NASZ WYWIAD. O. Norkowski: “Przy okazji formułowania definicji śmierci mózgowej doszło do nadużyć”

O. Jacek Norkowski   fot. You Tube/Gazeta Polska VD
O. Jacek Norkowski fot. You Tube/Gazeta Polska VD

"W Polsce wystarczą podpisy trzech członków specjalnej komisji, by człowiek przeszedł ze świata żywych do świata istot nieżyjących, z punktu widzenia prawa" - mówi o. Jacek Norkowski, dominikanin, doktor nauk medycznych, zajmujący się śmiercią mózgową.


wPolityce.pl: W książce „Medycyna na krawędzi”, wydanej w 2011 roku, opisuje ojciec, w jaki sposób medycyna przyjęła kryteria śmierci mózgowej za wystarczające do pobrania narządów od chorego. Zaznacza ojciec, że kryteria te nie są oparte na danych medycznych, że zdarzają się przypadki pacjentów, którzy po orzeczeniu śmierci mózgowej wracają do pełni zdrowia. Gdy czytałem książkę ojca wzrastało we mnie przekonanie, że jest ona dowodem na upadek medycyny.


O. Jacek Norkowski: Żonglerka pojęciem śmierci, do jakiej doszło przy formułowania definicji śmierci mózgowej, jest przykładem nadużyć. Lekarze zgodzili się na taki stan rzeczy. Obecnie w dwóch różnych krajach, a nawet w dwóch szpitalach w tym samym kraju, jeden pacjent może być żywy, a drugi – będący w tym samym stanie zdrowia – martwy. Mówienie, że ta sytuacja jest zgodna z ideami medycyny, że medycyna w tym aspekcie jest oparta na faktach i wiedzy, to pomyłka. Stworzenie pojęcia „śmierć mózgowa” jest przejawem kryzysu.


Lekarze mieli na to jakiś wpływ?


W większości krajów nie pytano ich o zdanie. Ta procedura została zalegalizowana bez debaty i odpowiednich badań. Jako pierwszy postulat, by wprowadzić termin „śmierci mózgowej”, wysunął Komitet Harwardzki, potem przyszło już uchwalanie odpowiednich praw. To uruchomiło lawinę zmian na całym świecie. Na ogół lekarze byli tylko zawiadamiani o nowych regulacjach. Medyków zapraszano do rozpoczęcia współpracy w różnych programach transplantacyjnych, które były rozwijane.


Czy pojawiły się jakieś ogniska oporu?


Najwcześniej uaktywniły się one w USA. Profesor Byrne od lat 70. publikuje artykuły, sprzeciwiając się uznawaniu śmierci mózgowej za śmierć człowieka. On mówi, że jest ona współczesną formą niewolnictwa. Jej obowiązywanie powoduje, że pewnej grupy ludzi pozbawia się podstawowych praw. Do tego sprowadza się deklaracja śmierci mózgowej. To odebranie praw osoby ludzkiej choremu. On staje się zbiorem narządów. W Polsce wystarczą podpisy trzech członków specjalnej komisji, by człowiek przeszedł ze świata żywych do świata istot nieżyjących, z punktu widzenia prawa. Jednak w jego organizmie nie zachodzi w tym czasie żadna zmiana. Mimo to, staje się on, z prawnego punktu widzenia, zwłokami z bijącym sercem. Coś jest nie tak. Nie można umrzeć w wyniku złożenia trzech podpisów na kartce papieru!


Taki chory ma rodzinę, która pokłada nadzieję w lekarzach. Wydaje się, że nie zawsze może...


Są nawet przypadki wywierania presji na rodzinę. Zdarza się, że bliscy chorego słyszą, że jeśli nie zgodzą się na pobranie narządów, to on i tak umrze, ponieważ odłączony zostanie respirator. I czasem nawet to się dzieje. Taki człowiek zamiast otrzymać szansę na polepszenie zdrowia jest po prostu skazywany na śmierć. To zwyczajna eutanazja. Czasem lekarze nie informują bliskich chorego, co z nim robią. Uznają, że działają zgodnie z obowiązującym prawem, więc zaczynają bez zgody rodziny przygotowanie procedury rozpoznania śmieci mózgowej. To nie powinno mieć miejsca, a niestety się zdarza.


Co leży u podstaw patologii związanych z transplantologią? Ona zdaje się być skazana na konflikt interesów


Medycyna bardzo się rozwinęła. Jej możliwości się zwiększają. Możemy skuteczniej pomagać osobom po ciężkich wypadkach itp. Ci chorzy nie muszą umierać w przeciągu kilku godzin po urazie. Oni mają duże szansę na dalsze życie. Dzięki nowych technikom opieka nad chorymi ciągle się rozwija i jest coraz lepsza. To jednak powoduje, że rośnie również konflikt związany z potrzebami transplantacyjnymi. Ci, którzy chcą ratować i rehabilitować chorych, ścierają się coraz mocniej z tymi, którzy zgłaszają zapotrzebowanie na narządy. Ono bardzo wzrasta w ostatnich latach.


Co z tego konfliktu może wyniknąć?


Tu rodzą się często patologie. Znam przypadki, gdy rodzina chorego dowiadywała się, że jest on w takim stanie, że nadaje się tylko do pobrania narządów, a potem okazywało się, że taki człowiek wracał do normalnego życia. To pokazuje, że o śmierci mózgowej nie można mówić jako o śmierci człowieka.


Mówi ojciec o jednostkowym przypadku wyzdrowienia czy o ważnym statystycznie zjawisku?


Profesor Talar, który przez kilka lat prowadził klinikę w Bydgoszczy, przyjmował setki pacjentów, którzy w szpitalach w całej Polsce kwalifikowani byli niejednokrotnie do orzeczenia śmierci mózgowej. On, dzięki opracowanej przez siebie metodzie rehabilitacji, masażom itp., doprowadzał u ogromnej części pacjentów do znacznego polepszenia ich zdrowia. Znaczna grupa jego podopiecznych wyzdrowiała w ogóle, części polepszona została jakość życia, stali się świadomi i aktywni.


Czy to oznacza, że w świecie medycznym jest zgoda, by część pacjentów poświęcać, nie pomagać im?


W świecie medycznym jest zgoda na poświęcanie zdrowia i życia pewnej grupy pacjentów, na zaniechanie ich ratowania w imię pozyskiwania narządów. Nawet jeśli pacjenci mają dobrą opiekę w szpitalu, to nie mają zapewnionej rehabilitacji na odpowiednim poziomie. Bez niej ich stan nie będzie się poprawiał.


„Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze” – głosi znane powiedzenie. Czy za zgodą na uznanie, że część żyjących ludzi jest martwa również kryją się pieniądze?


Zapotrzebowanie na narządy jest ogromne. Ta dziedzina medycyny jest bardzo dochodowa. Zarabiają na niej lekarze, szpitale, firmy farmaceutyczne. Koszty transplantacji i późniejszego leczenia immunosupresyjnego są bardzo wysokie. W krajach zachodnich na chorego, który ma wykonywany przeszczep, wydaje się średnio kilkadziesiąt tysięcy euro. To są olbrzymie pieniądze, więc jest sporo chętnych, by przeszczepów było więcej. To skutkuje również tym, że alternatywne drogi leczenia są mniej nagłaśniane. Jednak nie może być tak, że medycyna nie interesuje się jakimiś technikami dlatego, że pewna grupa pacjentów może być łatwo przemieniona w dawców narządów.


Czy grupa chorych, od których można pobrać narządy, może być rozszerzana?


Narastanie patologii związanych z tym zjawiskiem już widać. Pobiera się już np. narządy po zatrzymaniu akcji serca. Chodzi o dawców z niebijącym sercem. To są często świadomi wcześniej ludzie, których serce jest zatrzymywane, by pobrać organy. Zdarza się, że oni nawet sami żądają zabiegu. To jest kolejny krok na tej drodze. Jednak będą następne. Już postuluje się pobieranie narządów w czasie eutanazji. Takie zabiegi mają miejsce w Holandii. Idziemy coraz dalej w relatywizacji stosunku do śmierci. Ona przestaje być sacrum, czymś, w co nie wolno wkraczać. Zostawiamy wolną wolę pacjentowi, ale jednocześnie poddajemy go wielkim naciskom, by wymuszać na nim zgodę nawet na zabranie życia.


Dla osoby z zewnątrz książka „Medycyna na krawędzi” może być szokująca. Czy zawarte w niej ustalenia są nowością w Polsce? Na ile lekarze interesowali się wcześniej śmiercią mózgową?


Lekarze, których znam, mają na ogół swoje zdanie na ten temat, ale nie myśleli zbyt dużo o tej sprawie. Każdy skupiony jest na swojej specjalizacji, zajęty pracą. Pytani, przyznają, że wprawdzie nie uważali śmierci mózgowej za śmierć pacjenta, ale nie chcą się wypowiadać na ten temat. Lekarze nie zabierają głosu, żeby nie doświadczyć ostracyzmu. Nacisk w tej sprawie jest ogromny.


Ten problem dotyczy i nas. W Polsce śmierć mózgowa również może zostać orzeczona


Tak. Kryteria są jasno sprecyzowane przez PolTransplant. Jest szereg wskazań, które mają świadczyć o śmierci mózgowej. To jest śpiączka, czyli stan braku świadomości, i bezdech. To standardowe dwa wskazania we wszystkich krajach. Te dwa czynniki razem mają złożyć się na śmierć człowieka. Jednak tu rodzą się poważne kontrowersje.


Jakie?


Lekarze wskazują, że gdy te dwie sytuacje występują osobno, nie mówimy o śmierci chorego. Przecież pacjentów w stanie wegetatywnym też uznaje się za nieświadomych. Jednak nikt nie ma wątpliwości, że żyją. Podobnie ludzi, którzy skręcili kark i mają wysokie uszkodzenie rdzenia kręgowego, nikt za zmarłych nie uzna. A oni przecież także nie mogą sami oddychać. Dlaczego więc zestawienie tych dwóch objawów – bezdechu i śpiączki - ma powodować, że człowiek nie żyje, skoro one występując pojedynczo, nie mają nic wspólnego ze śmiercią? To jest argument wielu lekarzy na świecie.


Jak została odebrana książka „Medycyna na krawędzi”?


Wzbudziła spore zainteresowanie. Jednak my wciąż mamy wiele do zrobienia w tej kwestii. Nasza debata publiczna jest kilkanaście lat spóźniona w stosunku np. do Niemiec. Tam sprawa śmierci mózgowej jest zdecydowanie szerzej omawiana. Jest nawet stowarzyszenie osób, które straciły bliskich w wyniku śmierci mózgowej. Oni czują się oszukani i chcą zmian ws. jej orzekania. W Niemczech debata wciąż trwa.


Rozmawiał Stanisław Żaryn

Jacek Maria Norkowski OP: doktor nauk medycznych, filozof, dominikanin. Od początku lat 90. zajmuje się problemem śmierci mózgowej. W 2011 roku ukazała się jego książka „Medycyna na krawędzi”, w roku 2012 ukaże się kolejna jego książka poświęcona tej tematyce.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.