Dymitr Książek. Tak nazywa się Lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, który udzielił wywiadu tygodnikowi "Wprost". W rozmowie opowiada szczegóły dotyczące pierwszych chwil i dni po katastrofie smoleńskiej:
Ekipa naszych patomorfologów liczyła w sumie pięć osób. Oni wszyscy lecieli z myślą, że włączą się w pracę z Rosjanami i kiedy wieczornym samolotem przylecą rodziny, to wszystkie ciała będą gotowe do okazania, do identyfikacji. (...) W Moskwie byliśmy 11 kwietnia ok. godz. 23. Wszystkim zabrano paszporty. Oddano nam chyba po dwóch dniach. Wsadzono nas w autobusy i przewieziono do hotelu. Część rodzin chciała jechać, identyfikować swoich bliskich, nikt nie chciał spać. Ale nic nie było wiadomo. Techników, patomorfologów nie było. Późną nocą minister Arabski i minister Kopacz zwołali spotkanie. (...) Część (patomarfologów - dop. wP) zajmowała się ubraniami ofiar, a część pracowała przy identyfikacji ciał. Jednak nikt z nich nie był przy sekcjach
- relacjonuje Książek.
Bałagan, który opisuje lekarz dobrze oddaje sytuacja związana :
Poszedłem z mężem i matką jednej z ofiar na tzw. przesłuchanie. Siedzi taki chłopak, prokurator. Zaczyna pytać o dane personalne, ale po rosyjsku, a tłumacza nie ma. Przez 15 minut pisze rosyjskimi bukwami adres zamieszkania najpierw męża ofiary, potem matki. Zanim dochodzi do pytań przydatnych do identyfikacji, mija co najmniej godzina. Cały jeden dzień na tym był stracony
- opowiada.
Ale to nie wszystko. Wręcz groteskowo wygląda sytuacja związana z tym, jak wyglądało składanie zwłok ofiar do trumien:
W trumny wsadzano czarne worki. I teraz już nie można uwierzyć, że do tych metalowych trumien wkładano właściwe ciała. Nikt tego nie sprawdzał. Na kanapie wśród tych worków siedziało trzech typków. Coś pili, jedli kanapki z kiełbasą, a potem wstawali i pakowali do trumien. (...) Nikt ich nie pilnował. Nie było nadzorców ze strony rosyjskiej, nie widziałem też polskich prokuratorów, którzy dopilnowaliby tego pakowania. Nie wiem, czy ktoś pilnował, jak ciała były wkładane do worków
- mówi Książek.
W rozmowie oprócz niezwykle istotnych kwestii związanych z katastrofą smoleńską, są także kwestie oburzające, każące zapytać o poziom dziennikarstwa i granicę publikacji. Lekarz opisuje, w zasadzie krok po kroku, to jak rozpoznana była śp. prezydentowa i co robiono z jej ciałem. Pozwolą państwo, że oszczędzimy tych opisów.
Dramatycznie wygląda reakcja Rosjan na fakt, że rodziny ofiar chcą pożegnać się ze swoimi bliskimi
Kiedy trumny lakowano, to w sali Rosjanie zrobili granicę polsko-rosyjską. To był kosmos. Po jednej stronie siedziała rosyjska celniczka, po drugiej byliśmy my. Wszyscy. Po zalutowaniu trumna trafiała na polską stronę. Ale rozpętała się kompletna awantura, bo rodziny chciały wkładać do trumien święte obrazki, modlitewniki i różańce. Rosjanie nie chcieli się na to zgodzić. To było straszne, oburzające. Politycy nasi wymogli na Rosjanach, by na to pozwolili. Niech pani pamięta, że to była ceremonia pogrzebowa, ale Rosjanka jakby tego nie rozumiała. A po naszej stronie wszyscy się modlili
- opowiada lekarz.
Całość rozmowy w tygodniku "Wprost".
lw/wprost.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/141808-lekarz-ktory-byl-obecny-w-smolensku-o-pierwszych-dniach-po-katastrofie-balagan-brak-kontroli-zamieszanie