Zespół Laska znów kluczy ws. badań i sensacyjnie przyznaje: to MAK przeniósł statecznik. „By znajdował się trochę bliżej”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Maciej Lasek i Piotr Lipiec. Fot. PAP / Paweł Supernak
Maciej Lasek i Piotr Lipiec. Fot. PAP / Paweł Supernak

Pierwsza konferencja zespołu Macieja Laska w założeniu jej bohaterów miała zaprzeczać „alternatywnym teoriom” dotyczącym przyczyn katastrofy smoleńskiej. „Eksperci” tak się zapędzili w walce z tezami głoszonymi przez naukowców współpracujących z zespołem parlamentarnym (dodając do tego kilka teorii, których poważnie nikt nigdy nie traktował), że nie zauważyli, jak pogrążają sami siebie.

Reporter wPolityce.pl zapytał o badania wraku TU-154M, które rzekomo miała przeprowadzić komisja Millera. Marcin Wikło zacytował Maciejowi Laskowi fragment jego wypowiedzi dla Gazety Wyborczej z listopada 2012 r. Na pytanie, czy „nasi eksperci dokonali oględzin wraku”, szef PKBWL odpowiedział wówczas:

Tak, i to sami, a nie jako osoby towarzyszące Rosjanom. (….) Pobierali też różne próbki. Cały materiał, który tam zebrali, stanowił bardzo ważny element naszych badań.

Zapytany dziś, jakie konkretnie próbki zostały pobrane i gdzie są wyniki tych badań, bo w dokumentach komisji Millera nie ma po nich śladu i kto te próbki zbierał, Lasek stwierdził:

Próbki zbierały osoby, które znajdowały się między 10 a 23 (kwietnia - przyp. red.) w Smoleńsku. Wszystkie materiały i ekspertyzy, które na tej podstawie zostały sformułowane, znajdują się w dokumentacji i archiwum inspektoratu MON ds. bezpieczeństwa lotów. Ja chciałem tylko jedną rzecz przypomnieć, że tak, jak wcześniej powiedziałem – choćby ilość dokumentów, na których bazowała komisja, w materiałach, które się publikuje, publikuje się tylko te informacje, które są potrzebne do udowodnienia i wskazania, jaka była przyczyna i zalecenia profilaktyczne. Musimy o jednej rzeczy pamiętać – w Smoleńsku ten wypadek formalnie badał Międzypaństwowy Komitet Lotniczy. Natomiast szeroka grupa naszych ekspertów, która tam była, zebrała takie dokumenty, które pozwoliły pomimo niewłaściwej jak państwo doskonale wiecie, współpracy strony rosyjskiej, zwłaszcza w późniejszym okresie i braku skuteczności zapytań choćby skierowanych ze strony akredytowanego przedstawiciela, na zebranie materiału, który w 100 proc, pozwolił na wskazanie właściwej przyczyny i profilaktyki.

W obliczu niejasnej odpowiedzi, Lasek dopytany, czy wśród pobranych rzekomo przez polskich ekspertów próbek były próbki samolotu i czy były badane w Polsce, Lasek niespodziewanie wypalił:

Warto by było takie pytanie zadać nam na piśmie, my odpowiemy. I skonsultujemy się w tym zakresie również z kolegami, którzy w tej chwili pracują w inspektoracie MON ds. bezpieczeństwa lotów.

Czyżby Maciej Lasek jednak nie wiedział, czy pobrano próbki samolotu i czy były one badane w Polsce? Doskonale wie, że nic takiego nie miało miejsca. Uporczywe twierdzenie bądź nawet sugerowanie, że na zlecenie komisji Millera przeprowadzono w Polsce jakiekolwiek analizy laboratoryjne elementów samolotu jest zwykłym kłamstwem.

Jeszcze ciekawsza była odpowiedź na kolejne pytanie reportera wPolityce.pl o zdjęcia satelitarne z 11 i 12 kwietnia:

Tam widać pewną różnicę – dosyć duży element samolotu jest przemieszczony – chodzi o statecznik – o 50 metrów. Czy można to w jakiś sposób wytłumaczyć?

- pytał Marcin Wikło, a Piotr Lipiec, członek byłej komisji Millera, oznajmił:

Mogę tylko potwierdzić, że ten statecznik faktycznie, zgodnie z informacjami od kolegów, którzy byli na miejscu, został faktycznie przeniesiony z rejonu drogi, bliżej miejsca upadku samolotu.

To sensacyjne potwierdzenie. Po raz pierwszy członkowie komisji rządowej przyznali, że ktoś manipulował rozmieszczeniem szczątków samolotu i w ogóle się tym nie zajęli!

W dalszej części konferencji Lipiec dodał w tej sprawie rzecz jeszcze bardziej zdumiewającą:

Pytanie o statecznik myślę, że należałoby skierować do MAK-u, bo właśnie zespół MAK-u przenosił ten statecznik.

Powtórzmy za ekspertem komisji Millera: zespół MAK przenosił szczątki samolotu! Bez jakichkolwiek konsultacji ze stroną polską. Rzecz karygodna i nie mieszcząca się w standardach badania wypadków lotniczych. Dlaczego MAK to zrobił? Jedyne logiczne wyjaśnienie nasuwa uzasadnione podejrzenie o chęć dokonania jakiejś poważnej manipulacji jednym z najważniejszych dowodów. Ale i na to komisja Millera ma wytłumaczenie:

Przesunięcie statecznika w przypadku takk ogromnego materiału dowodowego nie miało na nic wpływu. (…) Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czemu miało służyć – prawdopodobnie chodziło o zmniejszenie terenu, na jakim miała pracować komisja.

(…) Był (statecznik – przyp. red.) jedynym elementem, który znajdował się daleko. Więc prawdopodobnie – to jest przypuszczenie – przeniesiono go, by znajdował się trochę bliżej

- beztrosko dodał Piotr Lipiec.

Ludzie, którzy wygadują takie rzeczy – „przeniesiono go, by znajdował się trochę bliżej” – są podstawowymi ekspertami polskiego rządu od wyjaśnienia największej tragedii powojennej Polski. Usprawiedliwiają fałszowanie dowodów (rozmieszczenie szczątków nim jest) i bezradnie przyznają, że tak naprawdę nawet nie pomyśleli o zrobieniu tego, co było ich podstawowym zadaniem.

To kolejne potwierdzenie, że badanie katastrofy smoleńskiej trzeba zacząć praktycznie od nowa.

Marek Pyza

 

 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kup książkę: " wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2010 r."

autorzy:Artur Bazak, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Paweł Nowacki, Izabella Wierzbicka

W książce znalazły się analizy publicystów oraz wzruszające wspomnienia Czytelników związane z wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku. Teksty w niej zawarte pozwalają zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych