W Wyborczej o jednym z największych polskich triumfów - tzw. hołdzie ruskim: "Nie świętujmy plugawych zwycięstw". Replika prof. Jana Żaryna

fot. Wikipedia
fot. Wikipedia

Jutro, na krakowskiej Starówce będzie miała miejsce rekonstrukcja "hołdu ruskiego" - jaki 401 lat temu, obalony car Wasyl IV Szujski złożył wraz z braćmi na warszawskim Sejmie królowi Zygmuntowi III Wazie i jego synowi Władysławowi IV. Jeszcze dziś rano mogłoby wydawać się, że ten jeden z najpiękniejszych momentów w polskiej historii jest ważnym elementem budowania naszej tożsamości narodowej, powodem do narodowej dumy, wspólnym dla wszystkich Polaków, z wyjątkiem, może tylko zdecydowanych rusofili. Jakież musiało być zdziwienie wielu czytelników dzisiejszej Gazety Wyborczej, która uznała za właściwe rozprawienie się z kolejną "złą rocznicą" w polskiej historii i udostępniła w tym celu swoich łamów nieznanemu bliżej historykowi i politologowi Łukaszowi Adamskiemu. Ten, już w tytule zakrzyknął: "Nie świętujmy plugawych zwycięstw!".

Otóż zdaniem Adamskiego:

Lepiej już obchodzić klęski poniesione w słusznej sprawie, niż świętować triumfy będące symbolem upokorzenia innych narodów.

Kiedy czytelnik otrząśnie się z pierwszego szoku (niektórzy pamiętają, że równie niesłuszne jest również obchodzenie kolejnych rocznic klęsk narodowych) i nie wyrzuci gazety z takim artykułem od razu do kosza, to w nagrodę dowie się, czym nasi dziadowie, zwycięzcy spod Kłuszyna, splugawili się i jednocześnie nasz kraj na wieki.

Otóż "celebrowanie zwycięstw w niesprawiedliwych wojnach jest bez wątpienia gorsze niż oddawanie czci przegranym bohaterom słusznej sprawy", bo:

Upowszechnia w społeczeństwie skłonności do triumfalizmu czy nacjonalistycznej egzaltacji, obce zasadom chrześcijaństwa i tradycyjnym wartościom polskiej kultury narodowej.

To nie koniec.

Cała tzw. interwencja polska w Moskwie na początku XVII w. (...) była jednym z najbardziej niechlubnych epizodów naszej historii.

Dlaczego?

Hołd Szujskiego był i jest odbierany jako symbol upokorzenia Moskwy przez silniejsze wówczas państwo polskie.

Gdzie tak jest odbierane, Adamski nie pisze... Rozumiem, że w Rosji i to pewnie powinno być ostatecznym argumentem, prawidłowo wpisującym się w obecną politykę wschodnią Tuska i Sikorskiego. A co na przykład z hołdem pruskim? Wszak w jego wyniku także upokorzyliśmy pogrobowców Krzyżaków. Ale pewnie jednych można upokarzać, a innych nielzja.

No i jeszcze jeden argument, który powinien być decydujący we wstydliwym pomijaniu wiktorii kłuszyńskiej - znowu widziany z perspektywy Kremla:

Warto też pamiętać, że w całej Europie Wschodniej, nie tylko w Rosji, Polacy są postrzegani jako naród z tendencjami imperialistycznymi. (...)

Nieprawdopodobne? A jednak... Dodajmy, że historyk Adamski jest, jak go przedstawia Gazeta Wyborcza, koordynatorem projektów badawczych w Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Aż strach pomyśleć, jak wygląda koordynowany przez niego dialog i porozumienie...

O ocenę tego, przyznacie Państwo, dziwnego artykułu, poprosiliśmy innego historyka, prof. Jana Żaryna.

wPolityce.pl: Czy zwycięstwo pod Kłuszynem, zajęcie przez Polaków w 1610 r. Moskwy i hołd Szujskich, można nazwać plugawymi?

prof. Jan Żaryn: - Oczywiście nie. Zwycięstwo Żółkiewskiego pod Kłuszynem było wielkim orężnym triumfem, wpisanym w 2 bardzo ważne konteksty. Jeden kontekst natury gospodarczej, polegający na ochronie polskich interesów związanych z walką o dostęp do Morza Bałtyckiego i możliwość korzystania z handlu międzynarodowego. W tę rywalizację włączały się i inne państwa bałtyckie, w tym od czasu cara Iwana IV Groźnego również Rosja, czy Moskwa. A drugi aspekt - natury cywilizacyjnej - również szalenie istotny - a mianowicie przenoszenia chrześcijaństwa w zachodnim wydaniu, co mogło spowodować bardzo daleko idące zmiany w tej części kontynentu. Zanim więc potępimy tę naszą ówczesną politykę, Zygmunta III Wazy, warto się zastanowić w jakiej mierze Europa w tej wschodniej części mogła mieć inną historię. Niewątpliwie zarówno epoka Iwana IV Groźnego, pokazywała w jaki sposób władza moskiewska traktuje swoich własnych poddanych, dokonując mordów skrytych i  jawnych ale także czas późniejszy carskiej Rosji, szczególnie dla nas istotny od końca XVIII w. To nie było pasmo przyjacielskich relacji z Polską i Polakami  tylko to był reżim, który niszczył cywilizację chrześcijaństwa zachodniego, w tym m.in. rozwiązania ustrojowe Polski, niszcząc państwo polskie i dokonując rozbiorów Polski. Co więcej bardzo wiele elementów Rosji carskiej, w tym np. tradycja funkcjonowania policji politycznej zostało zaadaptowane na potrzeby późniejszego reżimu totalitarnego, jakim była z kolei Rosja bolszewicka.

Zanim więc odrzucimy ten nasz wielki tryumf z 1610 r. i jego konsekwencje, to warto zastanowić się, czym w projekcie Zygmunta III Wazy była ta wyprawa i osób, które się w nią zaangażowały.

Oczywiście istnieje jeszcze jedne problem - mianowicie w PRL-u "hołd ruski" oczywiście nie istniał jako wydarzenie w podręcznikach szkolnych czy w powszechnym przekazie - było to spowodowane faktem, że PRL realizował sowiecką politykę historyczną. Dzisiaj z kolei niewątpliwie klimat jest również niesprzyjający, bo istnieje taka bardzo wyraźna atmosfera nacisków, niekoniecznie pochodząca z Moskwy i od prezydenta Putina, że nie należy wchodzić w rywalizację o pamięć historyczną, tak, jakby Rosjanie nie wykorzystywali roku 1612 do prezentowania swojej wewnętrznej drogi procesu unaradawiania się społeczności rosyjskiej czy wielonarodowościowej de facto struktury państwa carskiego, imperialnego. Ta data 1612 też nie jest przez przypadek wprowadzona do obiegu w polityce historycznej dzisiejszej Rosji, i nie ma powodu, żebyśmy w tym procesie rywalizacji o pamięć historyczną nie uczestniczyli, tylko od razu oddawali pola.



wPolityce.pl: Czy ten artykuł pana zaskoczył? W założeniu "chroniącym" Polaków przed uczuciem "triumfalizmu", "nacjonalistycznej egzaltacji", wynikającymi z naszych kompleksów? Czy czytelnik Wyborczej może wiedzieć, z czego wolno mu być dumnym? Jakim narodem mamy być według takiego historyka?

- Myślę, że akurat to środowisko, które pan przywołał jest raczej zainteresowane dezintegracją, a nie tworzeniem jakiegoś pozytywnego, nowego sposobu myślenia, ważnego dla tożsamości narodowej. Ja raczej widzę w tych przykładach, które pan przytacza bardzo przemyślaną metodę atomizowania - rozbijania a nie budowania. Prawdę mówiąc, mnie mało interesuje jakie są intencje tego środowiska. Istotne jest natomiast to, że my sami musimy się uczyć poprzez własną przeszłość tego, co dzieje się w szeroko pojętej polityce, nie tylko wewnętrznej ale i międzynarodowej. Byliśmy tej nauki jako społeczeństwo przez długie dziesięciolecia pozbawieni, ponieważ nie mieliśmy suwerennego państwa, nie mieliśmy też kontaktu z suwerennymi politykami polskimi, którzy pozostali na emigracji po 1945 r. i obecnie wydaje mi się, że to rozpoznawanie historii, w tym naszych porażek i zwycięstw powinno prowadzić do weryfikacji różnego typu schematów, w których byliśmy wychowywani.

Zgadzam się w jednym - błędem jest postrzeganie naszej historii tylko przez czynnik martyrologiczny. Mamy w swojej historii bardzo wiele momentów przejmowania - na drodze atrakcyjności - olbrzymiego obszaru Europy Środkowo-Wschodniej, mówiąc w dużym skrócie. To nie jest megalomania to jest prawda. Ta atrakcyjność była dominującym narzędziem, tak jak nieatrakcyjność, a raczej osiłkowatość była dominującym, ale też nie jedynym narzędziem w polityce np. Zakonu Krzyżackiego.

(...)

W tym świetle należy też ujrzeć Kłuszyn, zobaczyć Moskwę po 1610 r. i zastanowić się czy byliśmy w sposób autentycznie realizatorami ówczesnej polityki polskiej, czy też istniały inne źródła politycznych decyzji.

wPolityce.pl: - Podsumowując, czy z wojny moskiewskiej 1610-1612, my Polacy możemy jeszcze być dumni, czy już  powinniśmy jak chce Gazeta Wyborcza i pan Adamski tego się wstydzić?

- Myślę, że duma i wstyd są tutaj najmniej właściwymi kategoriami, lustrem, które mają tylko te dwa odbicia. Wydaje mi się, że to jest pytanie o naszą sprawność prowadzenia suwerennej polityki zagranicznej. I w sensie militarnym nie ma cienia wątpliwości, że Kłuszyn był naszym triumfem, który mógł owocować dużo lepszymi, politycznymi skutkami i możemy tylko zastanawiać się na ile one mogły być istotne dla dalszego biegu historii w tej części kontynentu, gdyby nie fatalny rok 1612 i to, co się wówczas wydarzyło. Taka analiza prowadzi do oceny ówczesnych decyzji zarówno jako pozytywnych jak i zupełnie wadliwych, stawiających stronę polską również w złym świetle.

not. kim

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.