"Zaufaliśmy zapewnieniom przedstawicieli naszego państwa. Teraz za to płacimy" - mówi Ewa Szczygło, siostra byłego szefa MON

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP
fot. PAP

Coraz więcej rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej dostrzega z przerażeniem, że wszystko, co dotychczas oficjalnie im przekazywano to stek kłamstw. Wielu z nich zaczyna mówić o tym publicznie, choć dotychczas nie zabierali głosu w sprawie.

Boli mnie jeszcze bardziej, kiedy słyszę ostatnie wypowiedzi pana prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta i pani minister Ewy Kopacz. W mojej ocenie, są to tak kłamliwe wypowiedzi, wykręty, że wręcz nie mogę tego słuchać. Ten stek kłamstw utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że oddanie wszystkiego, co jest związane z dochodzeniem prawdy w sprawie katastrofy, w ręce Rosjan było olbrzymim błędem rządu

- mówi "Naszemu Dziennikowi" Ewa Szczygło, siostra Aleksandra Szczygły, ministra obrony narodowej, który zginął w katastrofie smoleńskiej.

Momentem wstrząsającym i przełomowym dla wielu rodzin było ujawnienie faktu zamiany ciał Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Wiele rodzin, które dotychczas nie myślało nawet o ekshumacji swoich bliskich, zaczyna to poważnie rozważać. Jest wśród nich także Ewa Szczygło, siostra byłego ministra obrony. Należy jej zdaniem rozważyć ekshumację kilku ciał, które spoczęły nieopodal siebie na Powązkach. Czeka więc na razie na ewentualne decyzje rodzin m.in. Błasików, Gągorów, Stasiaków.

Na razie te rodziny nie decydują się na ekshumację ciał swoich bliskich, lecz jeżeli podjęliby taką decyzję, to moim zdaniem należałoby postąpić podobnie. Na pewno jednak decyzja o ekshumacji jest dla nas bardzo dramatycznym wyborem. Wszystkie ciężkie przeżycia związane z tragiczną śmiercią brata wracają na nowo.

- mówi w rozmowie z ND.

Ewa Szczygło była obecna w Moskwie tuż po katastrofie wraz ze swoim bratem Edwardem, który zidentyfikował ciało. Rozpoznał je także przyjaciel rodziny Sławomir Moćkun oraz wcześniej ks. Julian Żołnierkiewicz, który był w Smoleńsku jeszcze przed katastrofą wraz z częścią delegacji polskiej.

Wszyscy oni mówili mi, że ciało Aleksandra było w dobrym stanie. Zanim jeszcze wylecieliśmy z lotniska w Warszawie, ksiądz dzwonił do Sławomira Moćkuna i przekazał mu informację, że rozpoznał ciało Aleksandra. On również mówił, że jest ono w dobrym stanie

- mówi Ewa Szczygło, podkreślając że momentu składania ciała do trumny nie widziała.

Nie pozwolono nikomu z rodzin być obecnym przy składaniu ciał do trumien, nie pozwolono również nam. A my, choć chcieliśmy być przy tym obecni, nie mieliśmy wówczas siły, żeby się tego stanowczo domagać. Byliśmy pogrążeni w głębokim cierpieniu po stracie ukochanego brata. Zaufaliśmy zapewnieniom przedstawicieli naszego państwa, którzy wówczas przekonywali nas, że wszystko zostanie dopełnione z największą starannością. Teraz za to płacimy. Myślę, że winni tej obecnej bolesnej sytuacji, w której zostały postawione wszystkie rodziny ofiar katastrofy, są tak Rosjanie, jak i przedstawiciele władz naszego państwa.

- podkreśla. Przypomina też, że do niedopatrzeń dochodziło już wcześniej.

Po raz pierwszy ciało Aleksandra zostało pochowane na warszawskich Powązkach. Po miesiącu od tego pogrzebu Rosjanie przesłali fragment nogi mojego brata, który - jak twierdzą - dopiero wówczas odnaleźli. Ciało Aleksandra trzeba więc było wydobyć z grobu i odnalezioną część nogi, umieszczoną w małej trumience, złożono w trumnie. Po czym trumnę zakopano. Jeżeli teraz dojdzie do ekshumacji, znów trzeba będzie wydobyć ciało, to dla nas koszmar.

- dodaje.

mall, Nasz Dziennik

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych