oczywiście tylko tej, która nie dotyczy chrześcijan czy ludzi o poglądach konserwatywnych.
Dla lewicowców sprawą najważniejszą jest to, aby na takie pytania w ogóle nie udzielać odpowiedzi. Zdecydowanie woleliby utrzymać Orwellowską definicję faszyzmu, zgodnie z którą jest to każde niepożądane zjawisko, pozwoliłoby im to bowiem ukryć przed badawczymi spojrzeniami ich własne faszystowskie zapędy.(…) Wydaje się, że w przekonaniu liberałów i lewicowców zjawiska i ruchy takie, jak wielokulturowość czy Korpus Pokoju, to rzeczy pozytywne- rzeczy, które liberałowie aprobują- a rzeczy dobre nie mogą być faszystowskie na podstawie prostego faktu, że liberałowie je aprobują.
- pisze autor, który chyba podświadomie wykazał jak absurdalny świat z genialnej powieści „Paragraf 22” Josepha Hellera staje się rzeczywistością. Czytając doskonałą pracę Goldberga, która skupia się na USA, nie można niestety pozbyć się wrażenia, że opisuje ona w nie mniejszym ( a może nawet większym) stopniu Europę. Ba, tezy Goldberga śmiało można zestawić z tym, co od lat obserwujemy w Polsce. Różnica jest jedynie taka, że propaganda lewicy z „New York Times” jest przekuwana przez ideologów od Adama Michnika.
Ich metody są jednak dokładnie takie same. Faszystą w Polsce nie jest bowiem ten, kto pragnie interwencjonizmu państwowego, kontroli rządu nad obywatelami, walki z Kościołem katolickim ( warto poczytać co Hitler i Mussolini sądzili na temat papiestwa i duchowieństwa) czy tworzenia norm terminologicznych, których łamanie grozi nie tylko infamią ale nawet wyrokiem sądowym ( patrz: homofobia). Faszystą jest ktoś, kto walczy z tym, co właśnie wymieniłem powyżej. Czyż nie jest to klasyczny Orwell? Lektura „Lewicowego faszyzmu” jest przygnębiająca. Z każdą kolejną stroną dowiadujemy się, że chcąc wykazywać się uczciwością terminologiczną, śmiało faszystami można nazywać nie tylko wielu czołowych w Polsce polityków, ale również ich medialnych klakierów na wysokonakładowych gazet. Czy mamy jednak cojones by to zrobić?
Propaganda nie musi być prawdziwa, aby zatriumfować w umysłach ludzi. Wystarczy, gdy jest silna i uporczywa oraz umiejętnie gra na emocjach. Taka jest lekcja z krajów totalitarnych, gdzie – z definicji – stosując przymus władza publiczna ma monopol na wszystko, w tym na środki masowego przekazu. Fałszywa propaganda może jednak również odnosić sukcesy w ustrojach demokratycznych, w których systematycznie wybiera się władze i istnieją rozległe indywidualne swobody. To pokazuje Jonah Goldberg w wybitej książce Lewicowy faszyzm, w której zarazem odkłamuje propagandowe hasła, fałszerstwa, manipulacje i zwykłe nieporozumienia.
- czytamy we wstępie „Lewicowego faszyzmu”. Czy wiecie kto napisał te słowa? Specjalnie zostawiłem ten fragment na koniec tekstu, bowiem tylko w Polsce możliwe jest by tak odważne słowa, w tak niepoprawnej politycznie książce napisał symbol III RP- czyli prof. Leszek Balcerowicz. Czy zdawał on sobie sprawę, że książka podziwianego przez niego Goldberga dotyczy w wielkiej mierze jego politycznych i medialnych przyjaciół?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/173352-kto-tak-naprawde-jest-faszysta-lewicowy-faszyzm-doskonale-opisuje-dzialania-lewicy-w-polsce