Wspomnienia Tadeusza Bobrowskiego „Witeź”. „Wspomnienia te, wspólnie przeżytych trudnych chwil poświęcam pamięci generała Emila Augusta Fieldorfa Nila”

fot. wikipedia.org
fot. wikipedia.org

Tadeusz Bobrowski wojenne wspomnienia zadedykował bohaterowi Polskiego Państwa Podziemnego. „Wspomnienia te, wspólnie przeżytych trudnych chwil poświęcam pamięci generała Emila Augusta Fieldorfa Nila”. Na ich podstawie powstał niniejszy tekst.

Tadeusz Bobrowski urodził się 16 listopada 1924 roku w Pruszkowie, w domu o tradycjach niepodległościowych. W okresie międzywojnia uczęszczał do Gimnazjum im. Mikołaja Reja w Warszawie. Po wybuchu wojny naukę kontynuował w warszawskiej szkole przy Zakładach Mechanicznych „Lilpop, Rau i Loewenstein”, gdzie po ukończeniu szkoły został zatrudniony na stanowisku tokarza. Równolegle z pracą zawodową, kształcił się dalej w słynnej szkole Wawelberga i Rotwanda.


W czasie okupacji zaangażował się w działalność podziemną w ramach AK, służąc w oddziale pod dowództwem por. Tadeusza Fabiana „Broda” w  Pruszkowie. W pierwszym okresie konspiracji, wykorzystywał miejsce zatrudnienia do wykonywania zlecanych zadań, które polegały głównie na naprawie uszkodzonej broni w zakładzie pracy, a także kolportował podziemną prasę.

Na bieżąco w oddziale w którym służył, prowadzono wojskowe szkolenie dla niepełnoletnich konspiratorów, z myślą o ich przygotowaniu do walki zbrojnej w obronie utraconej niepodległości. Zajęcia prowadził sierż. Henryk Krajewski „Dyś”, który starał się przekazać uczestnikom spotkań wiedzę na temat niuansów pracy konspiracyjnej, organizacji i regulaminu w wojsku, rodzaju sprzętu, broni i zasad łączności. Wypożyczano kursantom również wiele książek poświęconych sztuce wojskowej, tak aby sami poszerzali swoją wiedzę niezbędną na bojowym szlaku.

Nadszedł wreszcie czas próby. Był lipiec 1944 r., dwudziestoletni Tadeusz Bobrowski z oddziałem, pod dowództwem por. Tadeusza Nowickiego „Orlika”, wyruszył na pomoc walczącej stolicy. Nie udało im się przedostać do Warszawy. Zatrzymali się na dłużej w Puszczy Kampinowskiej, gdzie kontynuowali walkę z niemieckim okupantem. Po upadku Powstania bohater opowiadania powrócił do Pruszkowa w październiku tego samego roku z mocnym postanowieniem, że nie będzie dalej angażował się w działalność konspiracyjną, nawet jeśli Polska znajdzie się pod okupacją sowiecką. Chciał poświęcić się nauce.

Aresztowanie

Los zadecydował inaczej. Po powrocie do rodzinnego miasteczka, został aresztowany przez NKWD w marcu 1945 r. Powodem zatrzymania było podejrzenie o wydawanie i kolportowanie „wrogiego pisma” o treści antysowieckiej. Jak wspominał po latach, nie miał z tym nic wspólnego, jednak przedstawiona w trakcie przesłuchania gazeta, na lata pozostała w jego pamięci. Pierwszą stronę pisma zdobił wiersz pod wymownym tytułem „Czerwona zaraza”: „ W dniu 16 marca 1945 roku idąc z liceum w Piastowie do domu, ulicą Sobieskiego w Pruszkowie podszedł do mnie od tyłu żołnierz w płaszczu armii berlingowskiej, zatrzymał mnie i zapytał po rosyjsku kakaja ta ulica?. Gdy spojrzałem na niego pokazał mi trzymany w kieszeni pistolet i poleciłbym poszedł z nim, zabraniając jednocześnie odzywać się do kogokolwiek ze spotkanych po drodze. Zostałem zaprowadzony do domu w ogródku przy ulicy Klonowej w Pruszkowie. W jednym z pokoi tego domu, zajętego jak się okazało nie dla celów mieszkalnych, mój przewodnik po zdjęciu czapki i płaszcza ukazał się w mundurze sowieckim- był to kapitan NKWD. Zostałem >>zaproszony<< do zajęcia miejsca przed dużym dębowym biurkiem. Kapitan usadowiwszy się naprzeciwko położył przede mną kartkę maszynopisu, będącą pierwszym ( i jak się okazało ostatnim) numerem >>nielegalnego<<, pisma, którego treści wymierzone były w Związek Radziecki, oskarżając mnie o współudział w jego redagowaniu”-zanotował Tadeusz Bobrowski.


Przesłuchanie trwało ponad dwie godziny. Śledczego interesowały przede wszystkim nazwiska współpracowników, którzy mieli z nim współtworzyć antysowieckie pismo. W czasie przesłuchania Tadeusz Bobrowski nie przyznał się do stawianych zarzutów,   jednak dowody były na tyle „mocne”, że został umieszczony w prowizorycznym pomieszczeniu, które było więzienną celą. Tam spędził kilka godzin. Wieczorem, z innymi osadzonymi, został przewieziony do placówki NKWD przy ul. Cienistej we Włochach, która notabene bardzo skutecznie działała przeciwko podziemiu niepodległościowemu w okolicach Warszawy, gdzie przeniosła się duża część działaczy podziemia, po upadku Powstania Warszawskiego. Tam po raz pierwszy jego uwagę: „zwrócił szczupły ciemnowłosy Pan o bystrym spojrzeniu[...]. Później to sobie uświadomiłem- to był człowiek niezniewolony przez strach- nazywał się Walenty Gdanicki [gen. August Emil Fieldorf „Nil”- przy. A.C.] [...] Może właśnie wśród innych wypłoszonych, tak mnie zafascynował a może coś innego nieokreślonego, czego wtedy nie umiałem sprecyzować”.

Wieść o uwięzieniu gen. Fieldorfa (aresztowany pod fałszywym nazwiskiem Walenty Gdanicki, podający się za kolejarza) skłoniła płk Jana Mazurkiewicza „Radosława”, szefa Obszaru Centralnego Delegatury Sił Zbrojnych do podjęcia przygotowań mających na celu odbicie tak ważnego więźnia. Niestety ze względu na krótki okres pobytu „Nila” w obozie, akcja została odwołana. Sam płk Mazurkiewicz, odwołując operację, polecił rozpowszechnić dyskretnie wersję, że gen. Fieldorf wydostał się szczęśliwie z kraju i jest w Anglii. Tymczasem przebywał wraz z autorem wspomnień, przed zesłaniem na Syberię, w obozie w Rembertowie.

Obóz w Rembertowie

Specjalny obóz NKWD nr 10 w Rembertowie powstał na przełomie 1944/45 roku. Doskonała lokalizacja na skraju lasu oraz infrastruktura fabryki (szczególnie linia kolejowa) pomagała w adaptacji tego terenu na miejsce odosobnienia oraz przetrzymywania do czasu wywozu na Syberię. Mimo że był to obóz przejściowy, warunki w nim panujące były równie trudne jak w innych. Dowodem na to mogą być lakoniczne zapiski w liście do bliskich jednego z więźniów, Stanisława Piątkowskiego, który relacjonuje, że panowała tam „ nędza kompletna, brud, wszy i głód straszny”, spowodowany bardzo skromnymi posiłkami. „Wyżywienie składało się z wodnistych zup ze śladami kukurydzy lub kaszy – serwowanych dwa razy dziennie – oraz 100 gramów gliniastego chleba” wspomina więzień obozu Jan Zalewski. Powszechną rzeczą był brak podstawowych środków higieny i leków, zaś wyznaczone toalety na zewnątrz baraków były niewystarczające, co w konsekwencji powodowało u więźniów wiele chorób (m.in. świerzb i inne choroby skóry) i prowadziło do zwiększenia śmiertelności. Często spano na betonowych posadzkach, ponieważ liczba prycz nie wystarczała dla wszystkich przetrzymywanych; poza tym prycze były przeciążone –zajmowało je po kilka osób, a załamania prowadziły do wypadków, nawet śmiertelnych. Jeden z więźniów, w taki oto sposób opisuję teren obozu:

był podzielony na kilka stref. Tuż przy bramie, po lewej stronie, był wydzielony teren, na którym stał niewielki domek. W nim mieściła się komenda obozu i urzędowało w nim kilku oficerów NKWD. Tuż za strefą Komendy znajdował się ogrodzony teren, na którym stał duży barak, gdzie odbywaliśmy kwarantannę po przywiezieniu. Na wprost bramy biegła droga prowadząca przez środek obozu do budynków gospodarczych (kuchnia, izba sanitarna i pomieszczenia gospodarcze) stanowiącą 3-cią [trzecią] strefę. Strefa 3-cia [trzecia] znajdowała się w "tylnej" części obozu, do której nie mieliśmy dostępu. Po prawej stronie drogi i bramy mieściła się zasadnicza część obozu, gdzie przebywaliśmy. Strefa ta była obszarowo największa. Stały w niej dwa baraki i latryna. Największy barak był usytuowany równolegle do frontowego płotu, a prostopadle do drogi środkowej. W baraku mieściło się 10 izb. W każdej izbie po 120-150 ludzi.

W tych dramatycznych warunkach z niepewnością oczekiwali na kolejny dzień. Mogli tylko przypuszczać, że czeka ich zesłanie w głąb ZSRS.

Pan Walenty

Wspomnienia Tadeusza Bobrowskiego, ze wspólnego pobytu w rembertowskim obozie z gen. Fieldorfem „Nilem”, w niezwykle interesujący sposób ukazuje odczucia młodego człowieka w kontakcie z tak zagadkową, a zarazem wybitną i interesującą postacią, jaką był Pan Walenty. Nawet jeśli pisane było to z perspektywy kilkudziesięciu lat od opisywanych wydarzeń, po tragicznej śmierci „Nila”, to niewątpliwie jest to ważne świadectwo tamtych dni. Z tego powodu warto zaprezentować  tak obszerną treść relacji:

Znalazłem się w Rembertowie, nie wiedząc zupełnie komu to zawdzięczam. Powodowało to u mnie stały stan napięcia i zagrożenia, ponieważ nie wiedziałem, czy podczas przesłuchania ujawniono mi wszystkie zarzuty, z powodu których zostałem aresztowany – a w związku z tym co mnie czeka. W tej sytuacji obdarzył mnie swoją opieką Pan Walenty Gdanicki – "kolejarz", który został aresztowany za handel dolarami i tytoniem w jakimś mieszkaniu [w Milanówku], do którego pomyłkowo trafił, a gdzie odbywało się jakieś zebranie. NKWD dowiedziawszy się o tym, urządziło "kocioł". Jakkolwiek udowodnił, że zapukał pomyłkowo nie do tych drzwi, do których powinien, aresztowano go i oto wśród różnego rodzaju "zaplutych karłów reakcji" znalazł się jeden handlarz dolarami. Człowiek, którego w warunkach okupacji i po tzw. wyzwoleniu, nic innego nie interesowało poza interesem własnym, a wszelkie sprawy znajdujące się poza zasięgiem Jego nosa były mu obce. Taka była "oficjalna" wersja podawana przez Pana Walentego o przyczynach aresztowania. Ponadto Jego prywatnym hobby było kuchmarzenie, a szczególnie pitraszenie różnego rodzaju specjałów kulinarnych, wypieków, win [...] Przy różnicy wieku ok. 30 lat trudno mówić o przyjaźni, jak równy z równym. Od samego początku naszej znajomości "kolejarstwo" Pana Walentego nie pasowało mi do Jego sposobu bycia i oficjalnych opowieści o sobie. Odczuwałem, że jest to KTOŚ, ale nie zadawałem żadnych pytań. On też nie traktował wobec mnie swojej "kolejarskości" poważnie [...] Z upływem czasu coraz bardziej pękały ramy obrazu, w który miał mieścić się portret Pana Walentego Gdanickiego, kolejarza handlującego dolarami i tytoniem. Kipiało z niego życie. Był pierwszym człowiekiem, którego osobowość tak mnie zafascynowała [...] Mój szacunek, a raczej uwielbienie dla Jego osoby wynikało z wyjątkowej miary człowieczeństwa, które w warunkach obozowych uwidaczniało się u Niego z całą wyrazistością. W miarę poznawania stawał się moim ideałem męskości o wielkim poczuciu godności i honoru (bez cienia pozy lub samouwielbienia), z których to cech nic nie tracił wymigując się z wielu opresji, dzięki ogromnemu talentowi aktorskiemu, jaki posiadał [...] Cudowny gawędziarz przenoszący nas swymi wspomnieniami daleko za druty. Miał co opowiadać, umiał i chciał nas wytrącać z minorowych nastrojów. Cechowało Go wspaniałe poczucie humoru, nawet tego trudnego do przekazania i zrozumienia dla tych, którzy nie znają klimatu obozowego [...] W każdym wypadku prawy. Koleżeński i dyskretnie opiekuńczy, bez względu na różnicę wieku czy poziomu intelektualnego – czego najlepszym dowodem [był] stosunek do takiego, pod każdym względem szczeniaka, jakim wtedy byłem, choć miałem za sobą ponad dwa lata w konspiracji w AK, udział w akcjach i powstaniu (Pruszków – Kampinos – Góry Świętokrzyskie)[...] Z perspektywy czasu, gdy znam całą prawdę o Panu Walentym aż do Jego bohaterskiej śmierci, jestem dumny, że spotkał mnie zaszczyt podlegania opiece tej miary Człowieka.



Deportacja

W końcu udało się Sowietom zgromadzić w rembertowskim obozie odpowiednią ilość więźniów (około 2000 tys. osób), aby deportować ich w dniu 25 marcu 1945 r., w głąb ZSRS. W transporcie tym znaleźli się również Tadeusz Bobrowski i Pan Walenty. Ten pierwszy, wspomina chwilę przekazania mu paczki przez matkę w czasie, kiedy przebywał już w wagonie. To zdarzenie jest o tyle ciekawe, że wiadomość o swoim pobycie w obozie przekazał matce, wysyłając gryps zaledwie kilka dni przed wyjazdem, tj. 17 marca. Ktoś życzliwy przekazał list pod wskazany adres do Pruszkowa.

Żadna informacja ani paczka z domu dotychczas nie dotarła. W pewnej chwili klęcząc obok Pana Walentego, zobaczyłem matkę i siostrę idącą wzdłuż kompanii za linią stojących konwojentów. Zacząłem machać ręką – zobaczyły i przekazały przez konwojenta plecak uszyty przez nie specjalnie. Konwojent zrewidował go dokładnie, pozostawiając w nim jedynie chleb i aluminiowy rondelek [...] Aluminiowy rondelek jest jedynym przedmiotem, który przebył z nami całą epopeję uralską i wrócił do kraju. Z rondelka tego jadaliśmy później wraz z Panem Walentym przydziałowe zupy”. Obaj w drodze na Syberię umówili się, że po powrocie do Polski przygotują sobie w aluminiowym rondelku „prawdziwą obozową zupę”. Zanim przekroczyli granicę Polski, Tadeusz Bobrowski mocno rozchorował się, dopadła młodego więźnia groźna biegunka:

w swych poczynaniach [gen. Fieldorf- przy. A.C.], niezależnie od osobistych sympatii, starał się ratować, choć jednego z młodego pokolenia. Dowodem tego było prawdopodobnie uratowanie mi życia już na początku transportu, gdy ofiarował mi zbawcze 12 tabletek tanalbiny. Zahamowały one krwawą biegunkę [...] Nie jestem przekonany, aby Pan Walenty dysponował większą ilością tego leku, a raczej pewny, że oddał mi wszystko, co posiadał

- podkreślał Tadeusz Bobrowski. Dzięki temu przeżył. Zresztą obaj przeżyli gehennę obozową, wracając do Polski, która była już w rękach komunistów. Niestety ich plan z podróży o wspólnym posiłku z metalowego rondelka (na którym widoczne były ich nazwiska: „Tadeusz Bobrowski - Walenty Gdanicki”) został pokrzyżowany przez komunistów, którzy zamordowali gen. Fieldorfa. Tadeusz Bobrowski zaś zmarł w Warszawie w  2010 r.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.