NASZ WYWIAD. "Muzyka to relacje międzyludzkie, nie tylko dźwięki" - kompozytor Paweł Bębenek o pierwszej w Polsce płycie sióstr karmelitanek

fot. s. Judyta Bilicka
fot. s. Judyta Bilicka

Karmelitanki bose nagrały pierwszą w historii płytę z tekstami św. Teresy. Krążek będzie gotowy w połowie lutego. O tym jak wyglądała praca nad płytą i jak fascynujące było to spotkanie muzyczne opowiada portalowi wPolityce.pl Paweł Bębenek, kompozytor, dyrygent i aranżer muzyki liturgicznej.

 

wPolityce. pl: Informacja o płycie nagranej przez siostry klauzurowe, które na co dzień odcięte są od świata, brzmi zaskakująco. Skąd taki pomysł?

Paweł Bębenek: Siostry karmelitanki bardzo dawno temu modliły się za mnie, gdy chorowałem. Tak się poznaliśmy. Latem ubiegłego roku, zadzwoniła do mnie s. Miriam z pytaniem czy bym z nimi nie popracował muzycznie. Okazało się, w związku z 500-leciem św. Teresy Wielkiej, które obchodzą w 2015 roku, chcą nagrać płytkę z jej tekstami. Zaproponowały, żebym zajął się aranżacją kompozycji jednej z sióstr z klasztoru w Gnieźnie. Lubię takie pomysły, dlatego, że to muzyka kontemplacyjna, która rządzi się swoimi prawami. Teksty św. Teresy są piękne. Gorzej z tłumaczeniami, bo jednak nie jest łatwo oddać po polsku to, co brzmi w języku hiszpańskim.

 

Zwykle komponujesz sam. Jak pracowało ci się aranżacyjnie nad gotową muzyką?

Było to na początku trudne, bo to czyjeś kompozycje, nie moje. Czytałem te teksty, słuchałem muzyki, która została napisana i miałem na nią zupełnie inny pomysł. Nie było to zadanie łatwe. Gdy słuchałem melodii, myślałem, że zrobiłbym to zupełnie inaczej. Siostra Katarzyna, autorka muzyki - nota bene świetna skrzypaczka, co także jest niesamowite. Trzeba wiedzieć, że dziewczyny rezygnują z realizacji w świecie wielu wspaniałych talentów, żeby oddać się w pełni Panu Bogu... S. Katarzyna napisała swoje utwory i pozwoliła mi zaingerować harmonią w to, co zrobiła. Oczywiście nie miałem śmiałości, żeby ingerować w czyjąś własność. Ta zgoda sióstr była niezwykła, kryła w sobie wiele pokory. Z czasem to, co słyszałem stawało mi się coraz bliższe.

 

Jak siostra Katarzyna przyjęła twoje aranżacje?

Byłem zdumiony, że nie tylko jej, ale i siostrom, które zebrały się potem do śpiewania, bardzo się spodobały. Okazało się, że siostry dużo się modlą pieśniami, które piszę. To była dla mnie bardzo dobra i budująca wiadomość, że nawet siostry, które mieszkają w klasztorach klauzurowych, wykorzystują te pieśni do modlitwy. Bo przecież o to w tym wszystkim chodzi. W kościołach jest dużo muzyki rozrywkowej, a niewiele takiej, która pozwala na odnalezienie się w przestrzeni sacrum.

 

Do tego wątku jeszcze wrócimy. Interesujący jest jednak etap prac nad płytą. Jak to wyglądało?

Wysyłałem siostrom utwory na bieżąco, żeby mogły się ich uczyć. W związku z tym, że siostry są za klauzurą, sytuacją wyjątkową było to, że otrzymały od prowincjała zgodę na opuszczenie swoich klasztorów i zebranie się w jednym z nich, w Gdyni. Gdy przyjechałem do nich, zadałem im pytanie jak długo razem śpiewają. Dowiedziałem się, że w tym składzie zaledwie od kilku dni. Pomyślałem, że to pomysł nagrywania płyty w ten sposób jest szalony. Okazało się jednak, że Pan Bóg ma o wiele ciekawsze pomysły i rozwiązania, niż moglibyśmy znaleźć sami. W sumie pracowaliśmy przed nagraniem 3-4 dni. Ale bardzo intensywnie. Rano Msza św., śniadanie, do południa próba. Po obiedzie chwila oddechu i do godz. 21-22 znowu praca. To była intensywna praca muzyczna.

 

Często zdarza ci się organizować chór z nieznanych sobie wcześniej ludzi, choćby podczas warsztatów, które prowadzisz. Zaskoczyło cię coś szczególnie w prowadzeniu sióstr?

Siostry mają to, czego brakuje ludziom na zewnątrz. W sposób naturalny modlą się śpiewem. Tego nie trzeba im tłumaczyć. O tyle więc ta praca była łatwiejsza. Fascynująca jest w tych kobietach cisza. Trudno było mi od nich wymagać. Wiadomo, siostry ubrane w habity, welony, a ja musiałem popracować z nimi też fizycznie, żeby dźwięki dobrze zabrzmiały. Niesamowite było to, że siostry bardzo pokornie pracowały.

 

Co znaczy fizycznie? Zmuszałeś siostry do tradycyjnej rozgrzewki?

Właśnie tak. Musieliśmy porobić trochę przysiadów, rozgrzać mięśnie karku poruszając głową. W welonach nie było to łatwe. Ale pokornie to robiły i to było piękne. Wiele jest w siostrach radości. Fascynuje mnie to, że mimo iż mieszkają za klauzurą, widzą znacznie więcej od nas. Po tygodniu z nimi, wracając do domu, chodząc po ulicach, dostałem taką ilość bodźców, jakiej nie oglądałem przez tydzień. Wtedy zrozumiałem to jeszcze bardziej. Siostry widzą rzeczywistość świata bardzo szczegółowo. Myślę, że są o wiele bardziej wolne od nas, żyjących w świecie.

 

Odbija się to w ich muzyce?

Jak najbardziej. Słychać to w każdym dźwięku, w harmonii...

FRAGMENTÓW NAGRAŃ MOŻNA POSŁUCHAĆ TUTAJ

 

Piszesz piękną muzykę, którą modlą się ludzie w całej Polsce. Nie myślisz czasem, że niosąc te same wartości mógłbyś zrobić coś więcej w tzw. show biznesie? Przynajmniej częściowo wychodząc poza krąg muzyki liturgicznej?

Mam to szczęście, że najczęściej pracuję z ludźmi, którzy chcą robić to, co robią. To jest w muzyce najważniejsze. Zdarza mi się oczywiście pracować z zawodowcami, wybitnymi muzykami. Nie zawsze sprzyja to wspólnemu działaniu. Okazuje się, że ludzie świetni technicznie często na pierwszym miejscu stawiają swój talent, a nie to, żeby służyć innym. Pewnie dlatego tym bardziej trzeba w to środowisko wchodzić. Staram się nie odmawiać. Coraz częściej przyjmuję propozycje prowadzenia warsztatów, czy to w szkołach muzycznych czy przy projektach, w których uczestniczą muzycy filharmonii w różnych miastach. To dla mnie wyzwanie.

 

Mówisz, że muzyka liturgiczna wykonywana w większości kościołów jest mało wymagająca, bardziej rozrywkowa. Tracimy coś na tym, jako uczestnicy liturgii?

Tracimy punkt widzenia. Używamy w przestrzeni sacrum tych samych środków, którymi posługuje się świat, do tego, żeby się świetnie bawić. Jednak nie sposób doświadczyć sacrum przy użyciu tych samych narzędzi. Dlatego dobrą wiadomością jest dla mnie każde zaproszenie na warsztaty z prostą, począwszy od chorału gregoriańskiego, muzyką, która niesie zupełnie inną przestrzeń. Myślę, że dużo tracimy używając współczesnych rozrywkowych środków.

 

Ale łatwiej wziąć gitarę i zagrać piosenkę na cztery akordy, bo to nie wymaga dużego wysiłku.

To prawda. Ale jest w tym coś jeszcze. Coraz więcej ludzi mówi, że nie potrafi śpiewać, nie ma głosu, co oczywiście nie jest prawdą. Problem ze śpiewem to także problem egzystencji człowieka. Człowiek boi się otworzyć przed drugim, nie ma zaufania. A muzyka - zwłaszcza ta wielogłosowa - to relacje międzyludzkie, nie tylko dźwięki. Ileż jest świetnych zespołów, które grają doskonale technicznie, ale brak w tym muzyki pisanej przez duże M.

 

To ciekawe, zwłaszcza w kontekście sióstr karmelitanek, które w większości nie znały się bliżej przed nagraniem płyty. Mieszkały w różnych klasztorach, które rzadko opuszczają. To pokazuje, że ta tożsamość muzyki z relacjami jest osadzona w wyższym kontekście?

Tak, one żyją w tej samej duchowości, myślą podobnie i o tyle było łatwiej. Siostry są ugruntowane duchem karmelitańskim i dlatego nie miały kłopotu ze wspólnym brzmieniem. Siostry spotkały się wcześniej na jednym spotkaniu w ciągu roku, kiedy w naszym klasztorze w Gnieźnie gościł generał zakonu karmelitańskiego ojciec Saverio Cannistrà. Z tej okazji stworzyły scholę, która śpiewała podczas liturgii. Wtedy też zrodził się pomysł nagrania płyty. I tak to zaowocowało.

 

A jak współpraca z zespołem? Siostry nie mają zbyt częstego kontaktu z ludźmi z zewnątrz, to pomaga we współpracy czy przeciwnie?

Skład był zupełnie wyjątkowy. Oczywiście świecki. Zaprosiliśmy do uczestniczenia w nagraniu moich znajomych z akademii muzycznej w Gdańsku oraz świetną harfistkę z opery Bałtyckiej i flecistkę. Mimo, że siostry nie mają na co dzień kontaktu z ludźmi, są bardzo otwarte. To, że karmią się Słowem Bożym, widać w każdym geście. Dużo w nich miłości do ludzi. Przyjęły moich znajomych z wielką serdecznością.

Wyjątkową dla mnie sytuacją było to, że pozwoliły mi wejść za klauzurę. Bo komunikowaliśmy się - jak to zwykle z klauzurowymi siostrami - przez kratę, natomiast w czasie prób miałem radość spędzić czas za klauzurą, jako robotnik. Takie przywileje mają tylko głowy państwa i papież. A ja jako robotnik miałem radość pracować razem z nimi.

 

Przywilej, który pewnie owocował też przeżyciami duchowymi?

O tak, zwłaszcza że zaczynaliśmy przygotowania we wspomnienie św. Jana od Krzyża, choć nikt o tym nie myślał, gdy latem uzgadnialiśmy termin. Po tym, co działo się w Słowie Bożym w Eucharystii, widać było, że to nie nasz pomysł. I dobrze. Z perspektywy muzyka, gdybym porozmawiał z kolegami, że jest pomysł nagrania płyty w ciągu dwóch dni i to z paniami, które ze sobą nigdy nie śpiewały, wygląda to raczej na coś szalonego. Ale czasami warto zaufać.

 

Jak oceniasz ten projekt już po czasie, gdy słuchasz nagrań.

Chętnie teraz tego słucham, mimo ogromu pracy i zmęczenia, jakie nam towarzyszyły. Słucham tych utworów ze spokojem i przy nich odpoczywam.

 

Są już dalsze plany. Kolejna płyta ma wyśpiewać teksty św. Jana od Krzyża?

Tak. Niesamowite jest dla mnie to, że siostry zaprosiły mnie do napisania muzyki od początku do końca. Św. Jan od Krzyża jest mi szczególnie bliski. Myślę o "nocy ciemnej", której wszyscy doświadczamy. Mam nadzieję, że uda się zrealizować ten projekt jeszcze w tym roku.

 

Masz już na niego pomysł?

Na razie jeszcze nie. Siostry przysyłają mi teksty, w które próbuję się wczytać i dopiero po spokojnym przeczytaniu będę miał jakieś światło.

 

A jak to jest w twoim komponowaniu - tekst jest kluczem, czy muzyka domaga się dopełnienia słowem?

To dwie fascynujące przestrzenie. Jest wiele pieśni, w których czuję że to moje słowa, nawet, gdy napisane przez kogoś innego. Kiedy czuję że tekst jest mój, wtedy łatwo o muzykę. Bywa też tak, że przychodzi jakiś temat, który jest tak natarczywy i tak nie daje spokoju, że nawet, gdy próbuję się od niego uwolnić, za jakiś czas znowu wraca. Wtedy wiem, że trzeba to zapisać, choćbym jeszcze nie miał tekstu. Fascynuje mnie człowiek, jako narzędzie, którym można zrobić tyle dobra, również przy pomocy dźwięków. Dlatego też muzykę, którą słyszę staram się dostosowywać do możliwości wykonawców. Co też nie jest łatwe...

 

Zwłaszcza, że piszesz utwory, które są później wykonywane w kościołach i śpiewane przez bardzo różnych ludzi, często bez przygotowania. Masz to na uwadze?

Zależy mi na tym, żeby ludzie mogli śpiewać i cieszyć się tym, co robią, a nie zastanawiać się dlaczego tak wysoko albo tak nisko. Ale to trudne. Nie zawsze zaspokaja to moje potrzeby brzmieniowe, a mam coraz większe pragnienie, by je spełnić. Przychodzi potrzeba, żeby zacząć pisać trochę inaczej.

 

To muzyka liturgiczna jest narzędziem modlitwy czy sama jest modlitwą? Ma stworzyć warunki do modlitwy czy to już przestrzeń rozmowy z Bogiem?

To piękne pytanie. Jestem świadkiem tego, że gdy człowiek śpiewa... Nie będę tu cytował św. Augustyna, który mówił, że kto śpiewa, ten dwa razy się modli, bo to strasznie upowszechnione powiedzenie i ludzie najczęściej nie bardzo je rozumieją. Ja lubię zupełnie inne, choć św. Augustyn bardzo dużo o śpiewaniu pisze. On się niezwykle zachwycał muzyką. Uważał, że go oddziela od Boga swoim pięknem, twierdził że zatrzymuje się na pięknie, zamiast na Panu Bogu. Próbował nawet zabronić śpiewu w kościele. Ciekawe, prawda? Biskup... Mówił natomiast, że jeśli chcecie wyśpiewać chwałę Boga, a o to przecież chodzi, sami bądźcie tym, co śpiewacie. To strasznie trudne zadanie. I od tego trzeba by zacząć. Śpiew jest środkiem. Bo gdy brakuje słów, żeby mówić, potrzeba innych form wyrazu. Jednym chce się krzyczeć, innym tańczyć a jeszcze innym śpiewać. Myślę, że śpiew jest przestrzenią, w której Pan Bóg nawiązuje z nami kontakt. Słowa się w tej przestrzeni nie mieszczą. Wiemy też, że piękny autentyczny śpiew sprzyja tym, którzy przychodzą na Msze św. z różnych powodów. To sprzyja temu, że ktoś się na tę przestrzeń otwiera, choć przychodzi może na początku z przyzwyczajenia. Jestem też świadkiem takich zdarzeń, które dowodzą, że śpiew sprawia, że Zły nie ma dostępu do człowieka. W Biblii jest piękna scena jak Dawid przychodzi z instrumentem do Saula i gra, a swoją grą się modli, by nie dopuścić do niego złego ducha.

 

Czasem, gdy przeżywa się trudności wewnętrzne, nie można śpiewać. Dusza się musi otworzyć, żeby mogła zaśpiewać. Jak to jest z komponowaniem?

To dla mnie wielka tajemnica. Wiele razy powstawały rzeczy, którymi ludzie się modlą, które są bardzo powszechne, jak "Dzięki Ci, Panie" czy "Witaj pokarmie"... Wiem że powstawały z wielkiej tęsknoty za Panem Bogiem. Świadom swojej małości, mam wrażenie że Pan Bóg jednak chce nas używać do tego, żeby nas do siebie zbliżać. To piękne doświadczenie....

 

 

Rozmawiała Marzena Nykiel

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych