Dzisiejsza „Rzeczpospolita” zwraca uwagę na bardzo istotny problem naszych feministek, które zamiast walczyć z wyzyskiem kobiet, skupiają się jedynie na walce z Kościołem i „cywilizacją życia”. Sprawa jest jednak poważniejsza. Polskie feministki wręcz wspierają libertynizm i wyzwolenie seksualne.Czołowa polska feministka w TVP broniła niedawno prostytucji, przekonując, że jest ona dobrym sposobem na zarabianie pieniędzy w czasie studiów.
Autorki artykułu w „Rz” przypominają, że amerykańskie feministki od lat walczą z pornografią. Liderka środowisk kobiecych, zajmujących się tym problemem, Page Mellish uważa filmy porno za "przejaw męskiej kultury, w której kobieta jest wykorzystywana". W Polsce trudno zauważyć takie słowa ze strony feministek, które na każdym kroku podkreślają przecież swoje przywiązanie do praw kobiet. Autorki tekstu w „Rz” piszą również, że szwedzkie feministki zajmują się walką z prostytucją. Tamtejsze działaczki organizacji kobiecych doprowadziły nawet do wprowadzenia zakazu korzystania z usług seksualnych. Polskie feministki na ten temat milczą. „Gdyby wysunęły taki argument, stałyby się niemal automatycznie sojuszniczkami Kościoła, a to byłoby politycznie niewygodne”- czytamy. Jednak nie tylko to jest przyczyną działań środowisk feministycznych, które totalnie się zaplątały we własnej narracji. Nie można również wszystkiego zwalać na karb tego, że gdy w większość krajów legalizowano aborcję, w Polsce ją po upadku komunizmu delegalizowano i stąd zacofanie naszych „wyzwolonych pań” w stosunku do osiągnięć ich "sióstr".
W Polsce na pierwszym planie feministycznego frontu widać odłam feminizmu, który nakierowany jest na wyzwalanie seksualne kobiet. Oczywiście działają u nas organizacje takie jak "La Strada", która dzielnie wojuje z prostytucją i pomaga kobietom wyrwać się z tej matni szaleństwa. Jednak jej przedstawicielki nie są tak głośne i widoczne jak najsłynniejsze „zawodowe feministki”. Mimo to trudno nie zauważyć, że przedstawicielki maistreamowego polskiego feminizmu są niekonsekwentne. Niedawno było głośno o ich proteście przeciwko seksistowskim reklamom, które biją w nas z bilboardów. Feministki zapominają o tym, że kobiece piersi i usta reklamujące samochód są konsekwencją seksualnego wyzwolenia kobiet, które one same tak chętnie popierają. Jednak wydaje się, że jest to niekonsekwencja starannie wyreżyserowana. Feministki nie zapomniały o ukochanym przez siebie haśle z lat 60-tych, które mówiło: „Kto dwa razy sypia z tą samą kobietą jest burżujem”. Ukształtowało ono ostatnie dekady kobiecej egzystencji w krajach zachodnich. Showbiznes, który eksploatuje już półpornografię nawet w programach młodzieżowych jest tego najlepszym dowodem. W latach 50-tych ( w znienawidzonym przez lewicę okresie „patriarchatu”) ekranowe pocałunki były pewną formą przenośni i wzbudzały podniecenie swoją artystyczną intymnością. Dziś Chloe Sevigny wykonuje na ekranie seks oralny pokazany w pornograficzny sposób na Vincencie Gallo. W Europie powstaje pornograficzne „9 songs”, zaś we francuskim pretensjonalnym „Zgwałć mnie!” aktorki przy chirurgicznych zbliżeniach uprawiają seks z aktorami. Porno weszło do artystycznego, europejskiego kina. Niebawem film porno nakręci sam Lars Von Trier. Wszystko w imię wyzwolenia kobiet, które wyrwały się z „patriarchalnej rodziny” i mają prawo do „rozporządzania swoim ciałem”. Teraz więc słynne hasło pokolenia 68 robi furorę u nas.
„Celem autorów jest oswojenie grozy, którą wokół kobiecej płci tworzą z jednej strony fundamentalizmy religijne, z drugiej - masowa kultura gwałtu, przemocy i uprzedmiotowienia. „Księga cipek” jest inna. Zabawna i edukacyjna na modłę skandynawską, gdzie liczy się zdrowie, radość i roztropność. Dziewczynki są adresatkami, ale i współautorkami książki, bo ich opinie, pytania i zwierzenia zajmują tu sporo miejsca. Zaciekawienie doznaniami ciała, lęki i wyobrażenia o seksie i miłości za sprawą autorów przeistoczyć się mają w poczucie integralności, bezpieczeństwa i samoakceptacji. Trudne zadanie. Cipka to tabu. Za sprawą procesu socjalizacji dziedziczącego po wiekach produkowania winy i wstydu u dziewczynek sama chęć nazwania i narysowania cipki zdaje się pomysłem wywrotowym. Znajdziemy tu wiadomości o starożytnych wierzeniach, o mocy i nieczystości krwi menstruacyjnej, o praktykowanym w niektórych kulturach okaleczaniu dziewczynek i kobiet, o punkcie G, o płodności. Na każdej niemal stronie widać bohaterkę książki Gunilli Kvarnström w spiczastym kapturku na głowie. Dla pasjonatek masturbacji zadziwiająca feeria określeń zgromadzona w rozdziale „Ręce na kołdrze”
- pisała najsłynniejsza polska feministka Kazimiera Szczuka o feministycznym „arcydziele”- „Wielka księga cipek”. Czy ten tekst najlepiej nie wyjaśnia postawy polskich feministek wobec pornografii? Warto jednak zajrzeć za kulisy porno świata by dowiedzieć się jaki dramat kryje się za decyzją kobiet by sprzedawać swoje ciała. Nie jest już tak słodko jak w powyższym tekście. W Polsce, gdzie przemysł ten mocno się rozwija, feministki broniąc wykorzystywanych aktorek miałby znakomite pole do popisu. Jednak wolą nie tylko milczeć, ale nawet wspierać taki rodzaj „seksualnego wyzwolenia”. Przekonałem się o tym na własne oczy. W jednym z telewizyjnych programów o pornografii moją rozmówczynią była Manuela Gretkowska. Gdy porównałem jej książkę do dziełek sadysty i pornografa Markiza De Sade'a, feministka niemal mi podziękowała. Na dodatek w programie wcale nie potępiała w jakiś szczególny sposób pornografii. Czy jej reakcja wynikała stąd, że nie chciała ona być po jednej stronie z prawicowym publicystą? Obawiam się, że nie tylko o to chodziło. W zachodnich krajach bardzo silny jest tzw, „feminizm proseksualny”, który walczy z feminizmem antypornograficznym. Dla kobiet reprezentujących tren nurt feminizmu, wolność seksualna jest nieodłączonym komponentem wolności kobiet. Pisarka i feministka Naomi Wolf mówiła nawet, że „Orgazm jest cielesnym wezwaniem do polityki feministycznej". Amerykańskie ruchy wyzwolenia prostytutek z lat 70-tych uważały, że prostytucja jest prawdziwym wyzwoleniem kobiet, bo to one decydują, kto będzie, a kto nie będzie ich klientem. Ruch wpierali oczywiście alfonsi i właściciele burdeli. Ruchy pro-prostytucyjne wychodzą z założenia, że w prostytucji nie ma nic złego poza odium społecznego potępienia. Feministki te miały wielkie wsparcie ze strony seksuologów, którzy przekonywali, że zamknięcie domów uciech spowoduje gwałtów i…rozpadów rodzin. Wydaje się, że mainstream polskich feministek niestety identyfikuje się z feminizmem proseksualnym. Na dodatek ma on wsparcie polityków lewicy, którzy domagają się legalizacji prostytucji nad Wisłą. Można być pewnym, że czeka nas jeszcze wiele ciekawych akcji feministek, które będą chciały wyzwolić kobiecie ciała nawet kosztem wepchnięcia ich nie tylko w mroki pornografii, ale również prostytucji. W końcu czołowa polska feministka w programie „Pytanie na Śniadanie” w telewizji publicznej (sic!) broniła niedawno prostytucji, przekonując, że jest ona dobrym sposobem na zarabianie pieniędzy w czasie studiów.
Nie tylko więc śmiertelna obawa przed sojuszem z „czarnymi” powoduje, że polskie feministki nie walczą z seksualnym uprzedmiotowieniem kobiet. „Wyzwolenie cipek” do czegoś w końcu zobowiązuje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/131857-nie-tylko-strach-przed-sojuszem-z-kosciolem-powoduje-ze-feministki-nie-walcza-z-prostytucja-wyzwolenie-do-czegos-zobowiazuje