"Rosjanie nie mówią wprost, że tu jeszcze wrócą, oni tylko cały czas się nami z troską opiekują". Niebawem rocznica Bitwy Warszawskiej...

fot. M. Czutko
fot. M. Czutko

Stalin nie musiał tworzyć Polskiej Republiki Rad, wystarczyła mu bezwzględna dominacja - mówi Jerzy Eisler, historyk w rozmowie z Robertem Mazurkiem w weekendowym dodatku "Plus Minus" do "Rzeczpospolitej. Rozmowa dotyczy sowietyzacji Polski w różnych momentach dziejowych, a pretekstem jest zbliżająca się rocznica Bitwy Warszawskiej.

O ile na Zachodzie była amerykańska strefa wpływów, tu była strefa bezwzględnej dominacji. W Waszyngtonie nikomu nie przyszło do głowy, by amerykański generał włoskiego pochodzenia został ministrem obrony Włoch, a prezydent Truman redagował konstytucję Belgii. A myśmy tego doświadczyli – Rokossowski był polskim ministrem, a konstytucję z 1952 roku cyzelował tow. Stalin

- Eisler nie ma wątpliwości, że to właśnie Stalin ma największe "zasługi" w procesie sowietyzacji Polski. Polski, której przez geniusz Piłsudskiego udało się raz komunizm zatrzymać, podczas Bitwy Warszawskiej w 1920 roku

Jeśli odrzucimy sferę nadprzyrodzoną, interwencję Najświętszej Panienki i cały element cudu, to widzimy, że armia polska, uzbrojona w co popadnie – w broń z demobilu rosyjskiego, niemieckiego, austriackiego – zatrzymała silniejszą, liczebniejszą i bardzo silnie zmotywowaną, bo sfanatyzowaną Armię Czerwoną. (…) To nie jest mit. Z całym przekonaniem mówię, że wygraliśmy tę bitwę dla siebie i dla Europy. Komunizm zalałby bezbronny, wykończony wojną Zachód

- mówi historyk, podkreślając zagrożenie, gdyby sowieci zajęli wtedy Polskę.

(…) nie potrafimy wskazać żadnego państwa, które dostałoby się pod wpływy sowieckie i obroniło choć część suwerenności: Ukraina, Gruzja, Armenia – można tak wymieniać. Sowieci się nie patyczkowali i wcielali wszystkich, a jeśli krajom nadbałtyckim udało się uciec spod gilotyny, to tylko na dwadzieścia lat

- twierdzi Eisler. Mówi także, skąd wtedy wzięła się w Polakach determinacja do powstrzymania Rosjan.

W 1920 roku w Polsce wszyscy, łącznie z dziećmi, pamiętali Rosjan jako okupantów, zaborców, więc pojawiał się dwojaki lęk: oto wraca stare, Rosjanie znów chcą nas wziąć pod but i kto wie czy nie większy jeszcze strach, że idzie nowe, nieznane

- mówi rozmówca Roberta Mazurka, podkreslając, że dziś nie wszyscy tak myślą.

Dosłownie kilka dni temu czytałem tekst, uwaga na datę, z lutego 1989 roku, gdzie autor, czynny wciąż i szanowany profesor historii, wyraźnie żałował, że lewicy rewolucyjnej nie udało się „w latach 1918–1919 osiągnąć w Europie Centralnej swoich celów, bo wtedy socjalizm byłby inny". Strach myśleć, co miał na myśli

- mówi zażenowany historyk. O największym nasileniu terroru stalinowskiego można mówić, według niego w latach 1948–1955, ale Eisler zauważa, że Stalin "wziął się" za Polskę jeszcze przed końćem wojny.

(…) zdecydowanie największy był terror roku pierwszego, lat 1944 –1945. Przebija się powoli do świadomości obława augustowska, jako największa zbrodnia po wojnie, ale mało kto wyciąga wnioski co do skali represji. Jeśli skala terroru w Polsce po 1948 roku była mniejsza niż w Czechosłowacji czy na Węgrzech, to dlatego, że to potworne uderzenie przyszło już w 1944 roku. To była w dużym stopniu pałka sowiecka, ale już wtedy złamano kręgosłup

- opowiada historyk, a o walce z Żołnierzami Niezłomnymi mówi:

(…) nie była to żadna regularna wojna domowa, a polowanie z nagonką, by zabić, unicestwić. Jeśli przy tak dużej skali oporu społecznego podziemie było relatywnie nieliczne, to dlatego, że straszliwa pałka terroru spadła wcześniej, w 1945 roku. To wtedy tacy ludzie jak Świerczewski czy Rola Żymierski setkami podpisywali wyroki śmierci: wykonać, wykonać, wykonać... (…) To był jasny rozkaz wydany polskim komunistom, że mają zabijać, mordować, więzić, który przyjęli bez zmrużenia oka. Przy okazji Stalin pozbawił ich złudzeń, mówiąc, że teraz mają dzięki Armii Czerwonej takie poparcie, że jeśli powiedzą, że dwa razy dwa jest szesnaście, to im ludzie przyklasną, „ale jeśli nas zabraknie, to was Polacy wystrzelają jak kuropatwy". Czyli żadnych złudzeń panowie: ludzie są w lesie, inteligencja jest antykomunistyczna, Kościół wrogi, a Polacy są antyrosyjscy

- opowiada Jerzy Eisler. Historyk mówi także o początkach Informacji Wojskowej, która w momencie powstawania w całości była złożona z oficerów sowieckich.

To była formacja odwzorowana z modelu sowieckiego, ale przecież obecność Rosjan w armii dotyczy także regularnych jednostek, sztabu. Wsiewołod Strażewski był jednym z decydujących o pacyfikacji Poznania w czerwcu 1956 roku. On czy Bordziłowski to przykłady bardzo długiej listy oficerów, schodzących do stopni majorów, umieszczonych w Wojsku Polskim. Przy czym stopnie nie grały roli, bo towarzysz radziecki, formalnie „sowietnik", czyli doradca, mógł być kapitanem, ale to polski pułkownik mu się meldował

- twierdzi historyk. Opowiada także, że elementy sowietyzacji można zauważyć nawet w planach ustanowienia w Polsce prezydenta zależnego od Moskwy.

W połowie lat 70. pojawił się pomysł, by towarzysz Gierek został prezydentem, bo sukcesy, otwarcie na Zachód i wielka reforma administracyjna, czyli likwidacja powiatów i utworzenie 49 województw. Ostatnim etapem tej reformy miało być uczynienie Gierka prezydentem. I co zrobili życzliwi towarzysze? Przekonali Moskwę, że nie dość, iż to nawiązanie do Polski burżuazyjnej, to jeszcze Gierek jest nie dość pewny, bo się wychował we Francji i tam przesiąkł tymi zwyczajami. Pomysł upadł, ale wrócił w 1978 roku, kiedy ustalono nawet datę posiedzenia Sejmu, na którym to miało być przyjęte, znano już kandydaturę wiceprezydenta, ale znów zablokował to Kreml. I mówimy o końcówce lat 70., nie 40.

Jerzy Eisler mówi także, że nawet wymarsz wojsk radzieckich z Polski wcale nie oznaczał końca obecności radzieckiej bezpieki nad Wisłą.

(…) są z nami do końca PRL, a nawet dłużej. Jeżeli Krzysztof Kozłowski w początku 1990 roku przychodzi jako wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego i w gmachu MSW jest jeszcze pomieszczenie, gdzie do niedawna urzędował rezydent KGB, to widać, że byli tu do końca

- dodaje Eisler, zwracając uwagę na jeszcze kilka symbolicznych dat.

Ostatnie jednostki opuściły Polskę 17 września 1993 roku, żegnane przez prezydenta Wałęsę w Belwederze. Datę wyznaczono chyba nieprzypadkowo...

- podkresla także, że Łukoil swą pierwszą stację benzynową w Polsce otworzył trzy lub cztery lata później, 15 sierpnia… W Radzyminie…

No cóż, to się w głowie nie mieści. Ale przecież Rosjanie nie mówią wprost, że tu jeszcze wrócą, oni tylko cały czas się nami z troską opiekują. Jak widać czasy się zmieniają, lecz duch imperium pozostaje ten sam

- podsumowuje historyk.

źródło: rp.pl/Wuj

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.