Minister Gowin dla KAI: demokracja ma to do siebie, że można swoje cele realizować w ograniczonym zakresie

fot. PAP / B. Zborowski
fot. PAP / B. Zborowski

Stanowisko Kościoła ws. in vitro jest dziś bardziej elastyczne niż w czasach poprzedniej kadencji - ocenia w rozmowie z KAI Jarosław Gowin, twórca jednego z projektów ustawy ws. sztucznego zapłodnienia. Jednak, jego zdaniem, Sejm obecnej kadencji jest zbyt podzielony i nie uchwali żadnego prawa ws. in vitro. W wywiadzie dla KAI tłumaczy dlaczego nie oczekuje jednoznacznego poparcia dla swojego projektu przez Episkopat, ocenia świadomość bioetyczną społeczeństwa i odnosi się do ataków ze strony prof. Magdaleny Środy. B. redaktor naczelny miesięcznika "Znak" dzieli się też spostrzeżeniami na temat współczesnej kondycji Kościoła w Polsce wyrażając opinię, że brak w nim silnego przywództwa duchowego, brak proroków to znaczy takich osób, które potrafiłyby sformułować wizję chrześcijaństwa na miarę XXI wieku tu, w Polsce.

 

Publikujemy treść wywiadu z min. Jarosławem Gowinem:


KAI: Co pana jeszcze trzyma w PO?

Jestem zdeklarowanym liberałem gospodarczym. Uważam, że wolny rynek jest najlepszą gwarancją dobrobytu jednostki, wspólnoty narodowej i bezpieczeństwa rodziny. PO jest partią najbardziej liberalną spośród wszystkich istniejących w Sejmie. Program Platformy odpowiada też mojej koncepcji państwa. Uważam, że państwo powinno być ograniczone i że jak najwięcej władzy trzeba przekazać w ręce samych obywateli poprzez praktykę samorządów.

W pana pytaniu domyślam się natomiast oczywistego kontekstu ostatnich dyskusji i sporów dotyczących wartości. Otóż, we współczesnej demokracji, czy nam się to podoba czy nie, duże partie mają charakter partii-worka, partii szerokich, wielonurtowych i dopóki tej różnorodności towarzyszy wzajemny szacunek czyli respektowanie zasady, że w kwestiach światopoglądowych obowiązuje wolność sumienia, to nie mam żadnych problemów z byciem w jednej partii z politykami, którzy na sprawę aborcji, in vitro czy związków partnerskich patrzą inaczej niż ja.

Ale polityka jest też sztuką realizowania nakreślonych sobie celów. Pojawia się pytanie jaką funkcję w partii-worku ma realizować ktoś, dla kogo kwestie wartości są dość zasadnicze i w tych zasadniczych sprawach – jak in vitro czy konwencja o przemocy wobec kobiet – we własnej partii nie zyskuje większości. Jaka jest tu dla pana granica kompromisu?

Po pierwsze: dziś jestem ministrem sprawiedliwości. Moim obowiązkiem, także moralnym, jest przede wszystkim koncentrowanie się na innych sprawach niż kwestie światopoglądowe. Mam na myśli doprowadzenie do usprawnienia działalności sądów czy poszerzenie wolności gospodarczej, ponieważ premier poszerzył moje kompetencje o kwestie deregulacji.
Natomiast nie mam wrażenia, by w sprawach światopoglądowych ktokolwiek zmuszał mnie do odstępowania od moich przekonań. W sprawie konwencji o przemocy wobec kobiet bardzo zdecydowanie artykułuję pogląd odmienne – zarówno od stanowiska premiera jak i większości Platformy. Natomiast demokracja ma to do siebie, że można swoje cele realizować w ograniczonym zakresie. Rozumiem, że za pańskim pytaniem kryje się tęsknota za gestem Marka Jurka. Bardzo szanuję go jako człowieka ale uważam, że popełnił polityczny błąd.

Bo go nie ma?

– Bo go nie ma.

Nieobecni nie mają racji...

Oczywiście, istnieją granice kompromisu ale jak do tej pory moje sumienie nie zostało w tej kadencji wystawione na ciężką próbę.

A stanie się to wówczas jeśli PO zdecyduje, że jedynym partyjnym projektem w sprawie in vitro będzie ten autorstwa Kidawy-Błońskiej?

Zapadła inna decyzja, taka, że szukamy porozumienia czyli, że w bardzo wielu sprawach uda nam się osiągnąć wspólne stanowisko. Natomiast tam, gdzie porozumienie nie będzie możliwe – dotyczy to przede wszystkim kwestii mrożenia zarodków – przegłosowana mniejszość będzie miała prawo zgłaszać swoje postulaty. W tym sensie uważam, że rozwiązania, które zaproponował premier respektują zasadę wolności sumienia.

A jeśli zostanie zarządzona dyscyplina partyjna na rzecz poparcia projektu posłanki Kidawy-Błońskiej, to?

Taki scenariusz został wykluczony. Na wniosek premiera prezydium klubu zaakceptowało rozwiązanie, że dyscypliny nie będzie.

A który projekt zyska ostatecznie sejmową większość?

Szczerze mówiąc uważam, że nie dojdzie do przegłosowania żadnego projektu. Ten Sejm jest zbyt podzielony w sprawach bioetycznych aby udało się wyłonić większość, która taki bądź inny projekt przegłosuje. Moim zdaniem projekty utkną w komisjach i niekończących się sporach.

Tymczasem, pana celem i misją było wypracowanie projektu, który sprawi, że ta niezwykle delikatna kwestia moralna doczeka się prawnych ram. Jeśli do tego nie dojdzie to będzie pan miał poczucie klęski czy może przegranej bitwy w wielkiej wojnie?

Raczej przegranej bitwy, ale nie wojny. Wojnę przegralibyśmy tylko wtedy, gdyby zaczęła obowiązywać zła regulacja. Paradoks sytuacji związanej z in vitro polega jednak na tym, że w tej chwili nie ma żadnych regulacji i to jest sytuacja najgorsza.

Jakiekolwiek uporządkowanie tego terytorium byłoby zatem plusem?

Tak. Ale jednocześnie musimy mieć świadomość, że bardzo trudno będzie zmienić jakąkolwiek regulację dotyczącą ochrony życia poczętego sztucznie. Nawet więc gdyby charakteryzował ją niski poziom ochrony życia, to w przyszłości będzie bardzo trudno ów poziom podnieść. Dlatego uważam, że należy walczyć o to, by jakieś regulacje wprowadzono ale, z drugiej strony, by były to regulacje możliwie najpełniej chroniące życie. Spodziewam się, że w tej kadencji możliwa jest jedynie ratyfikacja konwencji bioetycznej, natomiast nie sądzę, aby udało się osiągnąć porozumienie w kwestiach ustawowych.

Prace nad prawnym uregulowaniem in vitro wywołały wzrost zainteresowania takim zapłodnieniem, bo wiele osób spodziewa się, że później może być o to trudniej. 55 polskich klinik, w których takie zabiegi są przeprowadzane, ma dziś pełne ręce roboty – to kolejny paradoks. Chyba nie musi być dla pana szczególnie miły?

No ale jaka miałaby być na to rada? Alternatywą byłoby chowanie głowy w piasek i udawanie, że nie ma problemu. Kwestie bioetyczne należą do najbardziej skomplikowanych moralnie i prawnie zagadnień XXI wieku. Rozwój biotechnologii postawił nas przed dylematami moralnymi, których nie znały poprzednie stulecia.
W bardzo wielu krajach europejskich istnieją w tym obszarze ogromne kontrowersje. Dość powiedzieć, że kraje dość odległe od „katolickiego fundamentalizmu”, jak Niemcy czy Szwajcaria wprowadziły bardzo konserwatywne rozwiązania bioetyczne. Nie ukrywam, że także na tych rozwiązaniach się wzorowałem bo, z jednej strony, zapewniają one wysoki stopień ochrony ludzkich embrionów, ich życia i godności a z drugiej oparte są na najnowocześniejszych odkryciach naukowych.

Kiedy media mówią o panu: religijny fundamentalista, polityk chodzący na pasku Kościoła itd. to się pan uśmiecha, irytuje czy może to po panu spływa?

Spływa i to już od dawna. Myślę, że dokładnie zdaje pan sobie sprawę, jak bardzo niezasadne są takie określenia. Oczywiście, na łamach KAI byłoby dla mnie korzystniej przedstawiać się jako wierny wyznawca Kościoła, ale jak pan wie w kwestiach bioetycznych moje poglądy odbiegają od ortodoksji, bo opowiadam się za dopuszczalnością tej metody. Natomiast nieprzypadkowo to ja jestem głównym obiektem agresji ze strony środowisk lewicowych. Dla nich wygodne są projekty skrajne, np. PiS-owski projekt karania za in vitro. Natomiast naprawdę niebezpieczny jest dla nich nowoczesny konserwatyzm, który ja reprezentuję.

Jak pan sądzi, z czego biorą się te opinie o panu jako katolickim fundamentaliście, czego dowodzą?

Dowodzą tego, że środowiska lewicowo-liberalne próbują wprowadzić pewien rodzaj intelektualnego i moralnego terroru, w którym każdy kto nie jest zwolennikiem zrównania praw związków homoseksualnych z prawami małżeństw, albo nie jest zwolennikiem bardzo szerokiej dopuszczalności sztucznego zapłodnienia – to z definicji ciemnogród, fanatyk, człowiek nietolerancyjny.
Na razie batalia dotyczy łapania przez środowiska lewicowo-liberalne pierwszych przyczółków, ale jeżeli uda im się doprowadzić do uchwalenia liberalnego prawa bioetycznego czy legalizacji tzw. małżeństw homoseksualnych, to nie mam wątpliwości, że następne uderzenie będzie skierowane przeciwko obowiązującej obecnie, kompromisowej ustawie antyaborcyjnej.

Kiedyś w końcu im się uda?

Myślę, że nie. Co do związków partnerskich jestem przekonany, że nie, bo jak się okazało Sejm zdecydowaną większością zdecydował o zdjęciu z porządku obrad debaty nad lewicowymi projektami ustaw w tej sprawie.
Natomiast co do kwestii bioetycznych, to ze smutkiem stwierdzam, że prawdopodobnie żaden projekt nie zostanie w tej kadencji przyjęty, w tym także ten lewicowo-liberalny. Nie mam tu na myśli projektu poseł Kidawy-Błońskiej, która w obecnej kadencji mocno ten projekt zmodyfikowała i w tej chwili w wielu punktach jest on zbieżny z moim.

A jak ocenia pan recepcję projektu Gowina przez Kościół hierarchiczny?

Nie opuszcza mnie poczucie goryczy, że nie uzyskał on poparcia w okresie poprzedniej kadencji, bo gdyby tak się stało to dziś byłby już uchwalony. Natomiast mam wrażenie, że w tej kadencji nastąpiła wyraźna zmiana nastawienia, to znaczy wielu ludzi Kościoła inaczej definiuje to, co realne. O ile w poprzedniej kadencji wielu biskupom realne wydawało się wprowadzenia całkowitego zakazu in vitro, o tyle dzisiaj stanowisko Kościoła jest dużo bardziej elastyczne.
W społeczeństwie tak spluralizowanym jak polskie zakaz jest niemożliwy i nikomu nie uda się go wprowadzić. Odbieram wiele sygnałów dużo cieplejszego niż w tamtej kadencji nastawienia do mojego projektu.

Czyli były takie fazy, w których miał pan nadzieję na bardziej jednoznaczne sygnały poparcia ze strony Kościoła?

Tak, zaraz po tym jak przedstawiłem swój projekt, w grudniu 2008 był taki moment, że wszystko zależało od poparcia Episkopatu, bo gdyby nie to, że z jednej strony atakowały mnie środowiska lewicowo-liberalne a z drugiej strony pojawiły się ataki ze strony Kościoła, to sądzę, że Platforma zaakceptowałaby mój projekt. Natomiast w sytuacji, w której był on kontestowany i z prawa i z lewa, to nie było po prostu politycznych argumentów, by go forsować i wtedy pojawił się alternatywny – autorstwa poseł Kidawy-Błońskiej. Satysfakcjonował on lewicowo-liberalną część uczestników wojny kultur, toczącej się we współczesnym świecie.
Mam świadomość, że mój projekt prowadzi wąziutką ścieżką kompromisu, ścieżką trudną do zaakceptowania zarówno dla jednej jak i dla drugiej strony. Wydaje mi się, że jest on – spośród wszystkich ustawodawstw obowiązujących dziś w Europie – najbliższy nauczaniu Kościoła, choć tego nauczania nie odzwierciedla.

Czy marzy się panu sytuacja, w której Episkopat zadeklaruje jasno, że pana projekt jest najbliższy nauczaniu Kościoła? W encyklice „Evangelium vitae” papież apeluje do wierzących polityków by w debacie nad ustawami dołożyli starań na rzecz ograniczenia szkodliwości takiej ustawy, zmniejszając jej negatywne skutki. W encyklice chodziło co prawda o kwestie aborcji i eutanazji, ale można ten głos odnieść także do procedury in vitro. I, jak sądzę, także do idei „projektu Gowina”.

Nie wydaje mi się, żeby taki głos Episkopatu był czymś słusznym.

A może ocenia pan, że to po prostu niemożliwe, choć marzenia pozostają...

Jako polityk mogę oczywiście mieć takie marzenia, ale jako członek Kościoła uważałbym udzielanie poparcia jakiemukolwiek projektowi za sprzeczne z jego misją.
Kościół instytucjonalny nie jest od tego, żeby popierać konkretnych polityków czy konkretne projekty ustaw. Jest on od tego, żeby ludziom wierzącym przypominać o zasadach a dokonanie konkretnych wyborów pozostawiać ich sumieniu i rozumowi. W tym sensie z wdzięcznością przyjmuję głosy tych przedstawicieli hierarchii, którzy w kontekście debaty bioetycznej przywołują wspomniany tu artykuł 73. „Evangelium vitae”. Nie oczekuję jednak, że będą stawiali kropkę nad i zachęcając: głosujcie za projektem Gowina. Kościół powinien być bowiem ponad polityką.

Nie marzy więc pan o tym, że Kościół, który wskazuje drogi, zaaprobuje też pańską „wąziutką ścieżkę kompromisu”?

Nie, bo czym innym jest postawienie drogowskazu czyli pokazanie kierunku, czym innym zaś wskazanie jednej, konkretnej drogi czyli określonej ustawy. To drugie zawsze uważałem za nadszarpnięcie autorytetu Kościoła i nie chcę, żeby ten autorytet został nadwątlony także poprzez popieranie mojego projektu.

W tej chwili – pomimo jednoznacznego stanowiska Kościoła, opartego nie tylko na przesłankach religijnych lecz także na uniwersalnym poczuciu respektowania godności ludzkiego życia – ponad 70 proc. Polaków popiera metodę in vitro. Dlaczego opinie katolickiego społeczeństwa w tej dziedzinie tak mocno się mijają się z głosem Kościoła?

W wielu kwestiach obyczajowych nastawienie większości katolików rozmija się dzisiaj z nauczaniem Kościoła, zwłaszcza jeżeli chodzi o etykę seksualną. Ale w przypadku in vitro sprawa jest dużo bardziej złożona dlatego, że ogromnej większości Polaków ta sprawa nie dotyczy bezpośrednio a mimo to opowiadają się oni za dopuszczalnością tej metody. Myślę, że jest w tym także coś cennego.

W jakim sensie?

W tym, że jest to opowiedzenie się po stronie życia, po stronie rodzicielstwa. Natomiast problem polega na tym, że jako społeczeństwo mamy bardzo nikłą świadomość bioetyczną i ogromna większość Polaków nie zdaje sobie sprawy z tego, że metoda, którą powszechnie stosują polskie kliniki in vitro jest moralnie nie do zaakceptowania. Procedura sztucznego zapłodnienia wiąże się z faktem, że co roku wiele tysięcy ludzkich istnień jest mrożonych i de facto o ogromnej większości z nich z góry wiadomo, że nigdy nie zostaną wykorzystane do procedury zapłodnienia. Te istoty skazane są na śmierć.

Pana sformułowanie o „płaczu zamrażanych zarodków” wywołało szczere rozbawienie czołowych publicystów, w tym profesor etyki, Magdaleny Środy.

Nie obchodzą mnie takie drwiny. W sprawie początku życia osobiście nie mam wątpliwości: jestem przekonany, że rozpoczyna się ono w momencie poczęcia. A nawet, jeżeli ktoś nie ma podobnego przekonania, to powinien kierować się rozumowaniem, które kiedyś w debacie antyaborcyjnej zaprezentował człowiek daleki od katolickiego integryzmu, Jacek Kuroń. Powiedział on mianowicie coś takiego: jeżeli myśliwy nie ma pewności czy istota, która porusza się za krzewami to zwierzę czy człowiek, to nie strzela.
Jeżeli nie mamy pewności kiedy zaczyna się ludzkie życie, to nie strzelamy do tego embrionu i na wszelki wypadek powinniśmy go traktować tak, jak gdyby był człowiekiem czyli powinniśmy zapewniać mu maksymalną ochronę.
Szyderstwa ludzi takich jak prof. Środa świadczą po prostu o braku wrażliwości na fundamentalne zasady cywilizacji zachodniej, którym dawali wyraz nie tylko chrześcijanie, ale także myśliciele bardzo zlaicyzowani jak Immanuel Kant gdy pisał, że człowiek nigdy nie może być traktowany jako środek lecz zawsze jako cel.
Ci, którzy dopuszczają mrożenie zarodka ludzkiego, przyznają istocie ludzkiej albo przynajmniej istocie, co do której nie mamy pewności czy aby nie jest człowiekiem, jedynie warunkowe prawo do istnienia. Ten embrion będzie miał prawo do istnienia jeżeli w przyszłości ktoś po niego sięgnie a to oznacza instrumentalne traktowanie istoty ludzkiej.

Czy spodziewa się pan, że świadomość społeczna przejdzie w przypadku in vitro podobną ewolucję jak w odniesieniu do aborcji, wobec której w ciągu kilkunastu lat stopień dezaprobaty wyraźnie wzrósł?

Już to dostrzegam. Mam wrażenie, że przed rozpoczęciem debaty a więc przed rokiem 2008 była to sfera nie tylko Polakom nieznana ale taka, którą się prawie nikt nie interesował. Tymczasem z roku na rok zainteresowanie jest coraz szersze i mam poczucie, że coraz powszechniejsze jest też zrozumienie dla złożoności etycznej i naukowej tego problemu.
Mój projekt atakowany jest jako rzekomo nienaukowy, tymczasem to właśnie on zyskał poparcie Naczelnej Rady Lekarskiej. Stanowisko Rady pokazuje, że nawet w środowisku tych, którzy z racji swojego zawodu powinni być najbardziej pozytywnie nastawieni do metody in vitro rozwija się coraz bardziej pogłębiona refleksja etyczna.
Mam jednocześnie wrażenie, że na porażkę skazane są wszelkie próby przekonania Polaków do tego, że in vitro powinno być całkiem zakazane. Większość społeczeństwa nie przyjmie takiej argumentacji, nawet jeżeli jest ona w 100 proc. słuszna. Sądzę natomiast, że istnieje duża szansa na wyeliminowanie najbardziej patologicznych form sztucznego zapłodnienia, czyli przede wszystkim na społeczną aprobatę dla zakazu mrożenia ludzkich zarodków.
Nawiasem mówiąc w tamtej kadencji „Gazeta Wyborcza” opublikowała wyniki badań socjologicznych z których wynikało, że o ile 70 proc. Polaków opowiada się za dopuszczalnością in vitro, to równocześnie wyraźna większość jest też przeciwko mrożeniu ludzkich zarodków. Wydaje mi się, że ta kwestia być przedmiotem prawdziwej batalii dla ludzi o wrażliwości chrześcijańskiej.

Kto tę batalię powinien prowadzić tak by ją wygrać, to znaczy doprowadzić do tego, że pomimo prawnego usankcjonowania in vitro (wcześniej czy później, w takim czy innym kształcie ale to nastąpi) skala praktykowania tej metody będzie nikła w porównaniu z obecną sytuacją? Kto powinien poczuć się najbardziej odpowiedzialny: Kościół, tłumacząc spraw na niedzielnych kazaniach? Katecheci? Rodzice? Media? Szkoła?

Szkoła czy media to obszary z definicji pluralistyczne i tam będą obecne różne przekazy. To od nas, ludzi świeckich, zależy, który przekaz zostanie przełożony na język przepisów prawnych. To świeccy katolicy powinni brać na siebie zadania w dziedzinie ustawodawstwa czy polityki. Zadaniem Kościoła instytucjonalnego nie jest zabieganie o takie czy inne przepisy lecz formowanie sumień. Nie oznacza to oczywiście, że ludzie świeccy nie są odpowiedzialni za formowanie sumień innych ale o ile obszar polityki jest domeną ludzi świeckich, o tyle Kościół instytucjonalny powinien się poruszać przede wszystkim na obszarze metapolityki czyli właśnie formowania sumień. Do poziomu polityki powinien schodzić tylko w sytuacjach ostatecznych na przykład takich jak przeciwstawianie się totalitaryzmowi albo liberalizacji prawa antyaborcyjnego. W takich sytuacjach bezpośrednie zaangażowanie polityczne Kościoła wydaje mi się zasadne. Natomiast w przypadku in vitro nie mamy chyba do czynienia z tak skrajną okolicznością.

No, ale gra toczy się o życie...

Tak, ale trzeba pamiętać, że dziś „wszystko wolno”. To jest sytuacja monstrualna już nie tylko z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej ale jakiejkolwiek etyki. W tym sensie każda regulacja, nawet to, co proponują środowiska ultralewicowe jest lepsze od obecnego status quo. Wydaje mi się, że z punktu widzenia Kościoła nie ma zagrożenia większym złem od tego, które realnie istnieje.

Wcześniej czy później ale czeka nas także medialna i parlamentarna debata o eutanazji. Podobne dyskusje toczą się w krajach zachodnich zatem dotrą i do nas. Jak będą wyglądać? Jak zachowają się Polacy?

Za poparciem wobec eutanazji nie należy dopatrywać się wyłącznie niskich motywów, wpływów „hedonistycznego” Zachodu. Za taką postawą kryje się często autentyczna wrażliwość na bezmiar cierpienia nieuleczalnie chorych. W związku z tym czeka nas bardzo trudna batalia o to, w jaki sposób oddzielić – na poziomie moralnym ale i prawnym – eutanazję od unikania uporczywej terapii. To się da przeprowadzić. Na tym polega uwzględniona w moim projekcie klauzula sumienia: daje ona każdemu z nas prawo nie poddawania się uporczywej terapii w sytuacji kiedy śmierć jest już przesądzona.
Nie ukrywam, że jedną z inspiracji do pracy nad tym fragmentem projektu były dla mnie słowa ciężko chorego Jana Pawła II: pozwólcie mi odejść do Pana... Ale trzeba zdawać sobie sprawę, że tę uzasadnioną klauzulę sumienia oddziela od eutanazji, sprzecznej z jakimkolwiek sumieniem, bardzo cienka linia.
Wydaje mi się, że nauczanie Kościoła będzie docierać do Polaków wtedy, kiedy będzie w sposób możliwie wyrazisty oddzielać eutanazję a więc pozbawienie życia kogoś, kto mógłby dalej żyć od uporczywej terapii czyli podtrzymywania na siłę przy życiu kogoś, kto jest już w stanie agonii. O taki przekaz nie będzie łatwo, bo jest to problematyka bardzo złożona.

A więc kolejne wyzwanie przed "Kościołem w czasach wolności", by wspomnieć tytuł pana książki sprzed 13 lat. Czy, patrząc z takiego dystansu, jest pan optymistą jeśli chodzi o proces przesycania Ewangelią polskiej rzeczywistości?

Jedna rzecz wydaje mi się przesądzona, co mówię z ubolewaniem: zanik formacji katolicyzmu otwartego. W mojej ocenie środowiska związane z formacją "Tygodnika Powszechnego", "Znaku" – wywiesiły białą flagę, zatraciły moc i pewien zapał formacyjny. Traktuję to jako swoją osobistą porażkę, bo byłem z tymi środowiskami długo związany.
Druga rzecz, która mnie bardzo niepokoi, to brak silnego przywództwa duchowego w polskim Kościele. Nie mam na myśli kogoś á la kard. Wyszyński. Tak wybitne jednostki pojawiają się raz na kilkaset lat. Nie mówiąc już o Karolu Wojtyle – Janie Pawle II.

No i czasy mamy nieco inne...

Tak, nie sprzyjają one ani w polityce ani w życiu Kościoła wyłanianiu się takich wielkich postaci. Osoba Wyszyńskiego nie miałaby takiego znaczenia dla polskiego Kościoła gdyby nie to, że stanął on na czele sprzeciwu wobec komunizmu. Dzisiaj Kościół na szczęście nie jest poddawany takim próbom. Zapewne żyją osoby o takim duchowym potencjale, ale historia nie wyzwala w nich tych nadzwyczajnych możliwości. Mam na myśli raczej to, że brakuje proroków.

I świadków?

Chyba nie, bo dla mnie najprostsza siostra zakonna, która podaje kromkę chleba bezdomnemu jest świadkiem równie wspaniałym jak Jan Paweł II. Brakuje natomiast proroków a więc takich ludzi Kościoła – obojętnie: duchowych czy świeckich – którzy potrafiliby sformułować wizję chrześcijaństwa na miarę XXI wieku tu, w Polsce. Którzy powiedzieliby, co znaczy być chrześcijaninem w Polsce w XXI wieku. Mam wrażenie, że miejsca opuszczone przez tak bardzo różnych ludzi jak Karol Wojtyła, Stefan Wyszyński, Józef Tischner, Stefan Swieżawski, Józef Życiński – pozostają niezapełnione.

We wspomnianej już książce pisał pan, że skuteczność misji Kościoła zależy od wiarygodnego i skutecznego przemawiania do wahających się lub w ogóle omijających świątynię. Czy ta misja idzie w Polsce w dobrym kierunku?

Jesteśmy chyba zbyt defensywni, za bardzo koncentrujemy się na utrzymaniu "stanu posiadania". Nie chodzi mi tu rzecz jasna o kwestie materialne lecz o ludzi.

Nie widać ich masowego wymarszu, dlatego Kościół pozostaje w uśpieniu nie starając się o tych, którzy są poza nim?

Chyba tak. Koncentrujemy się bardziej na obronie tego, co mamy aniżeli na przyciąganiu nowych osób. Troszczymy się o to, by jak najmniej ludzi wychodziło z Kościoła a brak nam wiary w to, że możemy przyciągnąć innych – tych, którzy dziś stoją poza nim.

Tymczasem zapewne są tacy, którzy są bardzo blisko, prawie na progu, ale nie słyszą zaproszenia z wewnątrz?

Zapewne. Mam świadomość, że to co teraz mówię może być uznane za krzywdzące, bo sam znam wielu ludzi – w Krakowie taką osobą jest biskup Grzegorz Ryś – które mają dużą zdolność przyciągania do Kościoła. W skali szerszej są jednostki ale brak środowisk czy rozbudowanych propozycji ideowych, które byłyby atrakcyjne dla ludzi stojących poza Kościołem. Tak jak kiedyś atrakcyjna była formuła katolicyzmu otwartego.

Czy w związku ze zbliżającą się 50. rocznicą otwarcia Soboru Watykańskiego są według pana jakieś kwestie, które Kościół w Polsce powinien przemyśleć szczególnie?

Mam wrażenie, że Sobór jest w Polsce zapomniany. Owszem, pewne jego osiągnięcia zostały zasymilowane, ale przestał być źródłem ożywczej refleksji. Jest nowe pokolenie zarówno laikatu katolickiego i księży, dla których Sobór jest czymś przebrzmiałym.
Co powinniśmy przemyśleć? Pozytywne i negatywne doświadczenia otwarcia się Kościoła na współczesny świat. Uważam, ze chrześcijaństwo zachowuje swoją moc oddziaływania wtedy, kiedy jest w dialogu ze światem. To może być dialog krytyczny – a współczesny świat zasługuje na głęboką krytykę – natomiast za często jest tak, że ludzie Kościoła na ten świat się zamykają.

Ale jako chrześcijanin, jest pan chyba, pomimo wszystko, optymistą?

W perspektywie eschatologicznej – tak. Natomiast myślę, że wiek XXI będzie stuleciem bardzo trudnym dla chrześcijan. Nie będzie wiekiem wielkich prześladowań, chociaż są rejony świata, w których wyznawcy Chrystusa poddawani są straszliwym prześladowaniom i tworzą Kościół męczenników. Uważam jednak, że Kościół będzie poddany próbie nawet trudniejszej: nie męczeństwa lecz zobojętnienia.

 

rozmawiał Tomasz Królak / KAI

mall

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.