Krótka historia Agenta z Polską w tle. "Agent w III RP nie lubi jednoznacznych postaw, woli być elastyczny"

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Od wielu lat jednym z głównych tematów debaty publicznej w Polsce są agenci. Słowo to pomimo, że ma wiele znaczeń, w współczesnym języku Polaków nabrało negatywnego ładunku. W świadomości znacznej części polskiego społeczeństwa agent nie jest określeniem osoby wciągniętej  w sposób tajny do współpracy z wywiadem. To mogłoby być jeszcze widziane pozytywnie, o ile ten wywiad pracowałby na rzecz  polskiego państwa.

Rzadko też  agent kojarzony jest ze współpracą  z wywiadem obcego państwa. W tym przypadku znacznie bardziej popularnym i od dawna zadomowionym słowem jest szpieg. Szpieg w odczuciu społecznym  jest zazwyczaj kimś obcym, kto raczej  nie chce mieć za wiele wspólnego z państwem które szpieguje. W zasadzie szpieg to dla Polaków zdrajca i w przekonaniu większości takim powinien pozostać. Jego negatywny stereotyp  został społecznie utrwalony w okresie PRL, kiedy reżimowe media co jakiś czas karmiły nas informacjami o ujęciu groźnego szpiega, zdradzającego  socjalistyczną ojczyznę. I tak mieliśmy szpiega Pawłowskiego, Kuklińskiego i wielu innych. Ich zdrada  w oczach władzy była tak wielka, że ogrom jej szkody przynajmniej na jakiś czas mógł skutecznie odciągać Polaków od bardziej przyziemnych problemów jakie ich na co dzień dotykały w socjalistycznym państwie. A było ich przecież niemało: niedobory towarów, wzrost cen podstawowych artykułów konsumpcyjnych, czy niezaspokojone  potrzeby mieszkaniowe klasy robotniczej.

Właściwie jednak  agent wszedł do powszechnego języka Polaków dopiero po roku 1989, kiedy szumnie dokonaliśmy zmiany ustroju z socjalistycznego na kapitalistyczny. Słowo to najszybciej zadomowiło się w języku elit politycznych. Im częściej było używane przez polityków, tym częściej posługiwały się nim media serwując je w swoim przekazie  polskiemu społeczeństwu. Agent stał się w powszechnym przekonaniu kimś, kto zdradził w czasach PRL, był kimś kto pracował dla komunistycznego państwa, kto donosił komunistycznej bezpiece na współobywateli. A więc działał przeciwko ogółowi i mógł potencjalnie skrzywdzić każdego z nas. Coraz częściej agentów zaczęto dostrzegać w różnych sektorach życia naszego kraju. Nic zreszta dziwnego. Agenci byli bowiem obecni w polityce i gospodarce. Tutaj często postrzegano ich jako niewidzialna rękę rynku. W przekonaniu znacznej części Polaków ich jeszcze większym grzechem było to, że  nie chcieli ujawnić swojej agenturalnej przeszłości w okresie PRL. Agent i agentura stały się synonimami używanymi zamiennie. Agenci wyparli nawet ze słownika polskiego tajnych współpracowników – które to określenie  nigdy nie było tak wyraziste jak agenci. Tajnych współpracowników w świadomości społecznej Polaków zaczęli dopiero osadzać historycy IPN.

Po roku 1989 Polska coraz  bardziej dzieliła się na tych, którzy uważali agentów za przyczynę wszelkiego zła i tych którzy uważali agentów za wymysł swoich politycznych przeciwników, dążących do zniszczenia wszystkich których uznawali za swoich wrogów. Tym samym agent stał się w latach 90 tych  zasadniczym instrumentem opisu polskiej rzeczywistości.

Jednak agent w wolnej Polsce to nie tylko instrument opisu  rzeczywistości. To nie tylko linia podziałów politycznych związanych z ujawnieniem agentów czyli lustracją. III RP pomimo wielu wysiłków, nie zredukowała też agenta do poziomu historycznego  upiora  schowanego „w szafie PRL-u”.  Wprost przeciwnie. Agent w wolnej Polsce stał się formą postawy w życiu publicznym. W postawie tej niezwykle ważna była określona świadomość i stosunek do rzeczywistości zarówno tej przeszłej jak i tej przyszłej. Ważne było też jego osadzenie w polskiej zbiorowości. Agent nie był pojedynczym osobnikiem, ale jednym z wielu osobników tej samej zbiorowości czyli agentury.

Agent miał swoją przeszłość, głęboko zakorzeniona w PRL-u. Agent, gdy został  agentem  komunistycznej bezpieki został moralnie  złamany. Był zmuszony  zgodzić  się lub godził się dobrowolnie  na warunki  i zasady, które zostały mu narzucone lub które godził się przyjąć. Stąd w III RP agent stał się konformistą, zgadzającym się na wszystko, tolerującym, rozumiejącym innych, chcącym walczyć  o prawa wielu  lub prawie wszystkich. Agent w III RP nie lubi jednoznacznych postaw, jednoznacznych poglądów i zachowań, woli być elastyczny. Czuje bliskość z innymi agentami, rozpoznaje ich, identyfikuje się z nimi nie znając ich przeszłości, ale rozumiejąc ich postawy. W zbiorowości agentów jest coś, co stanowi o ich wzajemnej rozpoznawalności, coś co jest w gruncie rzeczy trudne do zdefiniowania, ale odczuwalne tylko przez samych agentów. Jakiś wewnętrzny kod identyfikacji, czytany tylko przez nich samych. Istotę tego problemu może przybliżyć historia pewnego osobnika znanego w swoim środowisku jako agent „Kocica”, który  po wydaniu  polskiego przekładu „Ulissesa” J.Joyca miał powiedzieć  „poznajemy się po ulissessach”.

Jednak agent w III RP to także ktoś, kto dzięki swoim  niejasnym układom wzbił się ponad przeciętność, kto osadził się mocno w polityce, biznesie i innych sektorach państwa. Bardzo często swój sukces w demokratycznej i niepodległej już ojczyźnie osiągnął nie dzięki wolnorynkowej konkurencji i wrodzonej przedsiębiorczości, ale dzięki układom w których znalazł się w przeszłości.

Geneza agenta

Narodziny agenta nastąpiły jesienią 1944r. gdy instalująca się na terenach Lubelszczyzny ludowa władza, a raczej jej sowieccy pomocnicy zaczęli tworzyć  zręby organów bezpieczeństwa, czyli UB. Tworzone w oparciu o sowiecką technologię Urzędy Bezpieczeństwa były od początku ramieniem zbrojnym władzy. To właśnie UB miało pokonać wroga, czyli zbrojne podziemie i zapewnić  utrwalenie się ludowej władzy.  Aby jednak tego dokonać UB musiało dysponować odpowiednią wiedzą o przeciwniku, a zwłaszcza o jego zapleczu społecznym. Krótko mówiąc UB przystąpiło do pozyskiwania tej wiedzy za pomocą  swoich agentów. „Nasadzanie agentury” przez UB było procesem , który po roku 1944 coraz głębiej dotykał polskiego społeczeństwa. Dzięki agenturze udało się  na początku  lat 50 – tych dobić zbrojne podziemie, zlikwidować kułaka, zniszczyć prywatny handel, kontrolować niepodzielnie życie publiczne i społeczne. Do 1956r. nie udało się bezpiece jedynie „nasadzić” agentury w kościele katolickim, mającym w ocenie komunistycznej władzy szkodliwy wpływ na masy. To bowiem wymagało od bezpieki znacznie lepszego wyszkolenia i metodycznego podejścia do tego zagadnienia.

Dla polskiej bezpieki realnego socjalizmu agent stał się podstawowym instrumentem kontroli społeczeństwa. Jedna z instrukcji operacyjnych UB z roku 1953  mówiła, m.in. że „agent  to tajny współpracownik, który dzięki swoim możliwościom i zdolnościom wykrywa i aktywnie rozpracowuje wszelką  wrogą działalność”. Oczywiście wrogą tylko dla władzy. Krótko mówiąc komunistyczna władza chcąc utrzymać się u steru, musiała  mieć olbrzymie rzesze agentów chcących dostarczać  jej wszelkich informacji niezbędnych do okiełznania niepokornego polskiego społeczeństwa. Agent informował o tym kto krytykuje władze, kto uprawia ideologiczny sabotaż,  kto psuje wizerunek przewodniej siły narodu, kto jest pod wpływem „kierowniczych ośrodków klerykalnych”, kto w ogóle jest wrogiem socjalistycznej ojczyzny i jej sojuszy z bratnimi krajami, choćby nawet był obywatelem Piszczykiem skrycie demonstrującym swój opór  wobec socjalizmu w  publicznym szalecie.

Po roku 1956 ilość agentów zaczęto zamieniać na jakość. Już nie wszyscy, ale przede wszystkim wartościowi. Stąd zaczęto przywiązywać wagę do wykształcenia agenta, jego zawodowego usytuowania, możliwości dostarczenia cennych informacji  dla nowej mutacji  bezpieki czyli SB. Liczba agentów znacznie zmalała, już nie mogli agentami być wszyscy, którzy się nawinęli. SB miało już wystarczająco agentów na wsi i małych miasteczkach. Teraz chodziło o kręgi społeczne i zawodowe znacznie ważniejsze  z perspektywy funkcjonowania komunistycznej władzy. Coraz częściej agentami zostawali zatem inteligenci, księża, twórcy kultury, czyli ludzie mogący mieć wpływ na świadomość innych. Dla SB ważna była również młodzież studencka – tutaj można  było pozyskać „perspektywicznego” agenta, czyli takiego, który dzięki  odpowiedniemu wsparciu może w przyszłości zyskać duże możliwości informacyjne.

W oczach SB za ekskluzywną  była praca z agentami w Kościele. To był zupełnie  inny poziom  niż  poziom agentury robotniczo – chłopskiej. A poza tym znacznie więcej punktów w karierze  bezpieczniackiej i w związku z tym szybsze awanse w SB-eckiej strukturze. W ten właśnie sposób  narodziły się m.in. postacie „Teologa”, „Filozofa”, „Greya” i wielu innych wybitnych agentów.  Gdy w latach 70 – tych zaczęła się w Polsce rodzić demokratyczna opozycja, coraz  bardziej liczyli się agenci mogący mieć dostęp do opozycyjnych grup i jej poszczególnych liderów. Z tej perspektywy  niezwykle ważni  byli agenci w środowiskach studenckich. To właśnie wtedy  narodziły się kariery niezwykle ważnych agentów jak „Ketaman”  i  „Monika”  działających  w środowisku krakowskiego SKS -u.  Gdy w końcu lat 70 – tych   na Wybrzeżu zaczęto tworzyć Wolne Związki Zawodowe (WZZ), SB uznała to za niezwykle groźne wydarzenie w perspektywie  konieczności obrony panującego ustroju. W tym kontekście agent – robotnik znowu wrócił do  bezpieczniackich łask. A jeśli był to agent – związkowiec to mógł być dla SB na wagę złota. Można było bowiem budować wpływy związkowe, podejmować operacyjną  grę, destabilizować związkowe struktury. Szczególnie ważne dla SB było to, gdy w sierpniu 1980r. zaczęła się tworzyć NSZZ „Solidarność” i jej struktury w zakładach pracy całej Polski. SB szukała wówczas przysłowiowych „Bolków”, którzy zgodzili by się  podjąć z powrotem trudnej misji w walce z socjalistycznym wrogiem. Dzięki agentom  w strukturach związkowych można było zyskać  bardzo wiele,  czego przykładem była działalność agenta „Grażyna” czyli Eligiusza Naszkowskiego  - przewodniczącego ZR Piła NSZZ „Solidarność”.

Wprowadzenie stanu wojennego zmieniło pozycje agentów. Ich możliwości operacyjne znacznie zmalały. Działacze  podziemnej „Solidarności” siłą rzeczy zmuszeni zostali do większej konspiracji i ostrożności przed agentami w swoim gronie. Jednak  nie uchroniło ich to całkowicie przed skutkami pracy SB-ckiej agentury. Aresztowania – ukrywających się opozycjonistów, wpadki podziemnych drukarni, zatrzymania kurierów przewożących bibułę, coraz głębsza kontrola wszelkich przejawów życia opozycyjnego – to były realne skutki pracy agentów.  Wysp agentów epoki stanu wojennego był zatrważająco duży. Dyrektywy Ministra Kiszczaka sprawiały, ze wielu SB - eków obsługiwało nawet po kilkunastu agentów [agentów i informatorów]. Zwolnienie z internowania, szantaż, naciski psychiczne, strach o rodzinę i bliskich, paszport do wolnego świata czy pieniądze, które przy marnych zarobkach w PRL-u zawsze mogły się przydać, rodziły kolejnych agentów komunistycznego państwa. Agentami stawali się ludzie którym coraz bardziej odbierano ich  godność i to nie zawsze za wygórowaną cenę. Jeden z historyków IPN lapidarnie problem ten ujął stwierdzając kiedyś, ze „zwykle godność ludzką można było kupić  już za połowę średniej krajowej, czasem dorzucając paszport. I to jest przerażająca prawda”.

Władza mając swoich agentów nie tylko chciała zwalczać opór społeczny, ale przede wszystkim chciała wiedzieć prawie wszystko o obywatelu.  Bez pardonu przystąpiła do ataku na kościół uważając go za zbyt niezależny, czytaj nie zinfiltrowany. Gigantycznie rozbudowany pion kościelny SB w latach osiemdziesiątych kilkakrotnie zwiększył agenturę w kościele. Już nie tylko księża, zakonnicy  ale i biskupi. Nie bez przyczyny żona jednego z szefów Departmentu IV (kościelnego) mówiła „mamy przecież swoich biskupów”.

Agent w PRL nie tylko donosił o swoim otoczeniu. Mógł być sprawca bądź współsprawcą zła największego – mógł zostać Kainem swego brata. Agent mógł doprowadzić do śmierci innych tak jak miało to miejsce w  przypadku Staszka Pyjasa czy ks. Jerzego Popiełuszki.  Agent w PRL pracując  na rzecz SB – na pewno  czynił zło  i jeśli nawet nie  robił tego świadomie to negatywne skutki jego działalności zawsze dotyczyły innych ludzi. Był zatem kimś kto niczym Pawko Morozow zdradzał swoich bliskich i to zazwyczaj z niskich pobudek. Zatem agent stał się negatywnym  bohaterem PRL-u, kimś za kim ciągnęło się piętno judaszowych  czynów.

Czas przełomu i wolnej  Polski

Okrągły stół  był  czasem granicznym dla agentów. Rozpoczęty w wyniku okrągłego stołu proces budowy demokracji nieuchronnie przybliżał  koniec ich agenturalnej działalności. Zanim agenci przestali  być czynnymi agentami zdążyli odegrać jeszcze istotną rolę w dwóch niezwykle istotnych wydarzeniach. Pierwsze z nich to wybór prezydenta przez tzw. Sejm Kontraktowy. Gen. Czesław Kiszczak rzetelnie oszacował możliwości agentury w Sejmie i dzięki temu możliwe było  przegłosowanie strony opozycyjnej i wybór na prezydenta gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Drugim ważnym wydarzenie czasów przełomu w którym uczestniczyli agenci był proces weryfikacji SB - eków. Agenci w wielu konkretnych przypadkach pisemnie interweniowali u przedstawicieli lokalnych Komisji Weryfikacyjnych w sprawie weryfikacji. W przechowywanych w IPN aktach SB-ków  można znaleźć pisma byłych agentów, wstawiających bądź dających świadectwo moralności swoim  SB – eckim opiekunom zmuszonym przejść przez ucho igielne weryfikacji. Formalnie jednak agenci wraz ze śmiercią SB w  dniu 10 maja 1990r. (powstanie UOP) przeszli  na agenturalną emeryturę. Nie oznaczało to jednak całkowitego kresu ich zawodowej kariery. Wprost przeciwnie. To, że działając początkowo w rozproszeniu i po różnych stronach politycznych podziałów byli akuszerami narodzin  polskiej demokracji i wolnego rynku pozwoliło im zdobyć ważne miejsce w polityce, życiu gospodarczym i społecznym. Wstępowali do partii politycznych albo je współtworzyli, zostawali posłami, ministrami, ważnymi urzędnikami, samorządowcami, decydowali  o prywatyzacji zakładów przemysłowych, zakładali spółki handlowe, budowali wpływy w sektorze medialnym. Krótko mówiąc otwarcie patrzyli w przyszłość.

Gdy 4 czerwca 1992r.  minister MSW Antoni Macierewicz z odwagą sowieckiego sapera realizując uchwałę Sejmu ujawnił  listę agentów pełniących funkcje publiczne w Polsce  naprawdę zawrzało! Dramatycznie działający Lech Wałęsa uznał, ze sprawę trzeba wziąć w swoje ręce, zwłaszcza, ze sam się  znalazł na tej liście jako „Bolek” . W efekcie doprowadzono w Sejmie do odwołania  rządu Jana Olszewskiego. Jednak to wydarzenie natychmiast spowodowało bardzo ostry podział polskiej sceny politycznej na zwolenników ujawniania agentów, czyli lustracji i zwolenników nie ujawniania agentów. Był to jeden z poważniejszych sporów jakie pojawiły się  u podłoża budowy III RP. Po jednej stronie tego sporu znajdowały się drobne i skłócone partie prawicy opowiadające się za ujawnieniem agentów w życiu publicznym i po drugiej stronie siły polskiej lewicy, demokratów i liberałów dystansujące się wobec ujawniania  agentów, oczywiście z różnym natężeniem i w oparciu o różne argumenty.

Gdy w 1992r. władzę  przejął koalicyjny rząd Hanny Suchockiej zdystansowano się  od PRL - wskiej przeszłości, starając się patrzeć  tylko w przyszłość.  Dekonspiracja  agentów została zamknięta w szafie. Los agentów został  „uratowany”.  Problem lustracji agentów został zamrożony na kilka lat. Agenci mogli  nabrać świeżego oddechu, by z jeszcze większym zaangażowaniem włączyć się w  budowę demokratycznej Polski. Swoistym guru takiej polityki była dominująca na rynku medialnym Gazeta Wyborcza, na łamach której „Ketman” obwieszczał, że „dekomunizacja i lustracja to nowy apartheid” („Gazeta Krakowska” 30 XI 1992r.) a ujawnienie agentów doprowadzi  do „wyrzucenia poza nawias prawa  dziesiątek tysięcy ludzi” (Gazeta Wyborcza 14 II 1996). Hasła wyborcze lewicy „wybierzmy Przyszłość” w istocie przekreślały całkowicie dyskusje o przeszłości. Jednak wiedza o agentach  nie była  całkowicie odrzucana przez wszystkich przeciwników   ich ujawniania.  Ekskluzywność posiadania takiej wiedzy stanowiła pokusę, zwłaszcza gdy dochodziło do radykalizowania się walki politycznej. Przekonał się o tym w grudniu 1995r.  sam Lech Wałęsa walcząc z obozem politycznym Aleksandra Kwaśniewskiego w trakcie kampanii prezydenckiej. Ujawnienie rzekomego agenta „Olina”  miało być pocałunkiem śmierci dla urzędującego premiera z SLD Józefa Oleksego.

Po sprawie „Olina” zaczęły jednak pojawiać  się głosy o konieczności rozwiązania prawnego problemu agenturalności w życiu publicznym. Gdy jesienią  1997r. Koalicja AWS wygrała wybory do Sejmu podjęte zostały prace nad ustawą, która regulowałaby problem ewentualnego ujawnienia agenturalności. W końcu w grudniu 1998r. przeforsowano ustawę o ujawnieniu służby, pracy bądź współpracy z organami bezpieczeństwa w latach 1944-1990 osób pełniących funkcje publiczne przyjmując założenie, ze nowa ustawa zmuszając do złożenia oświadczenia lustracyjnego zweryfikuje prawdomówność osób publicznych. Do realizacji ustawy powołano Urząd Rzecznika Interesu Publicznego mający sprawdzać  prawdziwość oświadczeń weryfikacyjnych osób publicznych. Gdy pełniący funkcję rzecznika sędzia Bogusław Nizieński kierował kolejne sprawy do Sądu Lustracyjnego w związku ze złożeniem niezgodnego z prawdą oświadczenia lustracyjnego opinie publiczną  z powrotem pobudzały nowe dotychczas nieznane fakty o agentach czynnych w życiu publicznym.  Działo się tak zwłaszcza wówczas gdy po doniesieniu RIP dochodziło do wywrócenia prawdy na poziomie Sadu Lustracyjnego jak miało to  miejsce w przypadku „Świętego”.  Bez wątpienia wymiar sprawiedliwości nie radził sobie w wielu przypadkach z zebranym przez rzecznika materiałem dowodowym częstokroć karykaturalnie wypaczając prawdę o agentach.

Sytuacja ulegała  zmianie na przełomie 2000/2001roku  z chwilą zorganizowania się  Instytutu Pamięci Narodowej.  Zgromadzenie  teczek agentów w IPN stało się  rzeczywistym zagrożeniem dla agentów. Młodzi historycy z IPN  nie mieli najmniejszych oporów w dociekaniu prawdy, w tym  prawdy ukrytej pod pseudonimami agentów. Trudno  bowiem badać rzeczywistość  PRL omijając agentów i ich historyczne role. Wszak agenci policji politycznej w komunistycznym kraju nie mogli zostać  wyrzuceni z perspektywy historycznego widzenia przeszłości. Publikacje historyków IPN dostarczały kolejnych informacji agenturalnej przeszłości wielu osób z życia politycznego, gospodarczego, świata nauki i kultury. Wywoływało to niejednokrotnie głosy niesłychanego oburzenia wielu środowisk politycznych  i autorytetów, gromiących IPN za swą w gruncie rzeczy ustawową działalność. Gdy w 2007r. zlikwidowano Urząd Rzecznika Interesu Publicznego IPN przejął także funkcje lustracyjne, jednak w zakresie ograniczonym orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego.  Lustracja agentów została  wyhamowana.

Prawda o agentach i ich roli na przestrzeni PRL-u jest jednak nadal przedmiotem uporczywych badań  historyków IPN. Dzięki  publikacjom IPN mamy szansę napisać polską historię od nowa. Historii tej nie da się  napisać pomijając agentów  i ich postawy na przestrzeni poszczególnych wydarzeń w okresie PRL. Głośna  w swoim czasie  publikacja Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka ”Lech Wałęsa a SB. Przyczynek do  biografii” i spory jakie wywołała  pokazała jednak jak trudno jest napisać od nowa naszą najnowszą historię i pokazać w niej  różne postawy Polaków w tym także postawy agentów. Jednak warto do tego dążyć, w imię prawdy!

 

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.