Instytucje państwa skuteczniejsze w „dorzynaniu watahy” od Ryszarda C.? "Państwo pozostawiło ofiarę politycznej zbrodni bez żadnej pomocy"

Eurodeputowany Janusz Wojciechowski złożyli kwiaty przed pamiątkową tablicą na budynku gdzie mieści się biuro PiS, w drugą rocznicę śmierci Marka Rosiaka. PAP/Grzegorz Michałowski
Eurodeputowany Janusz Wojciechowski złożyli kwiaty przed pamiątkową tablicą na budynku gdzie mieści się biuro PiS, w drugą rocznicę śmierci Marka Rosiaka. PAP/Grzegorz Michałowski

Dokładnie dwa lata mijają od pamiętnego dnia 19 października 2010 roku, w którym to w łódzkiej siedzibie Prawa i Sprawiedliwości pojawił się Ryszard C. – jak wiemy z mediów, w PRL informator MO, a w III RP działacz Platformy Obywatelskiej (wykluczony za niepłacenie składek). Powód, dla którego C. odwiedził biuro PiS był jasny i czytelny – fizyczne wyeliminowanie kogoś, kto według niego miał być substytutem Jarosława Kaczyńskiego.

C., jak sam stwierdził po zatrzymaniu przez policję, chciał zabić samego prezesa PiS, ale „miał za krótką broń”. Wybrał, więc cel zastępczy – dowolnych ludzi należących do tej samej formacji politycznej.

Biegli stwierdzili, iż Ryszard C. był poczytalny. To, więc nie choroba, a coś innego skłoniło go to takich działań. Podejrzewać można, że nie bez znaczenia dla zachowania C. była kampania nienawiści wobec prawicowej opozycji, której apogeum mogliśmy obserwować po tragedii smoleńskiej. Już wcześniej z ust czołowych polityków PO słyszeliśmy, że potrzebne jest „dorżnięcie watahy” i „skopanie tyłków PiS”. Po Smoleńsku od uczestników debaty publicznej wywodzących się z obozu rządzącego mogliśmy się dowiedzieć też, że „wypatroszą oni Jarosława Kaczyńskiego, a jego skórę wystawią na sprzedaż”.

W jednej z codziennych audycji czołowej stacji „głównego nurtu”, słyszeliśmy wielokrotnie i wciąż zresztą słyszymy jak obelgi pod adresem polityków prawicy interpretują fani obecnej władzy. Z wypowiedzi wielu z nich można wywnioskować, że biorą oni słowa przedstawicieli obozu rządzącego dość dosłownie. Czy C., był tym, który wziął je zbyt dosłownie?!

Kiedy już pojawił się on w łódzkiej siedzibie partii Jarosława Kaczyńskiego, jednego z jej działaczy - Marka Rosiaka zastrzelił, a drugiego - Pawła Kowalskiego usiłował zabić nożem.

Czy to, co spotkało Kowalskiego nie było, aby na pewno wynikiem subiektywnego odbioru przez jego oprawcę słów o „dorzynaniu watahy”? Mordercy dorżnięcie polityka PiS się nie udało. Dziś słyszymy jednak, że już nie fizycznie, a finansowo niepełnosprawnego od czasu starcia z C. Kowalskiego chce „dorżnąć” instytucja działająca ponoć w naszym interesie - ZUS.

Jedna z gazet „drugiego obiegu” ujawniła, bowiem, że politykowi PiS ma zostać odebrana renta, która pozwalała mu na niezbędną rehabilitację. Kowalski ma wciąż niesprawną nogę. To jednak wg ZUS nie jest wystarczający powód, do pobierania świadczenia. Jak donosi to medium, polityk miał usłyszeć, że gdyby był np. murarzem dostałby rentę, ale skoro ma wyższe wykształcenie, to musi sobie radzić sam.

Państwo pozostawiło, więc ofiarę politycznej zbrodni bez żadnej pomocy. Po nieudanej próbie fizycznego „dorżnięcia”, nastąpiło coś, co można określić próbą „dorżnięcia ekonomicznego” – wykończenia człowieka poprzez zabranie mu środków do życia.

Czy jednak nikt nie weźmie za to, co się stało odpowiedzialności? Premier ma przecież możliwość przyznawania świadczeń specjalnych. Czy Donald Tusk skorzysta z tej szansy i zadośćuczyni fizyczne i psychiczne straty człowiekowi, który utracił sprawność być może także przez działania jego partyjnych kolegów i ich przyjaciół uczestniczących w machinie przemysłu nienawiści i pogardy?

Gdyby był człowiekiem honoru, na pewno by to zrobił. Jak jest, chyba wszyscy wiemy. No, ale dajmy szansę na poprawę. Czekamy, więc na ruch szefa rządu!

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych