Nawróceni w Hollywood. Kto z wielkich filmowców ma Jezusa w sercu? Niektóre nazwiska są naprawdę zaskakujące

W Polsce do zwrócenia się w stronę Jezusa przyznała się była wokalista O.N.A. W USA poważna gazeta drukowała niedawno teksty na temat religijności Alfreda Hitchocka przed śmiercią artysty. Wiara celebrytów jest coraz istotniejszym tematem w medialnej rzeczywistości, jaka nas otacza.

Kilkanaście tygodni temu Agnieszka Chylińska, niegdyś czołowa buntowniczka polskiej sceny muzycznej, a dziś kochająca mama trójki dzieci, przyznała, że odnalazła ( jak to się popularnie mówi w USA) Jezusa. To wyznanie wcale nie musi być jedynie pustą deklaracją. Chylińska wydała pod koniec zeszłego roku konserwatywną w wymowie książkę dla dzieci „Zezia i Giler”, która w czasach walki z rodziną, wspiera podstawową komórkę społeczną. W Polsce moda na przyznawanie się do chrześcijaństwa wśród artystów, celebrytów czy ludzi szeroko pojętej sztuki nie jest zbyt wielka. Polskie tabloidy, plotkarskie portale czy telewizyjne programy o „wielkim świecie” są zalewane najczęściej opisami „wyzwolonego” życia gwiazd, albo ich wynurzeniami na temat wyższości libertyńskiego życia nad zacofanym chrześcijaństwem. Dlatego chrześcijańskich celebrytów w Polsce ( kraju podobno w 99 proc. katolickim) nie jest zbyt wielu. Chylińska dołączyła więc do niezbyt długiej listy ludzi, którzy „nie wstydzą się Jezusa”. Są na niej m.in Kożuchowska, Krawczyk, Błaszczykowski, Radwańska, Litza, Pazura czy Woronowicz.  Czy to początek mody na powracanie do korzeni?

CZYTAJ RÓWNIEŻ niesamowity tekst portalu wNas.pl: Nawrócenia w świecie rocka - usłyszeli wezwanie „JEZUS CIĘ KOCHA!”

W co wierzył twórca „Psychozy”?

W samym jądrze światowego show biznesu zdarza się coraz więcej głęboko wierzących chrześcijan, którzy nie tylko nie wstydzą się głośno mówić o swojej wierze, ale również kierują się nią podczas pracy. Lista amerykańskich celebrytów wiernych Bogu nie ogranicza się do drugiego aktorskiego garnituru. Kwestia wiary pojawia się w przypadku nazwisk z absolutnej czołówki Hollywood.  Ostatnio się to objawiło przy dyskusji o życiu Alfreda Hitchcocka, którego sportretował Anthony Hopkins w filmie „Hitchcock”. ( nasza recenzja) Kilka dni temu  ks. Mark Henninger napisał w "Wall Street Journal", że twórca “Psychozy” i “Ptaków” umarł jako katolik. Tym samym duchowny podjął polemikę z dwiema biografiami reżysera, których autorzy przekonują, że pod koniec życia zerwał on z katolicyzmem. Duchowny przyjaźnił się z rodziną Hitchcocków. W każdą sobotę odwiedzał ich by odprawiać dla reżysera niedzielne Eucharystie. Jezuita pisze również, że Hitchcock spowiadał się u innego amerykańskiego jezuity, ks. Toma Sullivana. Według ks. Henningera reżyser mógł sprawiać wrażenie, że zerwał z katolicyzmem. Jednak był to jedynie blef artysty. Trudno rozstrzygać, co czuł naprawdę przed śmiercią wybitny twórca „Zawrotu głowy” czy „Okna na podwórze”. Jednak dyskusja o jego wierze w poważnej gazecie dowodzi jak ważna dla Amerykanów wciąż jest religijność ich popkulturowych idoli.

Niedoszły pastor Denzel i socjalista z różańcem w kieszeni

Niegdyś pismo „The Christian Post” opublikowało listę najbardziej wpływowych chrześcijan w Hollywood. Lista umieszczonych na niej nazwisk robi spore wrażenie. Większość nawróconych to ludzie, którzy odzyskali wiarę po latach błądzenia w pełnym pokus świecie show biznesu. Nie zamierzam opisywać wszystkich przykładów artystów- chrześcijan. Ograniczę się do tych, którzy są znani i cenieni również w naszym kraju.

Na szczycie listy wpływowych wyznawców Jezusa w „Fabryce snów” uplasował się Denzel Washington. Dwukrotny zdobywca Oscara, i jeden z najwybitniejszych żyjących aktorów nie dość, że od  30 lat żyje z tą samą żoną ( co jest rzadkością w Hollywood) to na dodatek nie boi się manifestować swojej wiary. W zeszłym roku aktor został nawet oskarżony o niechęć do ateistów. Podczas wywiadu dla "Screen Slam” Washington został zapytany czy trudno było zagrać Tobina Frosta, byłego agenta CIA, który stał się przestępcą, powiedział, że Frost był socjopatą i nie miał sumienia. Na dodatek nazwał postać, którą grał ateistą. Portale skupiające ateistów nazwały aktora fundamentalistą chrześcijańskim, i porównano go do Mela Gibsona. Należy w tym miejscu przypomnieć, że twórca „Pasji” jest uosobieniem wszystkich lęków amerykańskiej lewicy. Twórca fenomenalnych ról w „Malcolm X” czy „Dniu Próby”  jest synem pastora Kościoła zielonoświątkowego, i dziś chętnie wspiera akcje charytatywne w swoim kościele.

Pamiętam jak w dzieciństwie modliliśmy się przy różnych okazjach. Kończyliśmy nasze modlitwy zwrotem „Amen. Bóg jest miłością”, co brzmiało jak jedno słowo. Nie wiedziałem wtedy, co to znaczy. Wciąż się tego uczę.

-mówił w wywiadzie  dla "Times Live". Aktor użyczał też głosu jako narrator starotestamentowej "Pieśni na Pieśniami" w cieszącym się ogromną popularnością w USA audiobooku "The Bible Experience". Washington nawet rozważał czy nie zostać kaznodzieją. W 1995 roku aktor przekazał 2.5 miliony dolarów na pomoc w budowie nowego budynku West Angeles Church of God in Christ w Los Angeles. Czarnoskórzy artyści są w ogóle bardziej skłonni do szerzenia wiary z Jezusa. Do gorliwych chrześcijan należy były alkoholik Samuel L. Jackson, były gangster i znakomity raper DMX, Mr. T z „Drużyny A” czy Angella Basset, która zagrała Tinę Turner w słynnym biograficznym filmie.

Kiedy zrozumiesz, że każdy oddech, jaki wydajesz, pochodzi od Boga, i gdy zdasz sobie sprawę jak mały jesteś, a mimo to Bóg Cię kocha- pojmiesz istotę śmierci Jezusa.

- mówiła w jednym z wywiadów. Podobne przemyślenia miała tragicznie zmarła w zeszłym roku Whitney Houston, która rozpoczynała przygodę ze sceną w chórkach Gospel. Mimo, że afro amerykańscy artyści dziś stoją na czele chrystusowego pochodu w Hollywood, to również biała wierząca Ameryka ma swoich przedstawicieli w kalifornijskim matrixie.

Ogromną gorliwością  w szerzeniu chrystusowej wiary może poszczyć się ojciec największego obecnie rozrabiaki w Hollywood, upadłego moralnie gwiazdora Charliego Sheena. Martin Estevez przybrał nawet nazwisko na cześć legendarnego księdza, wybitnego myśliciela, Fultona J. Sheena. Katolicyzm był obecny w jego życiu od dziecka. Jednak prawdziwe nawrócenie aktor przeżył dopiero po alkoholowym i narkotycznym upadku, który był widoczny nawet w jednej ze scen „Czasu Apokalipsy”.  Sheen jest dosyć specyficznym piewcą katolicyzmu. Z jednej strony werbalnie sprzeciwia się on np. aborcji, ale z drugiej jest przeciwny jej delegalizacji. Aktor przyznaje również, że jest skrajnym socjalistą, i na każdym kroku walczy z amerykańska prawicą. Jego ultra postępowy rodzaj katolicyzmu ( zapewne aktor odnalazłby miejsce na łamach „Gazety Wyborczej”) wynika z tego, że na swojej drodze spotkał Dorothy Day, która była hipiską i komunizującą dziennikarką.  Założyła też słynne pismo „Catholic Worker”.  To właśnie Day zaraziła Sheena ideą dystrybucjonizmu i niechęcią do prawicy. Day wzbudzała przez całe życie wielkie kontrowersje. Z jednej strony przyznała się do dokonania aborcji, z drugiej potępiała rewolucję seksualną lat 60-tych. Po konflikcie z arcybiskupem Francisem Spellmanem chciano zakazać jej używania przymiotnika katolicki w nazwie gazety. Jednak w okresie pontyfikatu Jana XXIII jej działalność została doceniona w formie wielu katolickich nagród.

Dzięki niej zrozumiałem, czym jest sprawiedliwość społeczna i jej promocji poświęciłem swoje życie.

- mówił wiele lat później Sheen. Od tego czasu aktor został znanym lewicowym aktywistą ( do tej pory był aresztowany ponad 70 razy za uliczne protesty), który na każdym roku mówi o Jezusie. Dziś gwiazda „Prezydenckiego pokera” działa w antyaborcyjnych organizacjach, popiera małżeństwa homoseksualne i jednocześnie sprzeciwia się moralnemu rozbestwieniu w Hollywood. Można się oburzać na niektóre zapatrywania Sheena i przepuszczać je przez dogmatyczne sito. Jednak nie można zamknąć oczu na fakt, że aktor sam dostarcza żywność ubogim rodzinom podczas „Święta Dziękczynienia”, odwiedza chorych w klinikach i pomaga w porządkowych pracach w hospicjach.

Nie czekaj na Boga, gdy sąsiad umiera, i nie chwal się tym, co robisz.

- mawia Sheen, który zrealizował wraz z synem Emilio Estevezem trzy lata temu jeden z najpiękniejszych filmów katolickich o pielgrzymce do Santiago di Compostella. Warto choćby dla „Drogi Życia” (nasza recenzja) mieć wyjątkowy szacunek dla gwiazdy „Gettysburga” czy „Badlands”, która przyznaje, że nie rozstaje się nigdy z różańcem.

Kino akcji i Jezus Chrystus

Jednym z najsłynniejszych chrześcijan w Hollywood jest oczywiście Chuck Norris, który od lat walczy z aborcją i „małżeństwami” homoseksualnymi. Popularny w latach 80-tych karateka, którego półobrót nie pomógł niestety Mittowi Romneyowi w ostatniej prezydenckiej kampanii wyborczej, ma już swoich naśladowców w brutalnym świecie kina akcji. Nie jest to wielkie zaskoczenie. W końcu nawet Steve McQueen uwierzyć, że chrześcijaństwo jest odpowiedzą na życiowe problemy.

Znanym chrześcijaninem jest producent takich blockubusterowych hitów jak „X- Men”, „Planeta małp” czy „Fantastyczna czwórka”- Ralph Winter, który w przerwał między zarabianiem setek milionów dolarów na swoich hitach, produkuje chrześcijańskie filmy. Pisząc o producentach nie można zapominać o Howardzie Kazanjianie, z pod którego ręki wyszły takie filmy jak “Poszukiwacze Zaginionej Arki” czy “Powrót Jedi”, multimiliarderze Phipipie Anschutzu ( „Opowieści z Narnii”) i rzecz jasna Melu Gibsonie, który jednak zasługuje na oddzielny tekst. O wiele ciekawiej prezentują się natomiast nazwiska artystów, których nie podejrzewalibyśmy o przywiązanie do chrześcijańskich wartości. Jednym z nich jest „czarna owca” klanu Baldwinów- Stephen, którego nawrócenie opisywałem szerzej na tym portalu. Aktor został niestety kilka dni temu  aresztowany za niepłacenie podatków, więc ma jeszcze do nadrobienia kilka przykazań Bożych. Jezus Chrystus uratował natomiast życie Markowi Wahlbergowi- znanemu niegdyś jako raper Marky Mark, który reklamował bieliznę Calvina Kline’a. Dziś Wahlberg jest gwiazdą głównie pierwszo-klasowego kina akcji. Jednak stworzył też kilka ciekawych kreacji u takich reżyserów jak P.T. Andersson czy Martin Scorsese. Wahlberg  porzucił szkołę  w wieku 14 lat i zaczął na siebie zarabiać kradnąc oraz handlując narkotykami. W końcu trafił do więzienia, którego wyciągnął go brat Donnie (również aktor) i namówił, by dołączył do słynnego boysbandu „New Kids On The Block”. Potem jego kariera potoczyła się błyskawicznie. Jednak nie byłoby dzisiejszego gwiazdora znakomitego „Fightera”, gdyby nie katolicki duchowny o. James Flavin, który podał mu rękę, gdy ten mieszkał w slumsach. W jednym z wywiadów gwiazdor „Boogie Nights” opowiadał jak jego koledzy byli zabijani na ulicach, sami mordowali swoich bliskich i masowo trafiali na całe życie do więzienia.

To nie było dla mnie. Wierzę, że Bóg wiedział, iż jestem w stanie czynić dobro i pokazywać ludziom, że jest coś lepszego niż bycie najtwardszym dzieciakiem w okolicy, który bez mrugnięcia okiem pociąga za spust, by obrobić warzywniak. […] W momencie, gdy zacząłem skupiać się na swojej wierze, naprawdę dobre rzeczy zaczęły się dziać w moim życiu. Jednak nawet jak wpadałem w doły to dzięki wierze w Jezusa łatwiej mi było z nich wyjść.

mówił Wahlberg w wywiadzie dla Reutersa po tym, jak odsłonił swoją gwiazdę w hollywoodzkiej Alei Sław. Dziś aktor działa w organizacjach promujących abstynencję narkotykową wśród młodzieży z gett. W innym wywiadzie aktor przyznał też, że bycie katolikiem jest najważniejszą rzeczą w jego życiu.

Większość hollywoodzkich gwiazd oczywiście angażuje się w jakieś formy działalności charytatywnej. Byłoby nieuczciwością pisać, że tylko chrześcijanie ją uprawiają. Chrześcijańscy celebryci mają misję o wiele ważniejszą. Jako osoby zamożne, odnoszące sukcesy i obracające się w światłach reflektorów, mogą zaświadczać młodym ludziom, że wizerunek chrześcijan sprzedawany przez lewicowe media jest często karykaturalny. Również sam przykład idoli ocierających się nieraz niebezpiecznie o boskie uwielbienie, którzy nie odcinają się w erze płytkiego konsumpcjonizmu od wyższych wartości może dać więcej niż niejedno kazanie. Nie zapominajmy, że to Johnny Cash i Bob Dylan po latach narkotyczno-seksualnych ekscesów nagrywali piękne ballady o Jezusie. Ba, nawet ojciec pop-artu Andy Warhol pod koniec życia stał się żarliwym chrześcijaninem.  Na dodatek tacy ludzie jak Mark Wahlberg czy Martin Sheen podnieśli się z dołka właśnie dzięki wierze z Chrystusa, i egzystują na szczycie show biznesu, który jest obiektem marzeń większości nastolatków, mając nadal w sercu Jezusa. Czy nie jest to jakaś forma ewangelizacji? Jest. Nawet jeżeli jest płytka i powierzchowna, to z powodzeniem może ona zaprowadzić wielu do głębszej wiary. Ktoś musi otworzyć przedsionek do Kościoła chrystusowego bombardowanym prymitywnym hedonizmem ludziom. Dlaczego nie celebryci? W końcu jedno antyaborcyjne wystąpienie obiektu westchnień milionów nastoletnich serc Justina Biebera, spowodowało wysyp świadectw nastolatków będących po stronie życia.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.