Dogorywająca Stocznia Gdańsk zwalnia ludzi i produkuje wiatraki. Rząd Tuska wydaje setki milionów dolarów na budowę statków w Japonii

fot. PAP, P. Wittman / Wodowanie promu "Bergensfjord" zbudowanego dla Bergen Group Fosen w Stoczni Gdańskiej
fot. PAP, P. Wittman / Wodowanie promu "Bergensfjord" zbudowanego dla Bergen Group Fosen w Stoczni Gdańskiej

Nasza sytuacja jest trudna, jesteśmy po kilku latach kryzysu w produkcji okrętowej i jest kilkudziesięcioprocentowy spadek cen statków

- oświadczył dwa dni temu Adam Zaczeniuk, Członek Zarządu Stoczni Gdańsk SA, tłumacząc że budowa statków "to dziś najtrudniejszy segment ze wszystkich, w których zakład działa".

 

Największa polska stocznia, słynąca na całym świecie z produkcji statków, żaglowców i kontenerowców, aby przetrwać, zmuszona jest produkować wieże wiatrowe. Nie pomoże to jednak w uratowaniu wszystkich miejsc pracy. Już dziś wiadomo, że ze względu na trudną sytuację finansową spółki, do końca czerwca zwolnionych zostanie ok. 150 osób.

Stocznia kończy właśnie realizację kontraktu z Norwegami. W piątek odbyła się wielka feta związana z wodowaniem promu pasażersko-samochodowego "Bergensfjord", którą gdańscy stoczniowcy wybudowali  dla norweskiego armatora Bergen Group Fosen. To już jedenasta jednostka w tej wieloletniej współpracy i niestety jedna z ostatnich. Wyprodukowany przez Polaków prom ma 170 metrów długości i 27,5 metrów szerokości, co pozwala na transport 1500 pasażerów i 600 samochodów osobowych na dziesięciu pokładach. Na promie będzie sześć sal konferencyjnych, dziewięć punktów gastronomicznych, dwie sale gier oraz kasyno i sklep wolnocłowy.

 

W obserwatorach hucznej uroczystości wodowania Bergensfjorda, słuchających pochwał i cmokań wokół dzieła polskich stoczniowców, pojawia się pytanie, dlaczego nie mogą pracować dalej? Dlaczego Stocznia Gdańska nie ma zamówień, a skarb polskiej gospodarki wykrwawia się na oczach patrzącego ze spokojem na tę agonię rządu?

Prawda jest znacznie bardziej okrutna. Rząd nie tylko patrzy, ale z lubością dorzyna. Zapotrzebowanie na statki jest i to ogromne. I wcale nie za granicą, ale w Polsce.

Polska Żegluga Morska wydaje właśnie setki milionów dolarów na statki, które produkują dla nas Japończycy! Na początku roku zaciągnęła w tym celu największy w historii kredyt w PKO BP. Pożyczone od banku na osiem lat 120 mln dolarów to zaledwie część pieniędzy przeznaczonych na zrealizowanie całej umowy z japońską stocznią.

Japończycy wpisują się ze swoją produkcją w ostatni etap wieloletniego programu inwestycyjnego, zainicjowanego w 2005 roku. Podjęto wówczas decyzję o konieczności wymiany floty Polskiej Żeglugi Morskiej. Program odnowy tonażu zakładał zbudowanie 38 statków o łącznej wartości ok. 1 mld dolarów. Z powodzeniem mógł być realizowany w polskich stoczniach, pomagając w ich rozwoju i napędzając polską gospodarkę. Zdecydowano inaczej. Andrzej Jaworski, prezes Stoczni Gdańsk, a obecnie poseł PiS, wielokrotnie przekonywał wówczas rząd do postawienia na polską produkcję. W odpowiedzi słyszał, że polska produkcja jest nieopłacalna, bo choć koszty materiałów są na świecie zbliżone, to koszty pracy w Chinach są niższe.

Mówiłem wtedy, że ze względów gospodarczych opłaca się, aby rząd polski stworzył specjalne warunki dopłat do zakupu tego typu statków produkowanych w Polsce, wyrównujące ewentualne różnice. Jest to rozwiązanie stosowane na całym świecie. Rządy potrafią zrobić dopłatę tylko po to, żeby dana inwestycja była realizowana w kraju. Oczywiście nikt z rządu Donalda Tuska nikt takiej argumentacji nie słuchał. Chińskie statki miały być tańsze

- mówił Andrzej Jaworski w styczniowej rozmowie z portalem wPolityce.pl.

Problem likwidacji stoczni był problemem czysto politycznym Donalda Tuska. Wiemy, że firmy związane z Platformą zyskały chociażby na szkoleniach dla zwolnionych stoczniowców i były to olbrzymie pieniądze

- dodaje.

 

Tak oto - zawsze uśmiechnięty i zatroskany o FajnąPolskę - rząd Donalda Tuska wyprowadził z kraju miliard dolarów, likwidując przemysł stoczniowy i zamykając raz na zawsze tę przestrzeń polskiej gospodarki. Sposób w jaki przeprowadzano restrukturyzację stoczni budził poważne podejrzenia wszelkich organów kontrolnych, w tym Komisji Europejskiej.

CZYTAJ WIĘCEJ: Ukryty raport NIK: Rząd Tuska doprowadził stocznie do upadku. "Przedstawia ogromną liczbę nieprawidłowości"

 

Po latach widać, że plan obliczony był z bezduszną precyzją. W chwili, gdy z niewiadomych przyczyn przedłużenie kontraktu z Chinami okazało się niemożliwe, zdecydowano o powierzeniu zamówienia Japonii, w której koszty pracy są znacznie wyższe niż w Polce. Mimo, że Stocznia Gdańsk - o czym zapewnia Andrzej Jaworski - wciąż byłaby w stanie podjąć się realizacji kontraktu, rząd skazuje ją na śmierć. Podczas, gdy wydajemy za granicą setki milionów dolarów, gdańska stocznia masowo zwalnia ludzi, wyprzedaje majątek, pozbywa się hektarów ziemi i działek wodnych oraz żebrze o dokapitalizowanie u  właścicieli.

Jej stan właścicielski, dzięki staraniom Platformy, także mówi wiele. Akcjonariuszem większościowym, posiadającym 75 proc. udziałów jest Gdańsk Shipyard Group. Agencji Rozwoju Przemysłu SA posiada ich jedynie 25 proc. Gdańsk Shipyard Group jest spółką kontrolowaną przez większościowego ukraińskiego udziałowca ISD Polska, który kupił udziały w stoczni pod koniec 2007 roku.

Gdy ze względów politycznych byłem odwoływany ze stanowiska prezesa Stoczni, zakład był oddłużony, a na kontach znajdowało się ponad 200 mln złotych. Zgodnie z zapowiedziami i zapewnieniami przed stocznią miał się zaczynać okres prosperity. To gwarantował minister Grad oraz premier Tusk. Tymczasem po siedmiu latach rządów Tuska, po zmianie władzy w stoczni okazuje się, że stocznia chce zwalniać ludzi, ograniczać produkcję, że nie stać jej na utrzymanie. To rodzi wiele pytań. Co się stało z pieniędzmi? Jak doszło do powstania wielkiego zadłużenia zakładu? I co z umową prywatyzacyjną, w której znajduje się zapis, że zmiana profilu stoczni oznacza konieczność wpłacenia na rzecz Skarbu Państwa kilkuset milionów złotych przez ukraińskiego właściciela? Ten zapis oznaczał, że stocznia przechodzi de facto z powrotem pod nadzór Skarbu Państwa. Obawiam się, że musiało dojść do bardzo dziwnych decyzji ministra Grada, obecnego szefa spółki budującej elektrownie jądrowe

- mówi Andrzej Jaworski w dzisiejszej rozmowie z portalem Stefczyk.info, którego zdaniem sprawą powinno zająć się ABW.

 

Opozycja zapowiada złożenie interpelacji w tej sprawie. Na dotychczasowe pytania, dotyczące decyzji o zakupie japońskich statków, odpowiedzi nie otrzymała. Prawdopodobnie nie otrzyma. Nieodwoływany rząd FajnychPolaków będzie konsekwentnie realizował swój plan. Jeśli nawet sprawy pomorskie nie są w stanie znaleźć się w obszarze troski ekipy z Trójmiasta, nie ma co liczyć, że zatroszczy się ona o jakiekolwiek inne interesy państwa. Nie miejmy złudzeń. Jeszcze nikt nie dokonał w gospodarce morskiej tylu nieodwracalnych zniszczeń, co politycy z Pomorza.

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.