Paweł Burdzy z Tampy: Ryan, czyli wybierzmy (niełatwą) przyszłość. "Ten 42-latek jest przyszłością Partii Republikańskiej"

fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Jeśli ktoś mógł mieć wątpliwości, że wybór Paula Ryana miał na celu rozgrzać wyborczą bazę Partii Republikańskiej, to zostały one rozwiane podczas środowego wystąpienia kongresmana z Wisconsin. Niemal każde jego słowo przyjmowane było z entuzjazmem przez zgromadzonych w hali aktywistów.

Znany z zamiłowania do statystyk i dokumentów budżetowych, Ryan krok po kroku, zagadnienie po zagadnieniu poddawał krytyce działania prezydenta Baracka Obamy.

Jako kandydat, Obama nazwał dopuszczenie do stworzenia długu budżetu federalnego w wysokości 10 bilionów dolarów brakiem patriotyzmu. Można by rzec: poważny zarzut w ustach reformatora za jakiego wtedy uchodził. Ale on sam zwiększył dług więcej, niż jakikolwiek prezydent przed nim, więcej niż wszystkie zagrożone ekonomicznie kraje Europy. Jeden prezydent, jedna kadencja, dodatkowe pięć bilionów długu

– powiedział Ryan.

Dalej wyliczał sfery, w których Obama sobie nie poradził. Wielkie bezrobocie z 23 milonami ludzi bez pracy albo z pracą w niepełnym wymiarze. Stale rosnący dług, napędzany nieograniczonymi wydatkami budżetu federalnego. Wysokie koszty reformy systemu ubezpieczeń zdrowotnych tzw. Obamacare, które mogą spowodować załamanie finansowania programu świadczeń zdrowotnych dla ludzi starszych, Medicare.

Oni nie potrafią przyjąć do wiadomości realiów: musimy przestać wydawać pieniądze, których nie mamy

– mówił Ryan. Kandydat na wiceprezydenta wyśmiewał się z retorycznych usprawiedliwień obecnego prezydenta, dlaczego w USA nie jest tak, jak być powinno.

Czy on naprawdę myśli, że chodzi o to że nam źle opowiada a my za słabo jesteśmy skłonni tego słuchać? Przez cztery lata padało wiele słów z Białego Domu. To, czego brakuje, to prawdziwy przywódca w Białym Domu

– mówił Ryan.

Ale, co ważne, Paul Ryan nie ograniczył się jedynie do atakowania prezydenta (tradycyjne zajęcie kandydata na wiceprezydenta). Padły ważne deklaracje, złożone w imieniu duetu Mitt Romney i Paul Ryan.

Obiecujemy, że nie będziemy uchylać się przed trudnymi zagadnieniami. Weźmiemy odpowiedzialność, nie będziemy przez najbliższe cztery lata zwalać winy na innych. Nie zastąpimy naszych fundamentalnych poglądów, ale będziemy je wcielać w życie. Możemy doprowadzić do tego, żeby ten kraj znów dobrze funkcjonował. Możemy tego dokonać, możemy

- deklarował Ryan a rozgrzani do białości aktywiści nagrodzili go burzą oklasków.

W hali przemówienie Ryana oglądali dwaj najgroźniejsi rywale Romneya w prawyborach: Rick Santorum i Newt Gingrich. Choć ich walka skończyła się w kwietniu, obaj wyglądali jak przybysze z innej epoki. Ryan nie dość że jest młodszy od obu, to stanowi lepszą wersję Santorum i Gingricha, bez bagażu ich doświadczeń. I co ważniejsze, to ten 42-latek jest przyszłością Partii Republikańskiej, bez względu na wynik listopadowych wyborów.

Wcześniej przemawiała Condoleeza Rice. Była sekretarz stanu za prezydenta George’a W. Busha stwierdziła, że jedynie prezydent Romney z wiceprezydentem Ryanem są w stanie poprawić pozycję Ameryki w świecie.

Oni obydwaj wiedzą, że nasi sojusznicy i przyjaciele znów muszą nam zaufać. Od Izraela po Kolumbię, od Polski po Filipiny – nasi sojusznicy muszą mieć pewność, że na Ameryce można polegać, że będziemy zdeterminowani i stali w poglądach. A nasi wrogowie muszą być pewni naszej determinacji, bo pokój osiąga się tylko poprzez siłę

– zadeklarowała Rice. Ale jak powiedziała na koniec, klucze do amerykańskiej potęgi leżą w kraju. Najpierw należy uporządkować sprawy w Ameryce, bo – jak powiedziała:

żaden obcy kraj, nawet Chiny, nie mogą uczynić nam więcej zła, niż my sami sobie.

Paweł Burdzy z Tampy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych