10/04, Smoleńsk. To był lot cywilny czy wojskowy? Komisja Millera trzyma stronę Rosji. Wbrew faktom

PAP
PAP

Od dwóch dni wątkiem dominującym w smoleńskim śledztwie jest kwestia kwalifikacji lotu rządowego tupolewa. Był cywilny? Wojskowy? A może do pewnego momentu cywilny, a później wojskowy? Terminologia wpływa na odpowiedzialność.

Zaczęło się od stwierdzenia płk. Edmunda Klicha z wywiadu we wczorajszej "Polsce":

"Rosjanie uznali, że lot z 10 kwietnia operował jako cywilny. Natomiast my uważamy, że ostatnia część lotu powinna być zakwalifikowana jako operacja wojskowa, i takie też procedury powinny obowiązywać tego dnia w Smoleńsku. Jeżeli przyjmiemy, że był to lot cywilny - jak chcą Rosjanie - to w takim przypadku całość odpowiedzialności spada na pilotów. To oni podejmują decyzję o lądowaniu, a wieża jest zobowiązana dostarczyć komplet informacji. W przypadku lotów wojskowych - w zależności od obowiązujących procedur - których, przypomnę, cały czas nie posiadamy, odpowiedzialność kontrolera ruchu zwiększa się."

I się zaczęło. Po pierwsze, każdy element tego lotu - lotnisko startowe i docelowe, samolot, załoga, kontrolerzy, a nawet kilku ważnych pasażerów - był wojskowy. Po drugie, jak mówią pracownicy Siewiernego w ujawnionych przez portal tvn24.pl zeznaniach, na lotnisku obowiązywały procedury wojskowe. Kontroler nie znał nawet języka angielskiego obowiązującego w lotnictwie cywilnym. Po trzecie - zdaniem akredytowanego przy MAK Edmunda Klicha - końcowa faza lotu, gdy samolot wszedł w strefę kierowaną przez wieżę w Smoleńsku, odbywała się według procedur wojskowych.

Czy można więc stwierdzić, że lot miał jednak charakter cywilny? Jak najbardziej, co udowodnił w wywiadzie dla PAP Jerzy Miller, przewodniczący komisji badającej przyczyny katastrofy. Stwierdził, że zgadza się z Rosjanami:

"Celem tego lotu było przewiezienie konkretnych osób, w związku z tym miał on charakter lotu pasażerskiego. Wobec tego nie ma między nami sprzeczności" - mówił Miller.

Ustalenie charakteru tych procedur ma znaczenie, bo - jak mówi Klich i większość ekspertów - jeśli stosowane były cywilne, odpowiedzialność za decyzję o lądowaniu spada na pilotów. Przy wojskowych ponoszą ją też kontrolerzy, którzy nie zakazali lądowania i prowadzili mjr. Protasiuka w kierunku ziemi.

Czy w takim razie, gdyby komisji wciąż szefował Edmund Klich, interpretacja ważnego elementu organizacyjnego byłaby korzystniejsza dla Polski? Czy tak ważna kwestia może być oparta na subiektywnej ocenie poszczególnych osób?

Mas

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych