Gdyby Skwieciński chciał być oportunistą, nie byłby tam gdzie jest, ale opływał w luksusy jakie III RP oportunistom oferuje

Tygodnik "Uważam Rze" od pierwszego numeru poświęca bardzo dużo miejsca na wyjaśnienie tragedii smoleńskiej. Na twarde pytanie władzy i własne śledztwa.
Tygodnik "Uważam Rze" od pierwszego numeru poświęca bardzo dużo miejsca na wyjaśnienie tragedii smoleńskiej. Na twarde pytanie władzy i własne śledztwa.

Zacznę od tego co państwo doskonale wiedzą: z Piotrem Skwiecińskim polemizowałem kilkakrotnie, w tym na temat tragedii smoleńskiej na łamach "Uważam Rze". To był twardy, ostry spór. Ale uczciwy, na argumenty i interpretacje. Bo ze Skwiecińskim warto polemizować.

Piotr Skwieciński jest ze starszego ode mnie o dekadę pokolenia dziennikarzy, którzy przez całą III RP wysoko trzymają sztandar niezależności, nieraz płacąc za to dużą cenę, wyrzucani z pracy, zmuszeni do odchodzenia, czasem klepiący biedę.

Warto tu przypomnieć także, cofając się w czasie jeszcze dalej, że kiedy trzeba dali świadectwo aktywnej walki o wolne słowo.

W 1981 roku Piotr Skwieciński jako uczeń klasy maturalnej zostaje aresztowany za opozycyjne ulotki. Siedzi ponad miesiąc. Zostaje uwolniony dzięki fałszywej ekspertyzie z psychiatryka załatwionej przez rodziców. Całe lata 80. to konspiracja: prowadzi znaną warszawską oficynę wydawniczą "Pokolenia". Druga połowa lat 80. to dla Skwiecińskiego działalność w podziemnym NZS. Jest prawą ręką Mariusza Kamińskiego. Już w latach 90. jest, także z Mariuszem Kamińskim, jednym z założycieli Ligi Republikańskiej - organizacji radykalnie antykomunistycznej.

Widać z tego, że można się ze Skwiecińskim nie zgadzać, ale jest czymś niepojętym przypisywanie mu niskich pobudek, czy rzucanie, jak cepem, słów w stylu "obrzydliwy oportunista". Zaprawdę, gdyby Skwieciński chciał być oportunistą, nie byłby tam gdzie jest, ale opływał w luksusy jakie III RP oportunistom oferuje.

Dlatego z najwyższym zdumieniem przechodzącym w oburzenie przyjąłem tekst Piotra Lisiewicza, który w tygodniku "Gazeta Polska" pisze o Skwiecińskim, że jest właśnie owym "obrzydliwym oportunistą", który "zdezerterował przed wypełnianiem polskich obowiązków".

Dowody? Wstrzemięźliwa ocena działań i badań profesora Wiesława Biniendy jakiej dokonał na łamach "Rzeczpospolitej" Skwieciński. Osobiście się z tą oceną nie zgadzam, wysłuchałem profesora osobiście, byłem na jego wykładzie, konfrontowałem z wszelkimi krytykami, i uważam jego prace za ważny krok w kierunku prawdy o tym co wydarzyło się w Smoleńsku.

Ale czy oznacza to, że jest "obrzydliwym oportunistą" ten, kto, jak Skwieciński, napisał:

Zamieszanie, które powstało w związku z podjętą przez wojskowych prokuratorów nieskuteczną próbą spotkania się z prof. Wiesławem Biniendą, służy źle perspektywom ustalenia prawdy w sprawie katastrofy smoleńskiej i sprowadzenia do rozsądnych wymiarów polsko-polskiego politycznego konfliktu.

Łagodnie mówiąc, nie buduje też wiarygodności samego naukowca. Profesor długo zachowywał się powściągliwie, unikał politycznych komentarzy, raczej nie atakował oponentów. W efekcie coraz więcej ludzi, początkowo wobec tezy o zamachu bardzo sceptycznych, zaczęło wsłuchiwać się w jego argumenty i traktować je poważnie. Zwłaszcza że z tezami Biniendy niewielu polemizowało, przez co wybrzmiewały coraz dobitniej, wchodziły w informacyjną próżnię i w oczach coraz większego odsetka odbiorców zyskiwały rangę prawdy, a co najmniej równouprawnionej interpretacji zdarzeń.

Stopniowo jednak profesor zaczął zachowywać się inaczej. Ujmująca postawa wycofanego naukowca zaczęła ustępować miejsca temperamentnemu polemiście, który w zasadzie przestał ukrywać swoją bardzo zdecydowaną opinię nie tylko na temat przyczyn i przebiegu katastrofy, ale i strony przeciwnej -  czyli władz państwowych i komisji Millera.

To zrozumiałe, zwłaszcza że Binienda, co naturalne, obracał się w kręgu swoich krajowych sojuszników, czyli zespołu Antoniego Macierewicza i środowiska „Gazety Polskiej", i w równie naturalny sposób przesiąkał ich poglądami i zachowaniami. Trudno jednak nie dostrzec, że o ile taka zmiana pomaga budować tożsamość środowisk „smoleńskich", o tyle na sporą liczbę osób, nie utożsamiających się ani z obozem „pancernej brzozy", ani z obozem „pancernego tupolewa", działa raczej odstręczająco.

Lisiewicz podsumowuje ten wywód Skwiecińskiego tak:

Krytykuje więc Biniendę nie za to, że próbuje ustalić prawdę o Smoleńsku. Przeciwnie. Troszczy się o jego skuteczność, którą obniża krytyka rządu i zadawanie się z nieodpowiednim towarzystwem.

A następnie przystępuje do - jak to określa - "przyjrzenia się jak wygląda ustalanie prawdy przez Skwiecińskiego i jego towarzystwo". I przypomina krytyczne opinie Skwiecińskiego o linii PiS po powrocie przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego do tematu smoleńskiego po kampanii prezydenckiej 2010 roku. W tym opinie z którymi się fundamentalnie nie zgadzam, jak zarzut iż PiS w swojej narracji "szantażuje trumnami smoleńskimi", i te, które były mi (choć wyraziłbym je delikatniej) bliższe, jak krytyka pochopnych czołówek "Gazety Polskiej Codziennie" o rakiecie, która miała na pewno strącić tupolewa.

Powtarzam - można ze Skwiecińskim polemizować i sam to czyniłem i zapewne będę czynił. Ale tak się składa, że także i niżej podpisany, a także wielu, wielu dziennikarzy twardo szukających prawdy o Smoleńsku, należy do "towarzystwa Skwiecińskiego". Wspólnie tworzymy silny zespół dziennikarski, który współtworzy "Uważam Rze". Różnimy się w wielu sprawach, czasem ostro kłócimy - ale jesteśmy przecież dziennikarzami, a nie żołnierzami zmuszonymi do milczenia i tylko strzelania! Raz Skwiecińskiemu bliżej do PiS, raz do innych środowisk. Tak jak każdemu z nas.

Niewiele osiągniemy jeśli odpuścimy sobie całkowicie zadanie przekonania Polaków, którzy mają inną ocenę pewnych spraw, w tym smoleńskiej, a wybierzemy drogę inwektyw. Czyż nie o tym właśnie, o wielkim zadaniu dotarcia to tych, którzy myślą inaczej z naszymi argumentami, mówią choćby dr Barbara Fedyszak - Radziejowska i profesor Andrzej Zybertowicz? Czy Piotr Lisiewicz nie czyta tekstów, które publikują autorzy tak szanowani, których ma przyjemność gościć także "Gazeta Polska"?

I szerzej, czy całe środowisko medialne skupione wokół Tomasza Sakiewicza, mające duży dorobek w szukaniu prawdy o Smoleńsku, mogłoby uznać istnienie innych, samodzielnych środowisk, a nie co chwila wypuszczać w ich stronę torpedy insynuacji? Irytuje mnie gdy potem czytam apele o pogodzenie się. Policzcie kochani mediatorzy kto kogo zaczepia, jak i ile razy. Jak brutalnie i nieuczciwie pisano tam choćby o Pawle Lisickim. A teraz o Piotrze Skwiecińskim.

Im dalej czytam tekst Lisiewicza tym mniej przyjemnie się robi. W pewnym momencie przytacza opinie prof. Mariana Zdziechowskiego, przedwojennego rektora wileńskiego uniwersytetu, który pisał o gatunku Polaków, którzy tak dalece

przyswoili sobie rosyjską technikę rozumowania, że stali się przeto więcej niż zrusyfikowanymi Polakami, bo Rosjanami, którzy od Rosjan z urodzenia tym się tylko różnią, że umieją mówić po polsku.

I dalej już sam autor dowodzi:

Rezygnacja z prawdy, jaką prezentuje Skwieciński, jest charakterystyczna dla współczesnego społeczeństwa rosyjskiego.

A potem, gdy opisuje konieczność odbudowy tradycyjnej polskiej tożsamości, stwierdza:

Z Rosjanami mówiącymi po polsku w roli opiniotwórczych elit zrobić się tego nie da.

Sugerując jakąś, jak rozumiem, rusyfikację Skwiecińskiego. Argument to najgrubszego możliwego kalibru, ale kłamliwy i bardzo szkodliwy. Są bowiem w Polsce, widoczni jak na dłoni, rosyjscy agenci wpływu, piszący książki na materiałach dostarczonych przez Rosjan. Trudno tego nie widzieć, sam o tym pisałem. Ale tu powinniśmy ważyć słowa, bo przypisywanie wszystkim polemistom w sprawie smoleńskiej rosyjskości to jakaś makabra. I kiepska wróżba co do zdolności przekonania rodaków, że wyjaśnienie 10 kwietnia 2010 roku to ważna sprawa. Dziś najważniejsza.

Nie twierdzę, że Piotr Lisiewicz ze swoją agresywnością i obrzucaniem błotem każdego polemisty (nam też kiedyś chciał "dać z liścia"), ze swoim obnoszeniem się z zamiłowaniem do upijania się do nieprzytomności pod mostami, został wynajęty przez władzę by kompromitować obóz konserwatywny i ludzi, którzy chcą prawdy o Smoleńsku. Ale gdyby go nie było, Graś z Ostachowiczem powinni go chyba wymyślić.

Na zdjęciu: Tygodnik "Uważam Rze" od pierwszego numeru poświęca bardzo dużo miejsca na wyjaśnienie tragedii smoleńskiej. Na twarde pytanie władzy i własne śledztwa.

Tygodnik "Uważam Rze" od pierwszego numeru poświęca bardzo dużo miejsca na wyjaśnienie tragedii smoleńskiej. Na twarde pytanie władzy i własne śledztwa.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.