Gargas o niszczeniu dowodów po 10/04/10: Rosjanie wybijali łomami szyby, używali koparek, spychaczy. Miażdżyli szczątki

Fot. PAP/Andrzej Hrechorowicz
Fot. PAP/Andrzej Hrechorowicz

Z Anitą Gargas, laureatką Nagrody Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich  o śledztwie dziennikarskim w sprawie katastrofy smoleńskiej na portalu SDP.PL rozmawia Błażej Torański. Poniżej fragment:


Anita Gargas – dziennikarka śledcza, z wykształcenia matematyczka. Pracuje w "Gazecie Polskiej". Była szefem redakcji publicystyki i reportażu oraz wicedyrektorem ds. publicystyki TVP1.Autorka programu "Misja specjalna". Wcześniej pracowała w „Ozonie”, w „Nowym Świecie” i w „Tygodniku Solidarność”. Jest autorką filmu śledczego - "10.04.10" - poświęconego wyjaśnieniu przyczyn katasrofy smoleńskiej.


Jadwiga Kaczyńska mówi w Pani filmie „10.04.10”: „Wydaje mi się, że to nie była zwykła katastrofa”. Pani też tak się wydaje?

Jestem pewna, że to nie była zwykła katastrofa. Przekonałam się o tym w Smoleńsku, gdzie byłam dwa razy. Po raz pierwszy z ekipą „Misji specjalnej” we wrześniu 2010 roku. Już na początku uderzyło nas, na jak małym obszarze doszło do katastrofy. Trzy długości tupolewa na dwie i pół długości jego skrzydeł. Ten skrawek ziemi można było prawidłowo zabezpieczyć, zebrać wszystkie dowody: szczątki ofiar i samolotu. Stało to w sprzeczności z tym, co słyszeliśmy, że nie udało się dobrze zabezpieczyć tego terenu, ponieważ był zbyt rozległy. Jeszcze w maju pielgrzymi odnajdowali fragmenty wraku i ciał. Z kolei relacje świadków - którzy coś widzieli lub słyszeli tego feralnego dnia - były rozbieżne z tym, co mówili przedstawiciele państwa. A już koronnym argumentem stały się zdobyte przez nas filmy i zdjęcia z miejsca katastrofy, zarejestrowane przez pierwszy tydzień. Pokazywały one metodyczne niszczenie przez stronę rosyjską najważniejszego dowodu w sprawie: wraku samolotu. Rosjanie wybijali łomami szyby, butami deptali miejsca, które powinni zabezpieczyć specjaliści. Używali koparek, spychaczy, stalowych lin. Miażdżyli szczątki. Nie można już było stwierdzić, na jakiej wysokości doszło do awarii – jeśli w ogóle do niej doszło – i kiedy nastąpiło zderzenie z ziemią.

Która z wersji jest Pani bliższa: o błędach ludzi, awarii silnika, zamachu?

Zebrane przez nas dowody wskazywały, że o ile nie mamy pewności, że doszło do zamachu, to mamy stuprocentową pewność, że doszło do mataczenia w śledztwie. Z jakiego powodu, skoro rzekomo wszystko było w porządku i o katastrofie zdecydował tylko błąd pilotów, którzy uparli się, aby wylądować?

Największą siłą „10.04-10” są dowody na zacieranie śladów i kneblowanie ust świadkom, zastraszanie ich. Sparaliżowani strachem ludzie zatrzaskiwali przed Panią drzwi.

Po wrześniu 2010 byłam w Smoleńsku jeszcze raz: w lutym 2011 roku. Dotarłam do świadków, których wcześniej nie przesłuchała ani prokuratura polska, ani rosyjska, ani komisja badająca wypadek. Odnaleźliśmy bez problemu naocznych świadków ostatnich sekund lotu tupolewa. Ludzie ci się nie znają, gdzie indziej pracują i mieszkają, ale ich relacje były spójne, uzupełniały się. Wynika z nich, że kiedy samolot był kilkanaście metrów nad ziemią, doszło do dziwnego zdarzenia.

Za ogonem tupolewa, jak mówili, pojawił się ogień. Jakby pięciometrowa kometa, żółtko gigantycznego jaja.

Mówili o rozbłysku, jakby wybuchu, ale używali różnych porównań w zależności od kąta widzenia. Nie zajęła się tym ani komisja Millera, ani MAK. Niewątpliwie nie była to normalna reakcja samolotu. Argumentowano, że jak pilot dodaje mocy silnikowi, to pojawia się słup iskier. Jednak z takim zjawiskiem mamy do czynienia wyłącznie w samolotach wojskowych, a nie pasażerskich. W TU-154 czegoś takiego nie ma. Pytanie, skąd to się wzięło? Prawdopodobnie coś, co miało związek ze środkowym silnikiem, kluczowym dla sterowności samolotu. Czy to była awaria? Czy rezultat działania osób trzecich, co można nazwać krótko: zamachem.

Film realizowała Pani już po ogłoszeniu raportu MAK - zasznurował ludziom usta.

Rzeczywiście zamknęli się. We wrześniu rozmawiali o wiele chętniej, zapraszali do domów, gawędzili. W lutym mieliśmy już poczucie, że zostali zastraszeni i byli uprzedzani o naszym przyjściu. Grożono im odpowiedzialnością za to, co powiedzą, straszono więzieniem.

W „10.04.10” nie wypowiadają się politycy, urzędnicy, eksperci państwowi, tylko zwykli ludzie. Zwyczajni ludzie nie kłamią?

Nie, bo nie mają w tym interesu. Dlaczego ci Rosjanie mieliby nas okłamywać? Jeśli już zdecydowali się na rozmowę, to – jak myślę – po to, aby jak najszybciej ujawnić prawdę! Mają bowiem poczucie winy za zmowę milczenia swych ojców i dziadów 70 lat temu wokół zbrodni w lasach katyńskich w pobliżu Smoleńska. Wydaje mi się, że nadal ciąży nad nimi odium i nie chcieli, aby historia zatoczyła koło.

Zwyczajni niezwyczajni przed kamerą wypowiadali się odważnie. Nie wie Pani, jakie ponieśli konsekwencje?

Nie utrzymujemy z nimi kontaktu, nie telefonujemy, nie mejlujemy, ale tylko dlatego, żeby nie przysparzać im dodatkowych kłopotów. Mamy świadomość, że z pewnością są inwigilowani, zwłaszcza po tym, jak film trafił na ekrany. Bo już po pierwszej naszej wizycie we wrześniu autor filmiku z miejsca katastrofy, na którym słychać strzały, zmuszony został do porzucenia pracy w warsztacie samochodowym. Musiał odejść, by przeżyć. Teraz pracuje na drugim krańcu Smoleńska. Niełatwo było do niego dotrzeć.

Co prokuratura zrobiła z materiałem dowodowym, który podsuwa film? Z  zeznaniami ludzi?

Ujawnię portalowi SDP, że złożyłam w prokuraturze dowody: film z wypowiedziami świadków, nagrania, niepublikowane zdjęcia. Wyraźnie wskazują one na metodyczne niszczenie wraku. Nic z tym nie zrobiono. Śledztwo utknęło w martwym punkcie.

Nie jesteśmy więc na drodze prawdy?

Jesteśmy. Przełomowym momentem mogą być ujawnione przez „Gazetę Polską Codziennie” nagrania z rozmów Bogdana Klicha z Edmundem Klichem. Wynika z nich, że strona polska niestety współuczestniczyła w ukrywaniu prawdy o odpowiedzialności Rosjan za katastrofę. Rząd polski dysponował żelaznymi dowodami, co do procedur zobowiązujących stronę rosyjską do zamknięcia lotniska w razie bardzo złej pogody. A pogoda była o wiele gorsza niż przewidują normy.


Dlaczego do dzisiaj telewizja publiczna, kierowana przez człowieka „Solidarności” i byłego dziennikarza „Niedzieli” nie wyemitowała „10.04.10”?

Nie wiem. To jest dla mnie bolesne, bo jestem przekonana, że wyjaśnienie okoliczności śmierci prezydenta Rzeczpospolitej to jeden z najważniejszych obowiązków każdego dziennikarza. Dziwi mnie, że instytucja, która ma do wypełnienia także misję publiczną, eliminuje – z powodów politycznych – temat tak oczywisty. Boli mnie zwłaszcza to, że filmy i książki o katastrofie smoleńskiej kolportowane są tylko w drugim obiegu. Krzepiące jest natomiast, że drugi obieg zaczyna się rozwijać niezależnie od woli władzy i z konieczności przejmuje obowiązki mediów publicznych. Ale dlaczego mamy tolerować fakt, że media publiczne nie wypełniają swych konstytucyjnych obowiązków?

Historia zatoczyła koło i wolne słowo – jak w PRL - znowu znajduje swą przestrzeń jedynie w salkach katechetycznych?

Ładnie pan to ujął. Ale muszę też dodać, że w drugim obiegu film „10.04.10” obejrzało już ok. 4 mln osób. Wyemitowały go dwie kablówki i żadna inna telewizja. Mam więc wrażenie, że telewizja publiczna pozbawia się możliwości zdobycia potężnej widowni, a co za tym idzie – pieniędzy z reklam.

Z czego wynikają ataki na Panią ze strony środowiska dziennikarskiego? Zwłaszcza po materiałach o katastrofie smoleńskiej? Z zazdrości? Zawiści? Zakłamania?

Mam wrażenie, że dziennikarze, którzy nieustępliwie dążą do wyjaśnienia wszystkich okoliczności katastrofy są odbierani przez środowisko, jako wyrzut sumienia. Pokazujemy, że wbrew wszystkiemu, idąc pod prąd, można robić swoje, dążyć do prawdy. Że nie trzeba zerkać na aktualne układy polityczne. Że można realizować dziennikarstwo śledcze, dotykające mechanizmów rządzenia państwem. Że można patrzeć władzy na ręce. Chcę przypomnieć, że zostałam wyrzucona z telewizji publicznej, kiedy nadal rządził tam PiS. Jesteśmy wyrzutem sumienia dla dziennikarzy, którzy uważają, że należy skulić ogon pod siebie i bezrefleksyjnie wypełniać wszystkie polecenia przełożonych. Nawet jeśli są one sprzeczne z etyką dziennikarską, zdrowym rozsądkiem czy po prostu z prawdą.

wu-ka, źródło: SDP.PL

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.