„Nie chcemy podpalać banków, ale liczymy na mediację rządu. Przykładem świecą Węgry i premier Orban". Ryszard Czarnecki o pomocy dla kredytobiorców. NASZ WYWIAD

Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu

wPolityce.pl: - Został pan twarzą apelu do rządu, aby ten zainteresował się losem kredytobiorców w walutach obcych, zwłaszcza frankach szwajcarskich? Wydaje się, że nic alarmującego w Polsce na razie się nie dzieje.

Ryszard Czarnecki, europoseł PiS: - Krytykujemy koalicję rządową za to, co w tym zakresie do tej pory robi, a władza ustami przewodniczącego Komisji Finansów Publicznych Dariusza Rosatiego z PO i czołowego polityka PSL Marka Sawickiego mówi: radźta sobie sami. Tymczasem rzecz dotyczy 700 tys. ludzi w Polsce i skoro takie państwa jak Hiszpania, Chorwacja czy Węgry starają się problem rozwiązać, to uważamy, że również państwo polskie powinno zareagować, a nie być tylko nocnym stróżem, jak chce tego doktryna liberałów.

 

To co rząd powinien zrobić?

Są dwie drogi. Pierwsza – hiszpańsko-chorwacka. W tych państwach zapadały decyzje sądów ws. kredytów walutowych, choć nie jednakowe. Sąd w Katalonii unieważnił umowy zawierane w jenach uznając, że banki nie dopełniły obowiązku powiadomienia klientów o możliwościach zmian kursów. W Chorwacji nieco bardziej umiarkowanie i realistycznie się do tego zabrano. Wyrokiem sądu w Zagrzebiu przywrócono kursy z chwili brania kredytów. Miałoby to duże znaczenie w przypadku Polski, gdzie kurs z 2:1 zmienił się na 3,4:1. Łatwiejsze i szybsze mogłyby jednak być decyzje rządu. Przykładem świecą Węgry i premier Viktor Orban, który podjął się w ostatnich dniach roli swoistego mediatora między bankami a kredytobiorcami. Tych ostatnich jest tam zresztą więcej niż w Polsce, choć Węgry są pod względem ludności czterokrotnie mniejsze od naszego kraju.

 

Opcja węgierska jest więc, pana zdaniem, bardziej realistyczna – m.in. rozmowy o obniżeniu rat?

Tak, również z tego względu, że przepisy w Polsce są surowsze wobec kredytobiorców niż w Hiszpanii i Chorwacji, gdzie nie obowiązują w znanym nam kształcie przepisy o Bankowym Tytule Egzekucyjnym. W związku z tym nawet sama chęć pójścia przez Kowalskiego zadłużonego we frankach do sądu będzie mniejsza. Istnieje bowiem obawa, że sąd, opierając się o obowiązujące – jeszcze od czasów komuny – prawo, spowoduje zabór obciążonego mieszkania choćby z powodu niespłacenia 15% zadłużenia.

 

Przypomnijmy – BTE to instytucja umożliwiająca bankom błyskawiczne przejęcie mienia osoby skarżonej, z klauzulą natychmiastowej wykonalności, nawet bez rzetelnego sprawdzenia słuszności stawianych zarzutów dłużnikom. Chcecie likwidacji BTE?

Zrobiliśmy już pierwszy krok w tym kierunku. Głosami PiS i PSL Sejm podjął decyzję o pracach w kierunku wyrugowania BTE z naszego systemu prawnego. Zobaczymy, co zrobią komisje sejmowe i Senat, gdzie większością dysponuje Platforma.

 

Wracając jeszcze do przykładu sądów hiszpańskich, na które m.in. PiS się powołuje – tam unieważniono umowy wskazując, że banki nie poinformowały klientów o ryzyku zaciągania kredytów walutowych. Wydaje się, że w tym zakresie analogia do Polski jest nietrafiona, bo u nas polityka informacyjna dotycząca niebezpieczeństwa wahań kursowych była dość szeroka. Tysiące Polaków wybierało franka widząc doraźne korzyści i nie martwiąc się tym, co może się wydarzyć za 10 czy 15 lat.

Jeszcze raz podkreślam, że jesteśmy realistami i za najbardziej prawdopodobne i najszybsze, przynoszące konkretne rozwiązania, uznajemy wariant węgierski, a nie hiszpański. Ale klienci w Katalonii czy innych częściach Hiszpanii byli w identycznej sytuacji jak Polacy. Nie jest tak, że tam banki wciskały klientom ciemnotę, a Polaków informowały rzetelnie. Te standardy, jeśli chodzi o branie kredytów w walutach obcych, są dość podobne w całej Europie. Banki na Półwyspie Iberyjskim nie były wcale bardziej lichwiarskie, a wyrok sądu w Barcelonie jest faktem. Państwo nie powinno uciekać w kierunku retoryki, której echo pobrzmiewa także w pańskim pytaniu, że każdy mógł przewidzieć, a skoro nie przewidział, niech sobie siedzi, płacze i złorzeczy. Są sytuacje, w których poszczególnym grupom społecznym trzeba pomagać. Usłyszałem niedawno pytanie: a co zrobić z tymi, którzy wzięli kredyty w złotówkach, gdy nagle pojawią się zawirowania z naszą walutą? Oczywiście wtedy państwo powinno się zająć również nimi. Na razie problem dotyczy kilkusettysięcznej rzeszy kredytobiorców w walutach obcych.

 

Dlaczego – wciąż będę brzmiał tą nutą – rząd powinien wspierać tych, którzy na własną prośbę podjęli ryzyko? Każdy zaciągając kredyt we frankach wiedział, że kurs może się zmienić niekorzystnie, ale nie przejmowali się ewentualnym zagrożeniem w przyszłości.

Gdyby chodziło o kilkuset spekulantów, nie byłoby problemu. Rzecz dotyczy 700 tys. ludzi i w sytuacji kryzysu gospodarczego w Polsce, osobom tym grozi widmo jeżeli nie bankructwa, to dramatycznego pogorszenia warunków życiowych i nawet utraty sporej części majątku. Według naszej filozofii państwa w takich sytuacjach powinno ono reagować, a nie udawać, że go nie ma, czy też mówić "sami żeście sobie winni" i wchodzić w buty Włodzimierza Cimoszewicza, który powodzianom mówił, że mogli się ubezpieczyć. Rozumiem, że koalicja PO-PSL w te buty SLD i Cimoszewicza wchodzi, ale odpowiedzialny polityk – a PiS taką politykę preferuje – w takie kamasze wchodzić nie zamierza.

Żeby było jasne – nie chodzi nam o wywracanie systemu bankowego. Pamiętamy, jaką rolę odegrał śp. Lech Kaczyński, gdy stabilizował polski system bankowy, za co nawet szefowie Związku Banków Polskich mu publicznie dziękowali, choć zapewne nie są to ludzie o poglądach prawicowych. Nie chcemy więc podpalać banków, ale liczymy na to, że rząd wzorem Budapesztu podejmie się pewnej mediacji między bardzo dużą grupą obywateli a bankami tak, żeby te ostatnie zarobiły być może trochę mniej.

 

Strona rządowa ustami wspomnianego przez pana Dariusza Rosatiego mówi, że to wcale nie chodzi o dużą grupę obywateli i wskazuje, że jedynie 3 proc. kredytów jest zagrożonych.

Polacy ocenią, czy jest to sprawa znacząca. Ja spotykam się z bardzo wieloma ludźmi, którzy mają inne odczucie od pana Rosatiego. Wczoraj rozmawiałem z nauczycielem – nie dziennikarzem mainstreamowych mediów czy biznesmenem – który wziął kredyt w euro i zaczyna dziś mieć sytuację podbramkową. Myślę, że Dariusz Rosati, który często gości na posiedzeniach komisji finansów Jacka Rostowskiego nauczył się od niego kreatywnej księgowości i trochę mu zer w tych wyliczeniach zabrakło. Uważam, że jest to istotny problem społeczny. Argument, że na Węgrzech jest gorzej, a w Ameryce biją Murzynów nas nie przekonuje.

 

Rozmawiał Marek Pyza

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.