Czy mamy jeszcze wolność słowa? Spotkanie z Ewą Stankiewicz na Politechnice Rzeszowskiej chcieli przerwać… organizatorzy

For. eostroleka.pl
For. eostroleka.pl

Zniewoleniepodobnie jak wolność - rodzi się w głowie. Spotkanie z Ewą Stankiewicz na Politechnice Rzeszowskiej próbowali przerwaćjego organizatorzy

W czwartkowy wieczór w auli Politechniki Rzeszowskiej odbyło się spotkanie „Wolność rodzi się w głowie”, zorganizowane przez samorząd studencki tej uczelni. Pierwotnie gościem miał być Jan Pospieszalski, ale musiał odwołać przyjazd ze względu na to, że o 22.30 w tym dniu prowadził w TVP Info na żywo swój program „Jan Pospieszalski: Bliżej”. Niejako w zastępstwie przyjechała Ewa Stankiewicz, reżyser filmów „Solidarni 2010” i „Krzyż”. Nieco spóźniona z powodu korków na ulicach (wiadomo, Polska jest w budowie).

Pani Ewa zaczęła od prezentacji krótkich spotów, których bohaterami byli ludzie bynajmniej nie z pierwszych stron gazet, którzy ponieśli pewną cenę za swoją walkę z komuną. Ktoś został wyrzucony ze studiów, inny stracił szansę na wykonywanie zawodu, o którym marzył itd.

Ten cykl miał za zadanie pokazać, że wolność w Polsce wywalczył nie tylko Lech Wałęsa, nie tylko Adam Michnik, ale że to był bardzo duży wysiłek wielu tysięcy ludzi, którzy zapłacili swoje cząstkowe ceny za to, byśmy my żyli w wolnym kraju

– skomentowała pani Ewa.

Na swoje „nieszczęście”, postanowiła pokazać także fragmenty filmu „Krzyż”, w którym wszędobylska kamera rejestruje to, co się działo na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie w sierpniu ub.r.

Ludzie pod krzyżem chcieli upomnieć się o pamięć dla ofiar katastrofy. Bardzo ważnym elementem tego trwania pod krzyżem był niepokój o suwerenność Polski. I tak to już jest w historii Polski, że jak chce się walczyć z polskością, to walczy się z pamięcią

– mówiła we wprowadzeniu do filmu Ewa Stankiewicz. Mówiła też o roli krzyża w polskiej walce o wolność. Po czym stwierdziła, że niepokój ludzi pod krzyżem o suwerenność państwa miał bardzo realne podstawy: był reakcją na to, jak polski rząd postępuje po katastrofie smoleńskiej. Zdaniem reżyserki, działania rządu rodziły pytania o stan naszej suwerenności.

Potem puszczono fragment „Krzyża”. Niewiele obejrzeliśmy, bo do Ewy Stankiewicz podszedł przedstawiciel samorządu studentów i zaczął z nią rozmawiać, żywo przy tym gestykulując. Emisję filmu nagle przerwano, a student przemówił przez mikrofon:

Przepraszam, drodzy państwo, ale muszę trochę zareagować, ponieważ jesteśmy na uczelni publicznej, w której raczej nie powinniśmy wchodzić w kwestie polityczne. Uczelnia powinna pozostać autonomiczna, a więc proszę: nie w tę stronę.

Pomiędzy reżyserką, organizatorami i publicznością wywiązała się ożywiona wymiana zdań. Ewa Stankiewicz próbowała przekonywać, że uczelnia powinna stwarzać przestrzeń do wymiany myśli i że ona nikomu nie narzuca swoich poglądów, lecz jest otwarta na dyskusję.

Przedstawiciele samorządu (dwóch studentów) powtarzali, że uczelnia i samorząd mają w ustawie zapisaną apolityczność, a więc „nie mogą agitować na tę czy drugą stronę”.

Na głos oburzenia mężczyzny z pierwszej ławki, jeden z przedstawicieli samorządu żachnął się:

Ależ proszę pana, my nie jesteśmy tu po to, by rozmawiać o krzyżu. Czy krzyż był potrzebny, czy nie.

Ewa Stankiewicz znów próbowała tłumaczyć, że cała historia Polski pokazuje, iż walka o krzyż to była walka o wolność. Za zaborów, w stanie wojennym i – jej zdaniem – także dziś, a uczelnia wyższa powinna być przestrzenią do swobodnej wymiany myśli.

Chciałam państwu dać taką możliwość, by porozmawiać – mówiła Stankiewicz. – Na początku chciałam przedstawić swoje zdanie, z którym możecie się państwo nie zgodzić. Natomiast ucinanie dyskusji to najlepszy sygnał, że coś w Polsce się dzieje nie tak.

Przedstawiciel samorządu, po kolejnej mało grzecznej połajance pod adresem mężczyzny z pierwszego rzędu, żywo reagującego na to co się dzieje, stwierdził, że jeżeli zajdzie taka potrzeba, organizatorzy mogą przerwać tę konferencję.

To pójdziemy do restauracji

– zażartował mężczyzna.

Bardzo proszę, tam można prowadzić takie rozmowy. Nie na terenie uczelni

– stwierdził organizator.

Mnie krzyż nie przeszkadza. Niech wisi. Chodzi mi o temat, o ocenę polityków

– zaczął tłumaczyć przedstawiciel samorządu.

Proszę pana, niech pan siada i niech się pan nie kompromituje

– stwierdził, wyraźnie zniesmaczony, jeden z uczestników spotkania.

Ewa Stankiewicz zaproponowała, by odwołać się do publiczności, czy chce, aby kontynuować spotkanie. Przytłaczająca większość publiczności stwierdziła, że tak.

To, że pan tak reaguje, to dla mnie bardzo niepokojący sygnał

– zwróciła się Stankiewicz do przedstawiciela studenckiego samorządu.

Pan się nie wypowiada, pan zamyka usta.

Student:

Nie chcę, żeby w tym kierunku, politycznym, szła ta dyskusja i ta konferencja.

Stankiewicz:

Ale w jakim politycznym? Mówimy w tej chwili o krzyżu.

Student:

Nie chciałbym, żeby tu był poruszany temat polityki i polityków, czy rządzili dobrze, czy źle.

- Pan w ogóle wie, co to jest wolność? – włączył się mężczyzna z pierwszego rzędu.

Proszę państwa, jesteśmy w tej chwili świadkami najlepszej lekcji wolności i tego, że wolność rodzi się w głowie

– stwierdziła Ewa Stankiewicz.

Nie można było lepiej trafić i lepiej tego przedstawić. Bo wolność rzeczywiście rodzi się w głowie. Trzeba pokonać strach, niewiedzę, trzeba zderzyć się w dyskusji na argumenty, a nie zamykać ust. Na tym polega wolność. Jeśli pan pozwoli, to będę kontynuować, jeśli nie, to się pożegnamy.

Ostatecznie przedstawiciele samorządu studenckiego pozwolili łaskawie dokończyć spotkanie. Niestety, na skutek słownej przepychanki straciliśmy kilkanaście bezcennych minut i już nie starczyło czasu na dyskusję.

Przyznam, że wyszedłem ze spotkania zszokowany. Nie wiem, czy samorząd studencki w osobach jego dwóch przedstawicieli przestraszył się możliwej reakcji władz uczelni, czy też ci młodzi ludzie są już tak bardzo indoktrynowani i nie przyzwyczajeni do sporu na argumenty. Nieważne. Jeżeli przyszli przedstawiciele intelektualnej elity(?) nie potrafią myśleć w sposób wolny i niezależny, to kto?

Żenujący był też brak zwykłej kindersztuby organizatorów. Zachowywali się, jak solenizant, który zaprosił na imieniny starą ciotkę, a gdy ta zaczęła trochę gderać nie po jego myśli, kazał jej się wynosić z imprezy. Jeżeli organizatorzy – mimo zmiany osoby zaproszonej – zdecydowali się na przeprowadzenie tego spotkania, to z całym dobrodziejstwem inwentarza. Sytuacja, gdy próbowali przerwać spotkanie i strofowali niektóre osoby na widowni, by zachowały trochę kultury, była absolutnie niedopuszczalna. Ta sytuacja wyraźnie przerosła tych młodych ludzi.

Później, gdy emocje nieco opadły, obaj panowie trochę się zreflektowali i przeprosili Ewę Stankiewicz i publiczność za swoje zachowanie. Mam nadzieję, że wyciągną z tej sytuacji wnioski na przyszłość.

Jednak uczucie niesmaku, zażenowania i niedosytu pozostało.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych