Gontarczyk o książce „Obłęd ‘44”: błąd historyczny i intelektualny. "Takich rzeczy historyk nie robi". ZOBACZ WIDEO

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Suchej nitki nie zostawia historyk Piotr Gontarczyk na podważającej sensowność Powstania Warszawskiego książce Piotra Zychowicza "Obłęd '44". W obszernej rozmowie z telewizją internetową Prawa i Sprawiedliwości wymienia całą serię fundamentalnych zarzutów wobec tej pozycji.

Już na początku wskazuje na podstawowe mankamenty, które odbierają książce miano historycznej:

Historyk patrzy na każde wydarzenie z bardzo różnych perspektyw i ma obowiązek brać pod uwagę, analizować czy rzetelnie opisać to, w jakiej sytuacji byli ludzie podejmujący decyzję o wybuchu powstania przed 1 sierpnia ’44 roku, ale także potem musi zważyć i zmierzyć skutki tego wydarzenia. Na każde wydarzenie trzeba patrzeć w bardzo różnych perspektywach. Przede wszystkim trzeba opisywać je uczciwie. Tzn. jeżeli są strony spory, różne opinie – jedni są za powstaniem, inni uważają, ze to jest decyzja błędna, trzeba te argumenty na zimno zważyć i zmierzyć.

(…) Ta książka nie ma klasycznego aparatu naukowego – nie ma przypisów, więc przy niektórych twierdzeniach zacytowanych, tak naprawdę nie wiadomo, co to jest.

TV PiS: - Czy to błąd historyczny czy intelektualny?

Piotr Gontarczyk: - Absolutnie jeden i drugi. Tzn. jeżeli autor uważa się za historyka i chce, żeby traktować go poważnie, to musi dać szansę każdemu, kto ma na to ochotę, sprawdzenia źródła i wartości słów, które cytuje. Tutaj niestety tego nie ma.

Podkreśla, że Zychowicz cytuje przede wszystkim nie historyków, ale polityków i różnych intelektualistów oraz ideologów.

Gros tego rodzaju bardzo brutalnych opinii, różnych interpretacji pochodzi tak od świadków tych wydarzeń, jak i tego rodzaju osób. Ja tylko powiem o jednym fakcie. Otóż tak było w tym powojennym polskim Londynie, w tej polskiej emigracji, że ci ludzie oskarżali się często o różne błędy, o to, że ten jest winny hekatomby powstania, a nie ten. Toczyły się tam ostre walki polityczne, spory intelektualne, które owocowały powstawaniem bogatej literatury, w której jeden oskarża drugiego każdą dostępną metodą. To jest czasami wręcz taka literatura trochę z magla. Niestety Piotr Zychowicz bardzo obszernie korzysta z tego rodzaju wypowiedzi oskarżycielskich, mściwych, nie do końca sprawdzonych albo w ogóle nie wiadomo czy prawdziwych. No i to w jakiejś mierze dezawuuje cały tok jego narracji. Takich rzeczy historyk nie robi.

Zapytany, jak się odnosi do tezy, że dowództwo Armii Krajowej wykorzystało powstańców, czyniąc z nich mięso armatnie wysyłane na pewną śmierć, odpowiada:

Takich oskarżeń jest tam mnóstwo. To jest, moim zdaniem, nie klasyczne dla naukowca ważenie „za i przeciw” i próba zrozumienia prawdziwych intencji i zamiarów, ale bardzo ideologiczne i często zupełnie nieusprawiedliwione i niesprawiedliwe obrzucanie błotem. Nie ma wydarzenia, którego nie byłby w stanie Zychowicz zinterpretować w sposób skrajnie ideologiczny. Nie ma chyba polityka czy generała polskiego, jakiegoś dowódcy, którego nie byłby w stanie obrzucić jakimiś inwektywami czy plotkami. To są rzeczy kompletnie niewiarygodne. Jego interpretacje działań dowództwa powstania są czasami kuriozalne.

Za przykład podał tezę o powstaniu jako akcie kolaboracji ze Związkiem Sowieckim:

To kompletna aberracja. Trudno mi to komentować nawet z mojego punktu widzenia. Powiem tylko, że w podręcznikach szkolnych, w encyklopedii powszechnej można sobie przeczytać, jak ktoś tylko chce i mu ideologia w tym nie przeszkadza, że jednak powstanie było przede wszystkim protestem przeciwko temu, co ma się z Polską zdarzyć, że „coś trzeba zrobić, bo Sowieci wchodzą”.

(…) Inna sprawa, czy to jest decyzja błędna czy nie – zostawmy to na boku. Jednak przede wszystkim powstanie było aktem wolnościowym, militarnie wymierzonym przeciwko Niemcom, ale politycznie przede wszystkim przeciwko Sowietom i przeciwko zamiarom sowieckim wobec Polski. To absolutne minimum wiedzy szkolnej. Nawet to Zychowicz jest w stanie odrzucić.

Gontarczyk stwierdza, że Zychowicz w sposób skrajnie ideologiczny podchodzi do historii:

Nie jest w stanie funkcjonować na zasadzie „za i przeciw”, ale ma swoje argumenty przeciwko powstaniu i stara się wszelką możliwą, dostępną i niedostępną metodą zdezawuować, odrzucić argumenty przeciwnika. Jest nawet w stanie odrzucić nawet najzupełniej oczywiste rzeczy.

Historyk IPN przypomina w tym kontekście wcześniejszą książkę Zychowicza „Pakt Ribbentrop-Beck”:

Jest też problem jego wykładni dziejów, co powinniśmy robić od ’39 roku, czy powinniśmy w pewnych momentach uczestniczyć w wojnie czy może powinniśmy się z tej wojny wycofać. To są rozważania często wręcz groteskowe i operetkowe.

Zapytany o najcięższe zarzuty stawiane przez Zychowicza dowódcom powstania – kolaboracji z wrogiem, denuncjacji, sprzedawania powstańców – dr Gontarczyk mówi:

Mówiąc o grotesce, kuriozach, rzeczach śmiesznych, mówię o tym tylko, ze poza tą bardzo brutalną, całkowicie bezwzględną krytyką i obrzucaniem inwektywami polityki, która była prowadzona przez Polskę, Zychowicz nie ma zupełnie nic do zaoferowania.

(…) Można to opowiadać bardziej w teatrzykach kabaretowych niż traktować w jakimś dyskursie historycznym. Jeśli ktoś mówi, ze w ’43 roku powinniśmy się wycofać z wojny i już nie walczyć na żadnym froncie, bo to nie było zgodne z polskim interesami, to co – polski rząd miał zabrać armię i powiedzieć: to my dziękujemy, wyjeżdżamy na Madagaskar? To są rzeczy tylko do kabaretu. Natomiast nie kabaretowe jest ten potok wyzwisk, inwektyw o alkoholizm etc.

Podał dwa przykłady:

Przedstawiając osobę ostatniego dowódcy Armii Krajowej, gen. Okulickiego, Zychowicz zaczyna chyba od tego, że on został przerzucony samolotem i na nieszczęście dla Polski skutecznie wylądował na spadochronie. Nic mu się nie stało. Lepiej byłoby gdyby mu się spadochron nie otworzył. Nie podoba mu się polityka premiera polskiego Stanisława Mikołajczyka, więc rozdział jemu poświęcony tytułuje Mikołaj Mikołajewicz Mikołajczyk.

To jest jakaś błazenada, trudno to w ogóle traktować takiego człowieka poważnie.

Jak można w ten sposób dyskutować o kimkolwiek i czymkolwiek? Ja oczywiście nie muszę być miłośnikiem polityki Stanisława Mikołajczyka, wcale nie muszę być miłośnikiem polityki gen. Sikorskiego, ale oprócz tego, że mam obowiązek operowania jakimiś argumentami merytorycznymi, to jednak były to osoby pełniące jakieś funkcje publiczne. I co – bawię się ich nazwiskami? Żałuję, że komuś się spadochron otworzył? Nie bardzo wiem, jak mam to komentować.

Jak stwierdza historyk, taka literatura jest całkowicie dyskwalifikująca w „każdym wymiarze etycznym i intelektualnym”.

Polecamy cała rozmowę z dr. Piotrem Gontarczykiem:

 

znp

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych