Jerzy Jachowicz: Podziękowania oraz kilka zdań wyjaśnienia. "Wraca wiara w solidarność, przypomina się "Solidarność"

Byłoby mi o wiele łatwiej mówić w czyjejś sprawie niż w swojej. Dlatego ograniczę się do słów najprostszych.

Bardzo, ale to bardzo dziękuję tym wszystkim, którzy wyrazili gotowość wsparcia mnie w  wybrnięciu z trudnej sytuacji, w jakiej znalazłem się w wyniku odwetu byłego esbeka. Na pomysł upublicznienia skutków przegranego przed polskim sądem procesu z byłym funkcjonariuszem SB płk. Ryszardem Bieszyńskim wpadło moje macierzyste Radio Wnet i jego szef Krzysztof Skowroński, którym wstrząsnął nakaz komornika o zajęciu mojego skromnego miesięcznego honorarium z radia.

Następnego dnia „Apel" nazwany od mojego nazwiska przejął portal, na którym ten tekst właśnie państwo czytacie. Od tego momentu  sprawa zaczęła nabierać niezwykle korzystnego dla mnie obrotu. Apel opublikowano na wielu znanych portalach i wszędzie spotykał się z przychylnym przyjęciem przez internautów. Ta ogromna fala gotowości poparcia i pomocy przerosła moje oczekiwania. Przywraca mi na powrót wiarę w rzecz, która stanowiła fundament naszego odrodzenia – w ludzką codzienną, a nie tylko wypisaną na rocznicowych sztandarach „Solidarność". Nie zapędziłem się za daleko? Czy nie wplątuję za dużych słów do swoich małych, bolesnych to prawda, ale jednakże prywatnych kłopotów?

Chciałbym wierzyć, że moja sprawa obudzi też drzemiące w każdym z nas poczucie wspólnoty i naturalny odruch wsparcia będącym w potrzebie, a jednocześnie jeśli nie scali, bo to chyba nierealne, to przynajmniej przybliży do siebie nawzajem i do swoich odbiorców rozedrgane, wstrząsane najróżniejszymi napięciami, a czasem i konfliktami środowisko dziennikarskie.

Po tak podniosłym, mimo odwrotnego wstępnego założenia, początku, chciałbym teraz na chwilę wrócić do dwóch istotnych punktów swojej sprawy, o których dotychczas nie mówiłem. Otóż, kiedy myślę o wyroku, dziś już z pewnego oddalenia, zdumiewa mnie stwierdzenie sądu znajdujące się w uzasadnieniu, a będące jednym z argumentów surowego ukarania mnie. Otóż, pani sędzia podkreśliła, że oskarżony, czyli ja, ma negatywny stosunek do oskarżyciela, czyli płk Bieszyńskiego, co uwidacznia się także na sali sądowej. Zarzut, który dla mnie jest kompletnie nie zrozumiały.

Po pierwsze, nie miałem nigdy i nie mam do dziś negatywnego stosunku do płk.Bieszyńskiego, podobnie jak nie mam żadnego stosunku emocjonalnego do dziesiątków tysięcy innych byłych esbeków. Nawet wtedy, kiedy znajduję dowody ich przestępczej działalności, niezależnie od tego, czy popełnionej za dawnych czasów PRL, czy już w nowej Polsce, piszę i mówię o tym, jedynie jako dziennikarz rejestrujący ich czyny. Nie chcę ich ani oskarżać, ani sądzić. Jedyne, czego się domagam, żeby byli osądzeni, jeśli na to zasługują. Ale też bez żadnego negatywnego do nich nastawienia emocjonalnego. Nawet wobec Jaruzelskiego i Kiszczaka. Co nie znaczy, że ma mi być odebrane prawo do wyrażenia publicznie mojej oceny działalności prokuratury czy sądu sprawach autorów stanu wojennego.

Gdyby płk Bieszyński nie dał się poznać jako funkcjonariusz ABW dowodzący operacją zatrzymania Andrzeja Modrzejewskiego w lutym 2002 r.,  ani byłoby mi w głowie pisanie o nim.

Powtórnie przypomniał o sobie Mazura, kiedy stanął przed sądem ekstradycyjnym w Chicago jako świadek obrony, świadczącym na korzyść Mazura, oskarżonego przez państwo polskie o zlecenie zabójstwa gen. Marka Papały.

Pani sędzia ferująca wyrok, dała w pełni wiarę słowom płk. Bieszyńskiego, że mój komentarz o jego „misyjnej" roli w Chicago, mającej zablokować przekazanie Mazura Polsce, jest dla niego przeszkodą w uzyskaniu zatrudnienia zgodnego z jego wykształceniem. To kolejna absurdalna niemal rzecz w moim procesie. Płk. Bieszyński odszedł z ABW w lipcu 2005 r., co było swoistego rodzaju rykoszetem afery związanej z zatrzymaniem Modrzejewskiego. Jak teraz twierdzi prokuratura – bezprawnym.

Jeśli cokolwiek miało by utrudniać dostanie pracy przez płk. Bieszyńskiego, to właśnie sprawa Modrzejewskiego,  o której pisało wiele mediów, od lata 2005 roku, kiedy prokuratura katowicka wszczęła śledztwo przeciwko płk. Bieszyńskiemu.

Sąd nie zapytał płk. Bieszyńskiego, czy się starał o pracę i gdzie oraz w „jakim zawodzie". Bowiem od czasu, gdy prawie bezpośrednio po studiach prawniczych prawie na UW, w lutym 1982 r. rozpoczął karierę esbecką, przez 23 lata pracował jako funkcjonariusz tajnych służb.

Jak ma więc właściwie zawód? To już pani sędzi nie interesowało. Przyjęła za ważne i prawdziwe, że tekst oskarżonego uniemożliwia płk. Bieszyńskiemu dostanie pracy.

A teraz rzecz najważniejsza. Płk. Ryszard Bieszyński, jak szef Zarządu Śledczego ABW, kierował śledztwem w sprawie zabójstwa gen. Papały. Osobą podejrzewaną o wydanie zlecenia był Edward Mazur, amerykański biznesmen polskiego pochodzenia, często bywający w Polsce.

Czy na początku lat 90 ktoś wyobrażał sobie, że były funkcjonariusz SB będzie w nowej demokratycznej Polsce kierował śledztwem,  w którym o zbrodnię podejrzewany jest jego były agent? A taki właśnie relacja z przeszłości łączy płk. Ryszarda Bieszyńskiego z Edwardem Mazurem. (Tak podają media, a płk. Bieszynski nigdy tego nie prostował ani nie wytaczał procesu o zniesławienie).  Czy można się dziwić, że płk. Bieszyński pojechałby na koniec świata, żeby bronić swego byłego agenta?

Komu i czemu zawdzięczamy, że dochodzi do takich sytuacji?

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.