Setki zamordowanych, tysiące zgwałconych kobiet, dziesiątki rodzin, które popełniły samobójstwo to bilans „wyzwolenia” Gliwic 24 stycznia 1945 r. przez Armię Czerwoną.
Czas nie leczy ran. Pamięć o Tragedii Górnośląskiej, czyli przemocy i terrorze w wykonaniu sowieckich żołnierzy jest wciąż żywa. Ważnym elementem Tragedii Górnośląskiej są wywózki na wschód. Liczbę Ślązaków wywiezionych w bydlęcych wagonach do niewolniczej pracy – m.in. w kopalniach i fabrykach Donbasu, Syberii i Kazachstanu – trudno nawet oszacować. W opracowaniach naukowych pojawiają się liczby od 20 tys. do 90 tys. osób internowanych – zresztą za zgodą wielkich mocarstw w Jałcie – w ramach powojennych reparacji. Ich praca była elementem odszkodowania dla Rosji Sowieckiej za II wojnę światową. Ostatni z wywiezionych Ślązaków wracali do domów jeszcze w latach 50. XX wieku.
Dotarłem do szokujących zeznań złożonych w Instytucie Pamięci Narodowej w Katowicach, przez osoby które przeżyły ten dramatyczny czas mordów i gwałtów.
Radziecki komunikat z 25 stycznia 1945 r. lapidarnie donosił: „Wojska 1 Frontu Ukraińskiego, kontynuując z powodzeniem działania zaczepne, wieczorem 24 stycznia szturmem opanowały wielki ośrodek przemysłowy i węzeł oporu – Gliwice”. Mieszkańcy Gliwic (Gleiwitz) pierwsi padli ofiarą sowieckich hord. Trudno sobie wyobrazić, że dopiero 26 stycznia po ciężkich walkach zdobyto Zabrze, 28 stycznia – Bytom i 28 stycznia czerwonoarmiści wkroczyli do Katowic.
Należy zadać pytanie: „Dlaczego Rosjanie wymordowali kilkaset niewinnych ludzi w Gliwicach?”. Odpowiedź jest prosta - Gliwice były pierwszym dużym miastem na Śląsku, należącym przed 1939 roku do III Rzeszy, do którego wkroczyła Armia Czerwona. Sowieci nie bawili się w rozważania historyczne bądź dywagacje, czy Ślązak to Polak czy Niemiec? Uważali, że wkraczają na teren wroga, zamieszkany przez Niemców. Była okazja do zemsty, do której zachęcali dowódcy i oficjalna sowiecka propaganda. Obowiązywała nienawiść do Niemców, której symbolem jest odezwa Ilji Erenburga „Zabij” z wezwaniem: „Dzień, w którym nie zabiłeś przynajmniej jednego Niemca jest dniem straconym”.
Liczba radzieckich żołnierzy, którzy przeszli przez Śląsk, wynosiła około 1 miliona. A to oznacza, że niemal dorównywała liczbie mieszkańców regionu. Nie było sposobu, by uniknąć spotkania z nimi.
Czerwony terror
Pierwsza fala terroru krasnoarmiejców to czas bezpośrednio po zdobyciu Gliwic. Druga fala nastąpiła, gdy zaraz po przejściu frontu w Gliwicach założono sowiecki szpital wojskowy. - Tysiące rekonwalescentów „szpitalników” terroryzowało miasto. Do gwałtów i rabunków dochodziło w biały dzień. Trzecia fala bezprawia to okres po zwycięstwie i czas powrotu woskowych transportów kolejowych z Niemiec. Często pociągi z żołnierzami stały kilka dni w Gliwicach. Tabuny żołnierzy z pidżamach i z bronią domagały się wódki, jedzenia i kobiet – mówi dr Bogusław Tracz, historyk z IPN w Katowicach, autor książki „Rok ostatni – rok pierwszy. Gliwice 1945”.
IPN prowadził (i umorzył po kilku latach) śledztwo w sprawie „Zabójstwa w okresie od stycznia do końca wiosny 1945 roku na terenie powiatu Gliwice i okolicach przez żołnierzy radzieckich ponad 800 osób z ludności cywilnej i duchownych obszaru zajętego oraz na którym toczyły się działania zbrojne”. - Historycy od dłuższego czasu usiłowali odpowiedzieć na pytanie, czy Rosjanie mordowali na rozkaz, czy też ich barbarzyństwo było czysto spontaniczne. Ustalono, że wprawdzie formalnego nakazu nie wydano, ale to oficerowie przyzwalali na mordy i grabieże – mówi dr Tracz.
Z chwilą wkroczenia Rosjan, dla mieszkańców śląskich miast zaczęła się gehenna. Rosjanie polowali na kobiety i zabijali kryjących się w piwnicach cywilów. - Wystarczyło mieć na sobie mundur kolejarza albo pocztowca. Na widok takiej osoby krasnoarmiejcy puszczali serię w kłębiących się w piwnicy ludzi. Dla nich rodzaj munduru nie miał żadnego znaczenia – twierdzi dr Tracz. Bezmyślny terror trwał około tygodnia, ale nie ustał.
O tym, jak wyglądało „wyzwolenie” Gliwic można dowiedzieć się z zachowanych akt spraw sądowych o stwierdzenie śmierci. Takie wnioski składali małżonkowie, najczęściej po to by mieć prawo do renty lub ponownie zawrzeć związek małżeński. Zeznania osób, które przeżyły ten dramatyczny czas mordów i gwałtów, są wstrząsające.
Przed Sądem Grodzkim w Gliwicach 1 września 1947 roku Marta Scholdra zeznawała tak: „26 stycznia 1945 roku żołnierze radzieccy wywlekli mojego męża z mieszkania. W mojej obecności został zastrzelony z karabinu. Został pochowany na cmentarzu przy ulicy Kozielskiej”.
Sentencja postanowienia sądu brzmiała: „Zginął w trakcie działań wojennych”. Sąd bał się uznać, że „został zastrzelony przez żołnierzy sowieckich”.
29.10.1947 r. sąd w Gliwicach rozpatrywał wniosek Ewy Badura o stwierdzenie zgonu Pawła, jej męża. Zeznania świadków, jakie usłyszał sąd pod przewodnictwem Hieronima Konwińskiego, szokują nawet po latach:
„Przed sądem staje Emma D., lat 33 córka Franciszka i Ewy, córka wnioskodawczyni i mówi: Paweł Badura był moim ojczymem. W nocy z 6 na 7 lutego 1945 roku weszli dwaj żołnierze rosyjscy do naszego mieszkania i zażądali od nas kwatery. Ulokowali się w izbie, w której ja spałam. Potem zapukał ktoś w nocy do mego pokoju i wołał, żeby otworzyć. Poznałam głos ojca. Rosjanie z mego pokoju wyszli, i po chwili usłyszałam 2 strzały w sieni. Po 10 minutach Rosjanie wrócili i powiedzieli mi, że zastrzelili mego ojca. Równocześnie zapytali, czy jest mi żal mojego ojca. Chciałam wyjść z pokoju, ale nie pozwolili. Wygrażali przy tym rewolwerem. Rano spostrzegłam ślady krwi w sieni i 2 łuski po nabojach. Ciała ojca nie mogliśmy znaleźć. Przypuszczam, że Rosjanie zabrali je na auto ciężarowe, którym rano odjechali. Rosjanie ci więcej się u nas nie pokazali”.
Gwałty i kradzieże
Paweł Badura został uznany za zmarłego. Jednak sąd uznał, że mężczyzna został „zastrzelony przez nieznanych sprawców”. Najciekawsze jest jednak to, że między wierszami zeznania Emmy D. można przeczytać o dramacie. Otóż Emma była najprawdopodobniej gwałcona przez dwóch żołnierzy. Jej krzyki usłyszał ojczym, Paweł Badura. Kiedy próbował zapobiec gwałtowi, zginął.
Janina Scholz występowała o uznanie za zmarłego Waltera Scholz. Tak opisywała szczegóły śmierci męża: „W 1945 przed wkroczeniem wojsk sowieckich mój mąż został zaaresztowany przez Niemców i przebywał w więzieniu w Gliwicach. 22 stycznia 1945 oku wracając z więzienia do domu schował się do piwnicy domu położonego przy ul. Zwycięstwa. Tam znaleźli go żołnierze sowieccy i zastrzelili”.
Egzekucję potwierdziła Gertruda Luks, która była świadkiem zabójstwa. - 23 stycznia, kiedy Sowieci wkraczali do Gliwic schroniłam się w piwnicy domu przy Zwycięstwa 8. Z rana przyszedł do tej piwnicy jakiś mężczyzna lat około 40. Podał on swoje nazwisko Scholz, oświadczając że mieszka przy ulicy Chorzowskiej. Siedział z nami w piwnicy do 24 stycznia. Na wezwanie żołnierzy sowieckich musieliśmy opuścić piwnicę. Z naszej grupy wybrali 6 mężczyzn i zastrzelili ich na podwórzu. Osobiście widziałam egzekucję. Wśród zastrzelonych był również Scholz – zeznawała. Ją także dotknęła tragedia. – Zastrzelono wtedy również mego syna, mimo że w dobrym języku polskim prosił o darowanie życia.
Sąd Grodzki postanowieniem z 4 grudnia 1947 r. uznał Scholza za „zastrzelonego w czasie działań wojennych, kiedy wojska sowieckie zajmowały miasto Gliwice”. O gwałtach i morderstwach „wyzwolicieli” nie wypadało mówić głośno.
- To byli całkiem normalni rosyjscy żołnierze, którzy dopuścili się tych mordów, byli jednak pochodzenia mongolskiego. Moja matka opowiadała mi później, że jej cała rodzina siedziała akurat w domu przy śniadaniu, gdy Rosjanie nadeszli ulicą, i na lewo i prawo, nie wybierając szczególnie, ostrzeliwali domy. Wybili wszystkie szyby, następnie weszli do mieszkania moich rodziców i zabrali przed dom mego ojca, męża mojej siostry Otto Kocha i mego kuzyna Oswalda, który miał wtedy 16 lat. I wszystkich zastrzelili od razu. Moja siostra Maja, żona Otto Kocha widziała to wszystko, i najwyraźniej tego nie zniosła. Zmarła cztery tygodnie później w wieku 31 lat. Wychowałam ich córkę Hedwig. Miała wtedy 8 lat, i nawet jeszcze dzisiaj opowiadająco tym, ma łzy w oczach - zeznawała Margarethe Kuhna.
Do dziś nie wiadomo, dlaczego wymordowano ponad stu mieszkańców podgliwickiego Bojkowa. - Według jednej z wersji mord w Bojkowie był zaplanowaną czystką etniczną potomków niemieckich osadników z Frankonii, którzy przybyli tu w XVIII w. i od tego czasu tworzyli zamkniętą niemiecką społeczność – uważa historyk IPN.
Albert Ciupke przed niemieckim policjantem kilka lat temu zeznawał w ramach pomocy prawnej na potrzeby prowadzonego przez IPN śledztwa. Tak pamięta wydarzenia z 27 stycznia 1945 roku z Bojkowa:
„Jeszcze rano poszliśmy do kościoła. Byłem ministrantem. Wiem, że moja siostra Emilia, bracia Peter i Johann rano byli na mszy. Tego dnia nie zapomnę do końca życia, wtedy zginęła dwójka mego rodzeństwa. Rano, zanim wróciliśmy z mszy Rosjanie już byli u nas w domu. Wchodzili do domów i brali to, co chcieli – najczęściej wódkę lub kobiety. Widziałem, jak u nas w domu maltretowali i bili ojca. I jak jeden po drugim w stodole zastrzelono mego brata, a moją siostrę ujęto przy próbie pójścia do babci i potem w stodole została zgwałcona i później – zastrzelona… Przez dwa dni ukrywaliśmy się z ciotką, mamą i resztą ocalałej rodziny na strychu w stodole. Podpalono wszystkie domy. Spośród 120 lub więcej zamordowanych ludzi z Bojkowa znałem kilka osobiście. Wieś miała około 500 domów i 5 tys. ludzi.[..] W jednym domu było 16 osób – dzieci i starcy. Wszystkich zapędzono do jednego pomieszczenia, zostali oblani benzyną i podpaleni.”
Guenter Botschek z Bojkowa także był świadkiem wielu dramatów. W styczniu 1945 roku miał 14 lat. - U nas do wsi wpadli Rosjanie i zabili 200-300 osób… Gdzieś w lutym 1945 roku znalazłem siostrę proboszcza, Emilię martwą w naszym ogrodzie. Leżała tam naga. W lipcu 1945 roku znalazłem się w polskiej niewoli, skąd wyszedłem 1947 r., a mój ojciec dwa lata później. Mnie zarzucano, że byłem w Hitlerjugend - wspomina. Alicja Sokalska z Bojkowa miała wtedy 17 lat. - Mama mnie chowała, bo bała się że zostanę zgwałcona. Od stycznia do maja 1945 roku ukrywałam się z koleżankami przed Sowietami. Widziałam bardzo wiele złych rzeczy – opowiada.
Gerhard Fabian w czasie „wyzwolenia Gliwic” miał 7 lat. Do 1963 roku mieszkał w Gliwicach z rodzicami i siostrą Magdaleną. Potem wyjechał do RFN. „Piekarz Schietz został zastrzelony z żoną, bo czerwonoarmistom wydawało się, że nie dostarczał chleba zgodnie z zamówieniem. Razem z nimi zginęła dwójka świadków ich śmierci. Zastrzelono też matkę mego szkolnego kolegi Helenę Linke, bo opierała się gwałtowi” – relacjonuje Fabian.
Helmut Scholtz w czasie wejścia czerwonoarmistów do miasta miał 14 lat.– Rankiem 26 stycznia mogłem obserwować z ukrycia, jak dwóch rosyjskich żołnierzy weszło na klatkę schodowa w domu moich dziadków i dwoma strzałami zamordowali ponad 80-letniego głuchego lokatora. Nie słyszał, jak mówili do niego, aby się zatrzymał. W mieszkaniu dwaj pijani żołnierze podnieśli mego półrocznego brata za nogi i demonstrowali, jak SS rzekomo zabijało małe dzieci. Jak zaczęliśmy krzyczeć i błagać, to przestali. Inni żołnierze zgwałcili moją 26-letnią wtedy ciotkę. Co w ciągu 3-4 miesięcy powtórzyło się jeszcze co najmniej 6-8 razy. Zaszła wskutek tego w ciążę, i latem 1945 roku zdecydowała się na aborcję – wspomina Scholtz. - Pamiętam jeszcze, jak mieszkająca pzy ulicy Hutniczej 7 w Gliwicach 12-letnia dziewczynka została wielokrotnie zgwałcona przez Ruskich – dodaje.
Adelheid Schiffczyk miała w 1945 roku 12 lat. Niektóre obrazy i wspomnienia „wyzwolenia” dalej żyją w jej pamięci. – Słyszałam, że żołnierze zgwałcili, a następnie zastrzelili zakonnice z klasztoru benedyktynek w Gliwicach. Widziałam masakrę mężczyzn w domu przy Annabergstrasse 38 w Gliwicach – zeznaje.
Rosjanie zabijali nie tylko Niemców i Ślązaków. Francuz Alfred Fache był od 1943 r. robotnikiem przymusowym w hucie. 24 stycznia został rozstrzelany wraz z 10 innymi robotnikami przez Rosjan. Jeden ze świadków tak relacjonuje okoliczności jego bezsensownej śmierci: „Szedł z jakimś Francuzem pochodzenia polskiego i jego polską dziewczyną w poszukiwaniu żywności. Po drodze spotkali rosyjskich żołnierzy, którzy chcieli mieć dla siebie tę dziewczynę. I rozstrzelali robotników”.
Ale świadkowie wspominają, że byli też i dobrzy Rosjanie. Dzielili się ze Ślązakami żywnością, bronili kobiet przed gwałtami ze strony pobratymców i przed Polakami, którzy przyjeżdżali szabrować. Jednak „dobrych Rosjan” było zdecydowanie mniej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/149281-tragedia-gornoslaska-czyli-pamietajmy-styczen-1945