URYNA NA PAMIĘĆ. ZDAŃ KILKA O ODDZIAŁACH MJR. HIERONIMA DEKUTOWSKIEGO „ZAPORY"
List od „Morwy"
Zdarzenie, które za chwilę przywołam, nie powinno mieć miejsca, ale do niego doszło. Jak dochodzi na tym świecie do wielu rzeczy, o których, oceniając je z perspektywy elementarnej przyzwoitości ludzkiej, mówimy, że nie miały prawa się wydarzyć.
Zła wiadomość przyszła do mnie w połowie lipca ubiegłego roku wraz z listem od Pana Mariana Pawełczaka „Morwy", mieszkańca Lublina, w latach 1943 – 1947 żołnierza zgrupowania oddziałów AK – WiN majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory". Pan Marian od lat opiekuje się pomnikiem upamiętniającym ponad 250 „Zaporowców", którzy zginęli w walce z nazistowskim, a potem komunistycznym zniewoleniem. Pomnik wzniesiony jesienią 2003 r. siłami Fundacji „Pamiętamy" przy wsparciu Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa stoi w Lublinie na Podzamczu. Pośród zapisanych na nim personaliów oraz leśnych imion poległych i pomordowanych podkomendnych „Zapory" nazwisko Pawełczak występuje dwukrotnie – jako wspomnienie ofiary z życia złożonej przez braci Pana Mariana. Jeden z Nich został zamordowany z wyroku sądu komunistycznego jesienią 1945 r., drugi zginął od kuli ormowca w kwietniu 1946 r.
Czytając Jego list i pamiętając o losie Jego braci, bezskutecznie starałem się wyobrazić co czuł, gdy kreślił do mnie poniższe słowa:
„(...) Wahałem się czy zasmucać Pana wieścią o nowych wyczynach wrogów pomnika „Poległych Zaporczyków", na Podzamczu lubelskim. Mianowicie, na przełomie czerwca i lipca b.r. w okresie wyborów prezydenckich, ktoś na bocznych skrzydłach ( ściankach) przedpola pomnika, namalował czarną farbą zarysy postaci, w pozycjach zachęcających do korzystania z tych miejsc, jako z pisuarów. Specyficzny odór moczu, potwierdza korzystanie z tej zachęty.. (...). Ja długi czas byłam chory po wyborach, a teraz mogłem tyle zrobić, że zamiotłem przedpole pomnika (...).
Krótkie rozważania na kanwie uryny
Od razu wyjaśniam, że Fundacja „Pamiętamy"niezwłocznie oczyściła pomnik „Zaporowców" z umieszczonych na nim nieznaną ręką malowideł. Ich zniknięcie spowodowało, że ci, którzy uznali za stosowne oddać mocz na pomnik znaleźli sobie, przynajmniej na czas jakiś, inne miejsca na załatwianie swych chyba nie tylko fizjologicznych, ale przede wszystkim psychicznych potrzeb. Z upływem czasu odór uryny wyparował, natomiast pozostała odrażająca woń pogardy (swoisty trop zapachowy) wyrażonej wobec formy trwałej pamięci o ludziach, którzy zginęli w walce o niepodległość naszej ojczyzny i prawo człowieka do wolnego życia na ziemi. Pomyśli może ktoś: takie czasy, że w miejscach publicznych, w których jedni zastygają w zamyśleniu lub modlitwie, wspominając tych, którzy odeszli, inni wyrażają swoje wnętrze w sposób, który, tu znowu odwołam się do kryterium elementarnej przyzwoitości, jest przesądzającym dowodem dla wykazania, że maksyma człowiek to brzmi dumnie jest czystą konwencją, niczym więcej. Nawiasowo pozwolę sobie zauważyć, że może właściwym probierzem rzeczywistej wartości danego światopoglądu jest nie to, jak wobec inaczej myślących zachowują się znani powszechnie apostołowie takiej czy innej koncepcji – ci bowiem, z małymi wyjątkami, prowadzą dyskurs w sposób werbalnie kulturalny, nie odsłaniający prawdy o konsekwencjach praktycznych ich widzenia świata, lecz jaki stosunek wobec osób o odmiennej wrażliwości prezentują bezimienni, anonimowi wyznawcy danej postawy światopoglądowej, jej szeregowi żołnierze, tzw. doły (nikomu nic nie ujmując).Warto ten punkt widzenia mieć na uwadze, analizując np. zachowania utrwalone przez Panią Ewę Stankiewicz w filmie Krzyż.
Tak czy inaczej na pomnik będący symboliczną mogiłą poległych i pomordowanych żołnierzy „Zapory" oddawano mocz. A przecież upamiętnia on historię heroicznego przywiązania do wysokich wartości, jakimi są niepodległość Ojczyzny i wolność jednostki ludzkiej, historię wierności przypieczętowanej ofiarą z życia; nie byle jaką historię.
Oto jej zarys.
Epilog zamiast prologu
27 X 1955 r. w wykonaniu wyroku sądu komunistycznego został powieszony na terenie więzienia w Chełmie Lubelskim, dokładnie w komórce przeznaczonej na parowanie ziemniaków dla świń, Tadeusz Szych „Biały" – żołnierz Armii Krajowej. Od wiosny 1945 r. był partyzantem oddziału por./kpt. Stanisława Łukasika „Rysia" wchodzącego w skład zgrupowania dowodzonego przez „Zaporę".
21 XI 1963 r. w Majdanie, pow. Lublin, poległ od kul obławy, składającej się z funkcjonariuszy SB i ZOMO, Józef Franczak „Lalek" – partyzant z oddziału por./kpt. Zdzisława Brońskiego „Uskoka", do września 1947 r. walczącego pod ogólną komendą „Zapory".
Takie były ostatnie akordy epopei partyzantki antykomunistycznej nurtu poakowskiego z terenu Lubelszczyzny, gdzie walka zbrojna z reżimem komunistycznym była prowadzona z dużym rozmachem i konsekwencją. Śmierć „Lalka" jest jej smutnym epilogiem, a także symbolicznym w skali kraju końcem zbrojnego oporu stawianego komunistom przez naszych przodków po roku 1944.
Kilka zdań o dowódcy
Postacią pierwszoplanową zbrojnego podziemia antykomunistycznego na ziemi lubelskiej był bez wątpienia wspomniany dowódca „Białego" i „Lalka", cichociemny major Hieronim Dekutowski „Zapora" – świetny organizator i doskonały partyzant, łączący lojalność wobec struktur dowódczych konspiracji z troską o los podległych mu żołnierzy. Dwa razy z woli przełożonych stanął na czele partyzantki antykomunistycznej na terenie Lubelszczyzny, dwa razy także (w lipcu – sierpniu 1945 r. i marcu – kwietniu 1947 r.) wykonał rozkaz o zaprzestaniu walki zbrojnej i zdemobilizowaniu podległych mu oddziałów. Cechowała go odwaga, szybkość decyzji, a jednocześnie ostrożność i ogromne poczucie odpowiedzialności za ludzi. Znakomicie wyszkolony w posługiwaniu się bronią ręczną i maszynową, niepozorny, ale obdarzony wielkim czarem osobistym umiał być wymagający i utrzymywał żelazną dyscyplinę w podległych mu oddziałach, co w połączeniu z umiarem i troską o każdego żołnierza zapewniało mu u podkomendnych ogromny mir. Nazywali go „Starym", choć nie miał jeszcze trzydziestu lat – tymi słowami scharakteryzował „Zaporę" jeden z jego cywilnych przełożonych w strukturach Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, późniejszy znany warszawski adwokat Władysław Siła-Nowicki.
Postać „Zapory" jest znakomitym przykładem zjawiska ciągłości walki o niepodległość Polski i wolność jednostki ludzkiej, prowadzonej kolejno z okupantem niemieckim, a po jej zakończeniu z reżimem komunistycznym przez dziesiątki tysięcy żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego. Partyzantkę antykomunistyczną podjął on z początkiem 1945 r., mając w swym bojowym dorobku znaczące zasługi w zwalczaniu niemieckich sił okupacyjnych. Wystarczy wspomnieć, że od stycznia 1944 r. pełnił funkcję szefa Kedywu w Inspektoracie Rejonowym AK Lublin – Puławy i jednocześnie dowódcy oddziału dyspozycyjnego Kedywu, a podległe mu oddziały, którymi w wielu akcjach dowodził osobiście, mogły pochwalić się ponad 80 wystąpieniami zbrojnymi przeciwko Niemcom, w tym kilkoma dużymi, jak na warunki wojny partyzanckiej, zwycięskimi starciami z wojskiem niemieckim.
Zbiorowa obrona konieczna
Dla lepszego zrozumienia dalszych losów „Zapory" i jego żołnierzy należy koniecznie przypomnieć, że w okresie II wojny światowej Polska miała dwóch śmiertelnych wrogów: hitlerowskie Niemcy oraz partię komunistyczną z centralą w Moskwie i głównym narzędziem podboju w postaci Armii Czerwonej, a także i to, że wojennej klęski Niemiec nie powinno się utożsamiać ze zwycięstwem sprawy polskiej. Wycofanie się wojsk niemieckich z ziem polskich w 1944 r. - 1945 r. nie oznaczało, niestety, triumfu celów, o które żołnierz polski bił się na wszystkich chyba frontach II wojny światowej. Niepodległość Polski i prawo jednostki do wolnego życia na ziemi były po opanowaniu terenów naszego kraju przez wypierającą Niemców na Zachód Armię Czerwoną równie dalekie od urzeczywistnienia, jak w okresie okupacji niemieckiej. Ta smutna prawda miała na ziemi lubelskiej wymierny, a zarazem tragiczny wymiar. Tylko do końca 1944 r., a więc w czasie pierwszych pięciu miesięcy od wejścia Armii Czerwonej na Lubelszczyznę, straty osobowe Okręgu AK Lublin, poniesione w wyniku działań komunistycznego aparatu przymusu, przede wszystkim NKWD, sięgnęły co najmniej kilkunastu tysięcy ludzi (zamordowanych, aresztowanych, wywiezionych do Związku Sowieckiego), czyli znacznie przekroczyły straty tegoż Okręgu odniesione w ciągu całego okresu okupacji niemieckiej. Terror komunistyczny narastał z każdym kolejnym miesiącem. Czy można zatem się dziwić, że wobec takich faktów „Zapora" i niemała część jego podkomendnych z okresu walki przeciwko okupantowi niemieckiemu zdecydowali się na podjęcie działań, które należy zakwalifikować jako zbiorową obronę konieczną?
W walce
Ofensywa rozpoczęta przez Armię Czerwoną w styczniu 1945 r., skutkująca przesunięciem się mas wojska sowieckiego w kierunku zachodnim, umożliwiła odtworzenie na ziemi lubelskiej oddziałów partyzanckich, które szybko stały się najbezpieczniejszym schronieniem dla rozpracowywanych i poszukiwanych przez komunistów konspiratorów niepodległościowych. Właśnie w styczniu 1945 r. „Zapora", działając w porozumieniu z częścią pozostających na wolności członków Komendy Okręgu AK Lublin, zorganizował liczącą początkowo 10 żołnierzy grupę samoobrony, na czele której stanął. W szybkim czasie, bo już w czerwcu 1945 r., miał pod swoją komendą ponad 200 dobrze uzbrojonych partyzantów, stale przebywających oddziałach leśnych. Pierwszym wystąpieniem zbrojnym grupy „Zapory" przeciwko aparatowi terroru komunistycznego było rozbicie posterunku Milicji Obywatelskiej w Chodlu. Akcja, do której doszło w nocy z 5/6 II 1945 r., była odpowiedzią na mord dokonany na czterech żołnierzach AK z placówki w Chodlu, którego współsprawcą był komendant miejscowego posterunku MO. Już w niespełna dwa dni później, 7 II 1945 r., liczący wówczas ok. 25 żołnierzy oddział „Zapory" bił się z obławą NKWD - LWP we wsi Wały Kępskie (nieopodal Chodla). Partyzantom udało się przebić przez pierścień okrążenia, przy stracie jednego żołnierza (Mieczysław Jeżewski „Pszczółka"). Podczas tej walki „Zapora" został ranny w nogę. Leczył się na kwaterze w Radawcu Małym. Do oddziału wrócił w kwietniu 1945 r. Pod nieobecność „Zapory" oddział prowadził działalność podzielony na trzy grupy, którymi dowodzili: Jerzy Pawełczak „Jur" (+ 23 X 1945 r.), Jan Szaliłow „Renek"( +8 IX 1947 r.) i Aleksander Sochalski „Duch". W końcu kwietnia 1945 r. „Zapora" na czele 40 partyzantów wyruszył za San. Po drodze, koło wsi Świeciechów, na północ od Annopola, „Zaporowcy" mieli potyczkę z patrolem MO, w której zginęło dwóch milicjantów. Następnie wkroczyli do Świeciechowa, rozbroili miejscowy posterunek MO i uwolnili czterech aresztowanych żołnierzy AK. Na terenach za Sanem (przez rzekę przeprawili się w okolicach Radomyśla) rozbili kilka posterunków MO, między innymi w Bojanowie. W maju 1945 r. w potyczce oddziału z żołnierzami Armii Czerwonej pod wsią Stale, w pobliżu Tarnobrzega, zginęło dwóch czerwonoarmistów. Partyzanci ponadto zarekwirowali sowietom dwa samochody, którymi powrócili na teren Lubelszczyzny, gdzie rozbili kolejne posterunki MO, m.in. w Bełżycach i Wojciechowie.
19 V 1945 r. oddział „Zapory" zawitał do Kazimierza nad Wisłą. Partyzanci zaatakowali ulokowany na rynku posterunek MO. Milicjanci bronili się na piętrze murowanego budynku. Poddali się po tym, jak atakujący wysadzili metalowe i osztabowane drzwi wejściowe na posterunek. W czasie walki trwającej na kazimierzowskim rynku, grupa żołnierzy oddziału ubezpieczająca akcję na skraju miasteczka od strony Puław miała potyczkę, w wyniku której zginął jeden żołnierz sowiecki, dwóch funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i trzech milicjantów. Opuszczając Kazimierz nad Wisłą, partyzanci zabrali z sobą trzech milicjantów z miejscowego posterunku. Dwóch z nich po przesłuchaniu puszczono wolno, natomiast komendant posterunku (według niektórych źródeł nie był to milicjant, lecz funkcjonariusz UB) został skazany na śmierć. Wiedząc, że lada moment zostanie zastrzelony, podjął próbę ucieczki i zginął od kul „Renka". Podkreślenia wymaga fakt, że celami ataków partyzantów „Zapory" były te tylko posterunki MO, co do których wywiad oddziału lub miejscowe placówki konspiracyjne potwierdziły okrutne zachowania obsadzających je milicjantów wobec ludności lub gorliwość funkcjonariuszy w tropieniu członków konspiracji. W czerwcu 1945 r. oddział „Zapory" z tych właśnie powodów zaatakował i rozbroił kolejne posterunki MO, tym razem w Bychawie, Urzędowie i Józefowie nad Wisłą.
Szeregi rosną
Z każdym tygodniem działalności oddziału rosła jego popularność wśród istotnej części mieszkańców ziemi lubelskiej. Wsparcie społeczne dla czynnej samoobrony przed reżimem komunistycznym było stałym tłem trwającej przez kilka lat epopei oddziałów „Zapory", warunkującym zresztą utrzymanie się partyzantów na terenie ich działalności [W lipcu 1946r. kpt. „Uskok", przebywający wówczas na obszarze będącym matecznikiem oddziału „Zapory", zanotował w swoim pamiętniku: Ludność tamtych okolic (Chodel, Opole Lubelskie, Kraśnik, Bychawa) ogólnie była wrogo nastawiona do komunistów i bardzo sprzyjała partyzantom. Były i wioski podczerwieniałe, jak Chmiel, Moniaki, Wilkołaz itp., ale znając teren, można sobie było pozwalać na ruchy z taborami w biały dzień (....)]. Równolegle do wzrostu rozpoznawalności oddziału w terenie nastąpił znaczny przyrost jego liczebności. W szeregi partyzantki „Zapory" wstępowali głównie tropieni przez komunistów żołnierze antyniemieckiej konspiracji niepodległościowej, przede wszystkim akowcy, ale także członkowie Narodowych Sił Zbrojnych (znaczna część 3 kompanii por. Bolesława Świątka „Jerzego", w tym jej dowódca). Dołączali również ci, którzy nie chcieli służyć w wojsku komunistycznym i ścigać po lasach walczących o wolność partyzantów. Często byli to żołnierze AK, wcześniej siłą wcieleni do LWP. W lutym 1945 r. grupę (10 osób) takich uciekinierów z wojska „ludowego" przyprowadził do oddziału Michał Szeremiecki „Miś", żołnierz 27 Wołyńskiej DP AK (+ 6 I 1947 r.). W połowie maja 1945 r., po powrocie oddziału na Lubelszczyznę z wyprawy za San, szeregi partyzantów „Zapory" powiększyły się o ok. 50 osobową grupę dezerterów ze szkoły oficerskiej LWP, dowodzoną przez por. Romana Sochala „Juranda".
Pierwszoplanowa rola „Zapory" w czynnym oporze antykomunistycznym na ziemi lubelskiej została potwierdzona rozkazami Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj z 1 VI 1945 r., na mocy których uzyskał on awans do stopnia majora i nominację na dowódcę oddziałów partyzanckich w Inspektoracie Lublin DSZ (został ponadto odznaczony Krzyżem Walecznych; również rozkazem DSZ na Kraj z 1VI 1945 r. awansowano i odznaczono wielu podkomendnych „Zapory"). W następstwie decyzji DSZ, dowództwu „Zapory" został podporządkowany liczący ok. 40 partyzantów oddział por./kpt. Stanisława Łukasika „Rysia" (+ 07 III 1949 r.).W czerwcu 1945 r. siły oddziału, a właściwie już zgrupowania oddziałów pod dowództwem „Zapory" wynosiły ok. 220 żołnierzy. Poza wspomnianym oddziałem „Rysia", który operował samodzielnie, pozostając pod ogólną komendą „Zapory", „Zaporze" bezpośrednio podlegały trzy kompanie: 1 kompania pod dowództwem por. Stefana Szarskiego „Jagody", 2 kompania pod dowództwem por. „Juranda" i 3 kompania dowodzona przez por. Bolesława Świątka „Jerzego" (od połowy czerwca 1945 r. 3 kompanią dowodził kpt. Aleksander Głowacki „Wisła", który dołączył do oddziału podczas akcji na posterunek MO w Kazimierzu nad Wisłą).
W bojach z sowietami. Czerwiec 1945 r.
W pierwszej połowie czerwca 1945 r. partyzanci „Zapory" operowali na terenie powiatu Biłgoraj, z tym, że w początku czerwca jeden z pododdziałów 1 kompanii, w sile ok. 25 partyzantów, wysłany został na północ, w okolice Lublina. W drodze na wyznaczony teren, 8 VI 1945 r., oddział ten rozbroił posterunek MO w Wysokiem, czym ściągnął na siebie kilkakrotnie silniejszą obławę NKWD. Rankiem 9 VI 1945 r. pod wsią Polanówka, kilka kilometrów na południe od Lublina (gmina Strzyżewice), w nierównej walce z sowietami zginęło pięciu „Zaporowców".
W połowie czerwca 1945 r. partyzanci „Zapory" z plutonu „Jura" z 1 kompanii „Jagody" wkroczyli do Janowa Lubelskiego, gdzie zarekwirowali żołnierzom sowieckim cztery samochody ciężarowe, które posłużyły żołnierzom 1 i 2 kompanii do powrotu na teren powiatu opolskiego; 3 kompania pod dowództwem „Wisły" miała dalej operować na terenach powiatu janowskiego i biłgorajskiego. Następnie główne siły oddziału, poruszające się samochodami zdobytymi w Janowie Lubelskim, rozbiły posterunek MO w Józefowie nad Wisłą. W kilka godzin później partyzanci „Zapory" zostali pod Kluczkowicami, na południe od Opola Lubelskiego, zaatakowani przez grupę żołnierzy Armii Czerwonej. Wywiązała się zaciekła walka (w końcowej fazie starcia doszło do walki wręcz), w wyniku której zginęło co najmniej siedmiu sowietów. Rannych zostało dwóch partyzantów. Walka pod Kluczkowicami uruchomiła przeciwko oddziałowi silną obławę NKWD - UB, która rankiem następnego dnia dopadła „Zaporowców" kwaterujących w Ratoszynie, w pobliżu Chodla. Partyzanci zdołali przedrzeć się przez pierścień obławy, tracąc jednak dwóch zabitych.
Rozformowanie zgrupowania. Lipiec- sierpień 1945 r.
W lipcu 1945 r. „Zapora" , na wezwanie Komendy Okręgu AK- DSZ Lublin, rozpoczął demobilizację podległych mu oddziałów. Rozformowanie zgrupowania trwało do początku sierpnia 1945 r. Większość podkomendnych „Zapory", wobec decyzji ich władz zwierzchnich o zaprzestaniu walki, postanowiła skorzystać z ogłoszonej przez komunistów 2 VIII 1945 r. „amnestii" i ujawniła się. Tak skończył się pierwszy etap walki „Zapory" i jego żołnierzy z reżimem komunistycznym. Bilans tego okresu działalności oddziałów „Zapory" wypada dla nich korzystnie. Przy stosunkowo niewielkich stratach - w okresie od stycznia do lipca 1945 r. zginęło ok. 15 partyzantów „Zapory" - oddziały te były schronieniem dla wielu osób ściganych przez komunistów, oczyściły teren, na którym działały, z agentury UB, poskromiły najbardziej szkodliwe placówki MO, przeprowadziły szereg akcji porządkowych wymierzonych w przestępców pospolitych. W wymiarze ideowym dały mocne świadectwo trwania w czynnym oporze przeciwko reżimowi komunistycznemu, hamujące proces zsowietyzowania społeczeństwa polskiego, czyli biernego poddania się przez nie doktrynie i celom partii komunistycznej. Sam „Zapora" nie ujawnił się w ramach „amnestii" z sierpnia 1945 r. Na czele dziesięciu nieujawnionych podkomendnych podjął w październiku 1945 r. próbę przedostania się przez Czechosłowację do strefy amerykańskiej. Wkrótce po przekroczeniu granicy doszło do szeregu potyczek przedzierających się do wolnego świata żołnierzy „Zapory" z patrolami czechosłowackiej służby bezpieczeństwa. Kilku uczestników tej wyprawy wpadło w ręce funkcjonariuszy czeskiej SB, pozostali utracili kontakt ze sobą. „Zapora" wraz z Marianem Klockiem "George" (+12 XI 1946 r.) dotarli do Pragi czeskiej. Wtedy zdecydowali o powrocie do kraju. Do Polski przyjechali transportem repatriacyjnym.
Znowu w walce
W grudniu 1945 r. „Zapora" nawiązał kontakt z Inspektoratem WiN Lublin. Został wyznaczony na dowódcę oddziałów partyzanckich na terenie tegoż Inspektoratu. W ciągu kilku dni zdołał zorganizować liczący początkowo tylko ok. 15 żołnierzy, ale dobrze uzbrojony oddział partyzancki. Walka wchodziła w kolejną odsłonę. Cele i metody jej prowadzenia pozostały niezmienione. W okresie pierwszych dwóch miesięcy 1946 r. oddział „Zapory" zaatakował i rozbroił posterunki MO w Bychawie, Wysokiem i Krzczonowie. W marcu 1946 r. partyzanci rozbili posterunek MO w Bełżycach i zlikwidowali dwóch milicjantów. Oddział równolegle prowadził w terenie rutynowe działania wymierzone przeciwko agentom UB i przestępcom pospolitym. Jednocześnie „Zapora" podporządkowywał sobie grupy ukrywających się przed komunistami konspiratorów niepodległościowych, nadając ich działaniom ramy organizacyjne, jak również skupiał pod swoim dowództwem jednostki partyzanckie wywodzące się z nurtu akowskiego. W maju 1946 r. rozkazom „Zapory" podlegały następujące oddziały: kpt. Zdzisława Brońskiego „Uskoka" (+ 21 V 1949 r.) w sile ok. 20 ludzi, por./kpt. Stanisława Łukasika „Rysia" w sile 40 ludzi, ppor. Jana Szaliłowa „Renka" w sile ok. 30 ludzi, Tadeusza Skraińskiego „Jadzinka" w sile ok. 20 ludzi, Stanisława Jasińskiego „Samotnego" w sile ok. 20 ludzi i Michała Szeremieckiego „Misia" w sile ok. 15 ludzi. W tym też czasie „Zapora" wydzielił z grupy „Renka" lotny, 6 osobowy patrol pod dowództwem Romana Grońskego „Żbika" (+ 7 III 1949 r.), który pełnił funkcję żandarmerii oddziału i podejmował akcje likwidacyjne wymierzone przeciwko funkcjonariuszom UB, konfidentom bezpieki oraz przestępcom pospolitym. W początkach lipca 1946 r. „Uskok" podporządkował sobie dynamicznie działający w okolicach Włodawy, liczący 25 żołnierzy oddział Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia" (na potrzeby przeprowadzenia większych akcji oddział ten zasilany był zaprzysiężonymi ludźmi z placówek; wtedy jego skład osobowy sięgał 65 partyzantów), co oznaczało powiększenie zgrupowania oddziałów „Zapory" o kolejny wartościowy element żołnierski i poszerzenie terenu pozostającego pod kontrolą „Zaporowców". W końcu sierpnia 1946 r. „Uskok", na rozkaz „Zapory", przejął zwierzchnictwo także nad liczącym wówczas ok. 10 partyzantów patrolem Antoniego Kopaczewskiego „Lwa"(+ 8 IX 1946 r.), działającym w powiecie krasnostawskim. Z kolei jesienią 1946 r. „Ryś" podporządkował sobie operujący między Lubartowem a Puławami oddział Kazimierza Woźniaka „Szatana" (+ 11 V 1947 r.) w sile 25 ludzi. Na rozkaz „Zapory", z uwagi na kłopoty „Szatana" z samodyscypliną, komendę nad tymi partyzantami przejął początkowo żołnierz „Rysia" Jan Flisiak „Chłopicki"(+ 17 III 1950r.), a następnie Edmund Tudruj „Mundek" (+7 III 1949 r.). Staraniem „Zapory" i oficerów jego zgrupowania partyzanckie grupy zbrojne o rodowodzie akowskim z terenu Lubelszczyzny znalazły się do końca października 1946 r. pod jednolitym dowództwem. Godzi się zaznaczyć, że oddziały „Zapory" pozostawały w regularnym kontakcie z Inspektoratem Lubelskim WiN, od którego odbierały wytyczne odnośnie głównych kierunków dalszej działalności. Do czerwca 1946 r. w imieniu Inspektoratu łączność z „Zaporą" utrzymywał Franciszek Abraszewski „Boruta", zaś od lipca 1946 r. kontakty z oddziałem przejął Władysław Siła-Nowicki. Walka prowadzona była zatem przy zachowaniu stosownych ram organizacyjnych. Podkreślenia wymaga jednak fakt, że dla żołnierzy oddziałów podległych „Zaporze" kolejne formy organizacyjne podziemia poakowskiego (DSZ, WiN) nie miały większego znaczenia. W wymiarze ideowym była to dla nich nadal walka o wolność prowadzona pod sztandarami Armii Krajowej, o czym świadczą niektóre wewnętrzne dokumenty zgrupowania i liczne, współczesne świadectwa tych żołnierzy "Zapory", którzy doczekali kresu dyktatury partii komunistycznej. Natomiast w wymiarze praktycznym była to, niezmiennie od początku 1945 r., samoobrona przed terrorem komunistycznym, w tym przed przeciwpartyzanckimi operacjami organizowanymi przez NKWD, UB, MO i KBW.
W drugiej połowie 1946 r. doszło do szeregu starć oddziałów „Zapory" z komunistycznymi grupami operacyjnymi ścigającymi partyzantów. 3 VIII 1946r. pod Radzicem Starym, pow. Lubartów, część oddziału „Uskoka" i grupa partyzantów z ochrony sztabu zgrupowania „Zapory" – w sumie ok. 25 partyzantów - zostały zaatakowane przez liczącą ponad 500 osób obławę UB-KBW. Mimo tak rażącej dysproporcji sił partyzanci przerwali pierścień obławy, tracąc jednak dwóch zabitych, w tym adiutanta „Zapory", Zbigniewa Sochackiego „Zbyszka". Po stronie komunistycznej zginął jeden żołnierz KBW, a inny został ciężko ranny. 6 VII 1946r. pod Marysinem, na zachód od Krzczonowa, oddział „Jadzinka" stoczył zwycięską walkę z liczącą ok. 100 żołnierzy jednostką KBW, dowodzoną przez oficerów UB. Podczas wymiany ognia zginęło co najmniej sześciu ubeków i kabewistów, a kilkunastu odniosło rany. Na przestrzeni 1946 r. i w początkach 1947 r. szereg podobnych starć zanotowały wszystkie oddziały wchodzące w skład zgrupowania „Zapory". Godny odnotowania jest fakt, że żadnego z nich nie udało się komunistom rozbić w walce.
Wyprawa na Rzeszowszczyznę
W końcu lipca 1946 r. „Zapora", na czele liczących łącznie ok. 55 partyzantów oddziałów „Renka", „Misia" i „Jadzinka", wyruszył się na teren Rzeszowszczyzny. Przez San partyzanci przeprawili się na wysokości Stalowej Woli. Już 2 VIII 1946r. pod wsią Grębów w pobliżu rzeki Łęg zostali zaatakowani przez liczącą ok. 60 osób grupę operacyjną UB - KBW, którą bez strat własnych doszczętnie rozbili. W starciu zginęło kilku jej członków, kilku innych odniosło rany. Partyzantom poddało się ponad 30 żołnierzy KBW i funkcjonariuszy UB. Pozostali spośród żyjących salwowali się ucieczką. Ranni zostali opatrzeni przez partyzantów, następnie przydzielono im podwodę. Żołnierzy KBW puszczono wolno, natomiast funkcjonariuszy UB w liczbie pięciu, wskazanych zresztą partyzantom przez wziętych do niewoli kabewistów, rozstrzelano. Kolejną porażkę w walce z oddziałem „Zapory" komuniści odnotowali już 8 VIII 1946 r., w walce pod wsią Ostrowy Tuszowskie, pomiędzy Mielcem a Kolbuszową. Walkę poprzedziła akcja ekspropriacyjna wykonana przez patrol z oddziału „Renka", który w nieodległym od Ostrowów Tuszowskich Cmolasie zaatakował dwie sowieckie ciężarówki z zaopatrzeniem dla stacjonującej na terenie pobliskiego poligonu w Dębem jednostki Armii Czerwonej. Była to kolejna w ciągu kilku dni akcja zaopatrzeniowa oddziału „Zapory" przeprowadzona na tamtych terenach na sowieckie samochody wojskowe z produktami spożywczymi. Sowieci zaatakowani w Cmolasie przez żołnierzy „Renka" przyjęli walkę. W krótkim starciu zginęło ich co najmniej trzech. Akcja partyzantów wywołała natychmiastową reakcję czerwonoarmistów z jednostki w Dębnie i sił UB z Kolbuszowej. Złożona z żołnierzy sowieckich i funkcjonariuszy UB grupa operacyjna, poruszająca się sześcioma samochodami ciężarowymi, wspierana co najmniej dwoma sowieckimi transporterami opancerzonymi (tankietkami), odnalazła oddział "Zapory" kwaterujący w Ostrowach Tuszowskich. O korzystnym dla partyzantów wyniku starcia przesądziło podjęcie przez nich natychmiastowej i zorganizowanej obrony oraz błyskawiczne wystrzelanie załogi tankietki, która wjechała do wsi przed głównymi siłami obławy. W chwilę potem tankietka została opanowana przez „Zaporowców" i prażyła ogniem ciężkiego karabinu maszynowego w stronę przeciwników. W wyniku partyzanckiego ognia zapalił się jeden z samochodów grupy operacyjnej. W ten sposób inicjatywa przeszła na stronę partyzantów, w efekcie czego siły obławy wycofały się z pola walki, na którym pozostało kilkunastu zabitych żołnierzy Armii Czerwonej i funkcjonariuszy UB. Partyzanci wyszli z tego starcia bez strat. Podczas szybkiego odwrotu z miejsca boju kontakt z resztą oddziału straciła grupa „Jadzinka", która, nie mogąc odnaleźć swych towarzyszy broni, powróciła na Lubelszczyznę. Natomiast oddziały „Renka" i „Misia" pozostające pod ogólna komendą „Zapory" dalej operowały na ziemi rzeszowskiej, dochodząc aż pod Jasło. Wróciły na Lubelszczyznę dopiero w drugiej połowie września 1946 r.
Powrót do matecznika
Powrót partyzantów na ziemię lubelską obfitował w dramatyczne wydarzenia. 21 IX 1946 r. oddziały „Misia" i „Renka" przeprawiły się przez San na wysokości miejscowości Pysznica i skierowały się w Lasy Janowskie. Ich obecność na tym terenie została bardzo szybko odnotowana przez siły komunistyczne. Jeszcze tego samego dnia w pościg za partyzantami wyruszyła ponad 100 osobowa grupa operacyjna UB-MO-KBW dowodzona przez sowieckiego oficera, kpt. Sułakowa. Rankiem 22 IX 1946 r. pod miejscowością Świnki, na wschód od Janowa Lubelskiego, doszło do starcia żołnierzy „Zapory" z grupą pościgową. Uprzedzeni na czas przez wartowników partyzanci nie dali się zaskoczyć i przyjęli walkę, nie pozwalając siłom obławy, pomimo trzykrotnej przewagi liczebnej po stronie przeciwnika, na domknięcie pierścienia okrążenia, a następnie w szyku zorganizowanym wycofali się w kierunku północno- zachodnim na Zaklików. W starciu pod Świnkami zginął jeden partyzant, a inny został ciężko ranny. Straty po stronie sił komunistycznych autorowi niniejszego tekstu nie są znane. W nocy z 23/24 IX 1946 r. „Zapora" na czele oddziałów „Misia", „Renka", „Samotnego" i żandarmerii „Żbika" (grupy „Samotnego" i "Rysia" dołączyły do "Zapory" po walce pod Świnkami) skierowały się do położonej 6 km. na półn.–zach. od Urzędowa wsi Moniaki, zwanej przez wielu partyzantów „Moskwą". Celem akcji było rozbrojenie członków ORMO (według partyzantów „Zapory" w szeregach ORMO znajdowało się wówczas kilkudziesięciu dorosłych mieszkańców Moniak). W czasie zbliżania się oddziału do zabudowań wsi, grupka miejscowych ormowców ostrzelała partyzantów z oddziału „Samotnego", którzy odpowiedzieli ogniem. W wyniku wymiany strzałów zginął jeden mieszkaniec Moniak. Po chwili partyzanci opanowali wieś. Zarekwirowali jej mieszkańcom kilkanaście sztuk broni. Od użytych przez żołnierzy „Zapory" w wymianie ognia pocisków zapalających zajęło się i spłonęło blisko 30 gospodarstw, w sumie prawie 100 budynków. W tym samym czasie, co wydarzenia w Moniakach, oddziały „Rysia" i „Jadzinka" pod ogólną komendą „Wisły" wkroczyły do Bełżyc i rozbiły posterunek MO, rozbrajając pięciu milicjantów. Po akcji w Bełżycach partyzanci wycofali się w kierunku na Chodel i zapadli w lesie krężnickim, nieopodal drogi Chodel – Bełżyce. Rankiem 24 IX 1946 r. przyjęli walkę ze ścigającą ich grupą operacyjną UB- KBW, zorganizowaną przez komunistów na wieść o wydarzeniach w Bełżycach. Starcie pod Krężnicą Okrągła zakończyło się klęską komunistów, którzy stracili 18 zabitych. Partyzanci nie ponieśli w tej walce żadnych strat, dopiero w fazie odskoku z miejsca akcji poległ jeden żołnierz z oddziału „Jadzinka" (ciężko ranny, został dobity przez ubeków).W tym czasie aktywność przejawiały także inne oddziały zgrupowania, pozostające tylko pod ogólną komendą „Zapory". 22 X 1946 r. oddział „Jastrzębia" (+ 3 I 1947 r.) w sile 65 żołnierzy wspierany przez oddział Józefa Struga „Ordona" (+ 30 VII 1947 r.) rozbił Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa we Włodawie, uwalniając ok. 70 aresztowanych. Ta brawurowa akcja kosztowała życie dwóch partyzantów. W nocy z 31 X/ 1 XI 1946 r. oddziały „Uskoka", „Jastrzębia" i „Ordona" wkroczyły do Łęcznej i zlikwidowały jedenaście osób, które według wywiadu partyzantów współpracowały z UB.
Zima 1946 r. spowodowała wyhamowanie działań oddziałów „Zapory", ale ich nie przerwała. Ten okres nie był jednak dla „Zaporowców" szczęśliwy. 6 I 1947 r. w walce z UB zginął „Miś", tego samego dnia od kul KBW padł inny oficer oddziałów „Zapory", por. Janusz Stefański „Ce-dur" (jako jeden z niewielu podkomendnych „Zapory" poległych w okresie walki z komunistycznym reżimem ma własny grób - spoczywa na cmentarzu nieopodal Kolonii Borów, pośród pierwszowojennych kurhanów żołnierzy austriackich i rosyjskich). 17 I 1947 r. oddział „Jadzinka", operujący od października 1946 r. w powiecie Biłgoraj, stoczył zaciętą walkę w Albinowie Małym, gmina Radecznica, z jednostką KBW, tracąc w niej pięciu partyzantów. Po stronie KBW zginęło siedmiu żołnierzy, a czterech innych odniosło rany.
Pomimo ponoszonych strat, oddziały „Zapory" nadal mocno trzymały się w terenie. Jednak ich wysiłek nie mógł odmienić losu naszej Ojczyzny. Sfałszowane przez komunistów wybory do Sejmu w styczniu 1947 r. odebrały czynnikom niepodległościowym nadzieję na rychłą zmianę sytuacji w Polsce. Polityczna władza komunistów została na lata utrwalona i, co gorsza, ostatecznie zaakceptowana przez dyplomację międzynarodową.
„Amnestia" 1947 r.
W tej sytuacji „amnestia" ogłoszona przez komunistów w lutym 1947 r. wydawała się dla większości osób pozostających w podziemiu, w tym dla gremiów kierowniczych konspiracji nurtu poakowskiego, ostatnią szansą na ocalenie. W marcu/kwietniu 1947 r. „Zapora", wykonując rozkazy przełożonych, zaprzestał działalności bojowej i rozformował podległe mu oddziały, dając podkomendnym wolną rękę w sprawie ujawnienia. W kwietniu 1947 r. przed komisjami „amnestyjnymi" stanęli „Jadzinek" i „Samotny" ze swymi żołnierzami. Ujawniła się także zdecydowana większość partyzantów z oddziałów „Rysia" i „Renka", jednakże ich dowódcy, a także garstka podległych im żołnierzy, nie zdecydowali się na ten krok. Postanowienie o pozostaniu w konspiracji podjął również „Uskok" i kilku jego ludzi; pozostali zdecydowali się na ujawnienie. Sam „Zapora" nie skorzystał z „amnestii", dzieląc los swych nieujawnionych podkomendnych. Jak zeznał później przed sądem komunistycznym w czasie swego procesu: ta propozycja [ złożona w czerwcu 1947 r. przez jego przełożonych odnośnie ujawnienia się „Zapory" w innym terenie, przy zabezpieczeniu materialnym za strony organizacji - przyp. G.W] nie odpowiadała mi, ponieważ byłem związany ze swoimi ludźmi trudem i walką, byłem przecież ich dowódcą, więc nie chciałem umyć rąk i zostawić tych ludzi jak grupy bandyckiej w terenie, bez dowództwa (..,)„Zaznaczam, że stanowisko „góry" organizacji nie było wojskowe i uważałem ujawnienie się bez ludzi za nielojalne".
W rękach komunistów. Do końca mężni
W początkach września 1947 r. „Zapora", przekonany, że realizuje zalecenie organizacji, podjął decyzję o przedostaniu się na Zachód. Ostatnim rozkazem, z 12 IX 1947 r., wyznaczył „Uskoka" na swego następcę i bezpośredniego dowódcę grup partyzanckich działających na północ od Lublina. Natomiast partyzanci utrzymujący się na terenach na południe od Lublina zostali decyzją „Zapory" oddani pod rozkazy „Kędziorka". Na zastępców „Kędziorka" mianował „Zapora" ppor. Bogdana Dzierżanowskiego „Lotnika"(+ I 1948 r.) i ppor. Janusza Godziszewskiego „Janusza" (+ 7 IX 1948 r.).
Niestety, wyprawa grupy „Zapory" na Zachód okazała się być prowokacją UB. Wszyscy jej uczestnicy („Zapora" i jego 6 żołnierzy - w tym „Ryś", „Żbik" i „Mundek" - oraz Władysław Siła-Nowicki) zostali aresztowani 16 IX 1947 r. w Nysie, a następnie wyrokiem sądu komunistycznego z dnia 15 XI 1948 r. skazani na karę śmierci. Zarówno w toku ciężkiego śledztwa, jak i procesu zachowali godną postawę. Zapewne z tej przyczyny proces grupy „Zapory" toczył się przy drzwiach zamkniętych. „Uskok", nawiązując do losu aresztowanego dowódcy i jego towarzyszy niedoli, zanotował w swym pamiętniku pod datą 1 XII 1948 r.: „Z jak najwyższym uznaniem należy ocenić postawę aresztowanych. Był to bodajże jedyny z poważniejszych procesów, w którym nie udało się komunistom opluwać sądzonych przez samooskarżenie. Z tego powodu nie robili nawet rozgłosu z rozprawy. Niewątpliwie naszym bohaterom przez rok czasu nie oszczędzano prób zmierzających do zrobienia szmaty z człowieka, a jednak pozostali ludźmi!".
Wyroki śmierci na „Zaporze" i jego 6 żołnierzach wykonano w Warszawie w więzieniu mokotowskim w dniu 7 III 1949 r. Ocalał natomiast Władysław Siła-Nowicki, którego od niechybnej śmierci uratowały koneksje rodzinne (decyzją Bieruta orzeczona przeciwko Sile- Nowickiemu kara śmierci zamieniona została na karę dożywotniego więzienia; wolność odzyskał 1 XII 1956 r.)
„Niech się Pani pomodli..."
Warto także przywołać inny zapis z pamiętnika „Uskoka" (poczyniony również pod datą 1 XII 1948 r.): „do żalu za ukochanymi współtowarzyszami niedoli dołącza się jakieś fatalistyczne przypuszczenie, że chyba ofiarom końca nie będzie! Że wszystko, co uczciwsze, skazane jest na zagładę. Jakiś okrutny los dotknął krwawą ręką nasz naród i wyszarpuje na stracenie wszystkie te elementy, które nie wahają się marzyć o wolności!".
Niespełna pół roku po napisaniu tych słów ich autora nie było już wśród żywych - 21 V 1949 r. ,otoczony w swej kryjówce przez UB, rozerwał się granatem. Dwa lata później zginął „Kędziorek". Symbolicznym końcem epopei oddziałów cichociemnego majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory" jest wspomniana w początkowych partiach tekstu śmierć „Białego" w 1955 r. i „Lalka" w 1963 r. W latach 1945 - 1955 poległo w walkach bądź straciło życie w kazamatach komunistycznych ponad 230 żołnierzy oddziałów „Zapory" ("tylko" niespełna dwudziestu „Zaporowców" zginęło z rąk nazistów). Miejsca pochówku znakomitej większości z nich do dziś pozostają nieznane. W kontekście tego faktu, właściwe wydaje mi się zakończenie tego tekstu strofami jednej z piosenek śpiewanych w oddziałach „Zapory", przypomnianej na płycie „Myśmy rebelianci" przez zespół De Press ( piosenkę śpiewano na melodię Chryzantemy złociste):
Niech się Pani pomodli, dzisiaj w mojej intencji,
bo wyprawa mnie czeka niebezpieczna i zła,
może Pani modlitwa, będzie dla mnie skuteczną
i uchroni od złego, tego co prosi tak.
I minęło tyle długich lat od tej chwili, a ja wciąż przed oczyma obraz w sercu ten mam.
Kiedy słońce zachodzi, zmierzch ku nocy się chyli,
a ja słyszę wciąż turkot i zgiełk wozów ten sam.
Lecz odszedł ktoś, tak bardzo zadumany, co w oczach miał idei wielki cel.
Ktoś, kto tańczył ze mną leśne tango, i z cicha szeptał dziwne słowa te:
NIECH SIĘ PANI POMODLI DZISIAJ W MOJEJ INTENCJI(.......)
P.S. Powodowany lojalnością wobec szanownych czytelników, muszę poczynić pewne wyznanie. Otóż smutne zdarzenia z pięknego miasta Lublina, od przypomnienia których zacząłem ten tekst, posłużyły mi za chwyt z rodzaju dyscypliny zgrabnie określonej przez pewnego czeskiego prozaika mianem „judo moralne". Chciałem bowiem choćby skrótowo opowiedzieć Państwu historię oddziałów majora „Zapory". Ponieważ była ona bardzo bogata w wydarzenia, to tekst jest długi. Pewnie zbyt długi. Pomyślałem więc, że przynajmniej niektórzy z czytelników przebrną przez niego do końca powodowani wewnętrzną potrzebą dania w ten sposób mini świadectwa, że po poległych i pomordowanych „Zaporowcach" pozostało coś więcej niż tylko złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń, podlany moczem.
Na koniec jeszcze jedno wyjaśnienie: niniejszy tekst jest zmodyfikowaną wersją artykułu, który ukazał się w dodatku do Rzeczpospolitej z dnia 20 kwietnia 2011 r. ( Żołnierze Wyklęci Nr 4 Bohaterowie ostatniego powstania)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/112738-swietny-organizator-i-doskonaly-partyzant-zdan-kilka-o-oddzialach-mjr-hieronima-dekutowskiego-zapory