"Jesteśmy naprawdę bardzo blisko realnego bankructwa, a problem z tegorocznym deficytem to dopiero cisza przed burzą". Szewczak o katastrofie finansów publicznych

Fot. Maciej Śmiarowski/KPRM
Fot. Maciej Śmiarowski/KPRM

Po ostatnich informacjach i wydarzeniach związanych z nowelizacją budżetu państwa idea powołania komisji śledczej, która miała by zbadać stan finansów publicznych, jest jak najbardziej uzasadniona. PiS zgłosił pomysł skontrolowania kreatywnej księgowości naszego "sztukmistrza z Londynu", czyli ministra finansów, i jest to pomysł trafny.

Przypomnijmy, ze te cuda wokół finansów publicznych dzieją się właściwie od sześciu lat, od momentu, kiedy ster w ministerstwie na Świętokrzyskiej przejął Jan Vincent Rostowski. Bo co najmniej kuriozalnym wydawało się powołanie na ministra finansów Polski, obywatela brytyjskiego, który nie ma ani polskiego NIP-u, ani PESEL-u i jest dodatkowo zadłużony w brytyjskich bankach. Tę kwestię, kto był promotorem powołania takiej osoby, należałoby wyjaśnić.

Choć oczywiście najważniejszą kwestią jest podjęcie tematu stanu finansów publicznych państwa. A tej stan jest dramatyczny. Jesteśmy bardzo, ale to naprawdę bardzo blisko realnego bankructwa, a problem z tegorocznym deficytem to dopiero cisza przed burzą. Ten deficyt nie wynosi 35 miliardów złotych, jak zaplanował to minister Rostowski, nie wynosi nawet tych 51 miliardów, jak to ogłosił Rostowski po nowelizacji. W mojej ocenie może on wynosić nawet grubo ponad 70 miliardów złotych. Trzeba przyznać, że tajfun "Vincent" skutecznie od lat pustoszy polskie finanse publiczne.

Gdy pan minister wkraczał na polską scenę finansowo - polityczną dług publiczny wynosił około 527 miliardów złotych, dzisiaj oficjalnie wynosi blisko 840 miliardów, ale gdyby policzyć wszystko to, co pan minister poukrywał w ramach ciągłych zmian zasad liczenia rożnych pozycji do długu publicznego, to może on wynosić nawet około 900 miliardów złotych. Jeśli minister pozostanie ministrem, to można właściwie być pewnym, że w 2014 roku dług publiczny sięgnie kosmicznej kwoty 1 biliona złotych.

Zakładając, że długi Gierka, nieporównanie przecież niższe, spłacaliśmy przez 30 lat, to można sobie tylko wyobrazić, jak długo będziemy spłacali dług Rostowskiego. Zatem pytanie o stan publicznych finansów, które powinna postawić komisja śledcza jest jak najbardziej uzasadnione. Ktoś przejmie władzę w naszym kraju po ekipie Tuska i dobrze by było, żeby miał bilans otwarcia i żeby wiedział z jaką stajnią Augiasza przyjdzie mu się uporać.

Rzeczywiście debaty w sejmie nic nie dają, próby odwołania ministra nic nie dają, pan minister Rostowski kpi w żywe oczy i kłamie, kiedy jest mu to wygodne. Zapewniał przecież Polaków, że budżet na ten rok jest stabilny, prorozwojowy i dobrze policzony, że jest budżetem bezpiecznym. Minęło 6 miesięcy - okazuje się, że brakuje 24 miliardy, a naprawdę dużo, dużo więcej, może i ze dwa razy tyle. Nie wiadomo, co może się okazać pod koniec roku. Zatem całkowicie słuszna jest nieufność wobec ministra i wobec jego kreatywnej księgowości, która jest przecież budowana na greckich wzorach.

Warto by wyjaśnić, jaka jest skala zadłużenia w finansowych instytucjach międzynarodowych. Warto by wyjaśnić, dlaczego pan minister Rostowski wyemitował tak dużo skarbowych papierów dłużnych, obligacji skarbu państwa, długów polskich na rzecz kapitału zagranicznego. Dzisiaj w rękach kapitału zagranicznego, właśnie w dużej mierze dzięki panu ministrowi Rostowskiemu, jest już ponad 220 miliardów złotych w obligacjach, jest prawie 50 proc. naszego długu. Za kadencji ministra Rostowskiego dopuszczono również do tego, aby znaczna cześć polskiego długu była denominowana, czyli opiewała w walutach obcych. Ta kreatywna księgowość poszła już w jakieś absurdalne kierunki.

Dobrze by było, aby opinia publiczna znała prawdziwy stan państwowego budżetu. Żeby wyjaśnić, dlaczego usuwa się progi ostrożnościowe. Bo przecież dzisiaj różnica w liczeniu długu i relacja długu do PKB między Komisją Europejską i między tym, co deklaruje minister Rostowski i o czym informuje komisję jest ogromna. Według ministra ta relacja to niecałe 53 proc. Według KE to już około 58 proc. A ja sądzę, że ta relacja oscyluje już w granicach konstytucyjnego progu 60 proc. A więc skala zagrożeń jest wręcz dramatyczna.

Tutaj nie pomoże to, że od przyszłego roku Komisja Europejska pozwoli nam wliczyć do PKB dochody z szarej strefy, czyli z prostytucji, przemytu, czy handlu narkotykami. To nie uratuje finansów rządu premiera Tuska. Nawet jeżeli dochody z prostytucji, na co się zanosi będą częścią Produktu Krajowego Brutto, to mają go podnieść o 16 miliardów złotych, akurat o tyle, ile zabrakło w budżecie panu ministrowi. O tyle właśnie zwiększył deficyt.

To pokazuje w jakim absurdalnym, księżycowym scenariuszu poruszamy się jeśli chodzi o finanse publiczne. Jak wielką zapaść mamy w dochodach podatkowych. To przecież stało się także za kadencji ministra Rostowskiego. Absolutnie rzeczą do wyjaśnienia jest, jak to się stało, że przy podnoszeniu progów podatkowych VAT i akcyzy wpływy tak dramatycznie się załamały, że zabraknie ok. 26-30 miliardów złotych. To przecież jest katastrofa.

Gdyby tak działał samodzielny księgowy jakiejś niewielkiej firmy ogrodniczej, natychmiast byłby zwolniony z wilczym biletem. Minister Rostowski przyznaje sobie kolejne laury, a pan premier nagradza go stanowiskiem wicepremiera. Także inicjatywa PiS o powołaniu komisji śledczej pod hasłem: "gdzie się podziały nasze pieniądze?" jest jak najbardziej słuszna. Bilans otwarcia trzeba zrobić, bo sprzątanie po radosnej twórczości naszego "sztukmistrza z Londynu" będzie niezwykle ciężkie, będzie wymagać wielkiego charakteru i siły, a także nowoczesnych, nietuzinkowych rozwiązań i profesjonalnego zarządzania.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.