Uczestniczyłam w dniach 31. 05-1.06 -po raz trzeci - w Polsko-Niemieckich Dniach Mediów, organizowanych co roku przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej (FWPN), które tym razem odbyły się w Zielonej Górze pod hasłem „Nowa polityczna rzeczywistość – skutki dla stosunków polsko-niemieckich”.
Dyskusje między polskimi a niemieckimi dziennikarzami nigdy nie kształtowały się łatwo, ale w tym roku atmosfera była szczególnie napięta. Zapewne miało to związek z tematyką paneli – polityka energetyczna i sprzeczne w tym zakresie interesy Polski i Niemiec, masowa imigracja, pluralizm w mediach i sposób w jaki niemieccy dziennikarze piszą o Polsce i vice versa.
Nie dało się jednak oprzeć wrażeniu, że ze strony wielu niemieckich kolegów gotowości do dyskusji w zasadzie nie było. Niektórzy usiłowali wręcz zagłuszyć wypowiedzi polskich gości, tupaniem i oklaskami w najmniej właściwych momentach. Tak było podczas wystąpień szefa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krzysztofa Skowrońskiego i ambasadora RP w Berlinie prof. Andrzeja Przyłębskiego.
Skowroński oskarżył niemieckich kolegów o uprawienie propagandy. Skrytykował też sposób informowania o Polsce w Niemczech mówiąc, że dziennikarze niemieccy nie rozumieją Polski, bo patrzą na nią wyłącznie z perspektywy własnych uprzedzeń i interesów. Prof. Przyłębski przekonywał, że niemieckie media powinny krytykować polski rząd, ale powinny informować też o jego sukcesach. „Niemieckie media posługują się schematami na temat Polski. To utrudnia rozmowę” – mówił. Oraz wyliczył, że wśród tysięcy artykułów o Polsce w niemieckiej prasie zaledwie garstka była od chwili przejęcia władzy przez PiS, pozytywna.
Szefowa publicznej rozgłośni Deutsche Welle Ines Pohl czuła się szczególnie dotknięta tymi słowami i mówiła o „straszeniu Niemcami”, oskarżyła też ambasadora RP o uprawianie demagogii. Niemiecki ambasador w Polsce Rolf Nikel zwrócił Prof. Pryłębskiemu uwagę, że „nie wypada mu jako dyplomacie krytykować mediów”. Okrzyki z sali i tupanie znacznie utrudniły dyskusję. O porozumieniu, nawet podstawowym, nie mogło być mowy.
Na dodatek marszałek województwa lubuskiego Elżbieta Anna Polak z PO postanowiła pogłębić spór polsko-polski zapraszając na uroczystą galę wręczenia nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego dla dziennikarzy piszących o polsko-niemieckich tematach wicenaczelnego „Gazety Wyborczej” Jarosława Kurskiego, bez wiedzy organizatorów. Kurski dywagował długo o demokracji i wolności mediów, której jego zdaniem, jak mogłoby być inaczej, nad Wisłą nie ma.
Zdaniem Kurskiego „GW” i podobne to niej media to gwarant dobrych opinii o Niemczech w polskiej prasie, no bo jak inaczej rozumieć jego wypowiedź, że „bez pluralizmu w mediach łatwo będzie rozniecić w Polsce falę antyniemieckiej propagandy, znaną z czasów PRL? „Oddawanie historii w ręce politycznych inżynierów, projektujących przeszłość, zawsze nas Polaków i Niemców od siebie oddalało, nastawiało wrogo i prowadziło do dramatów” – mówił. Nie zabrakło w jego przemówieniu też odwołań do Gomułki, listu Biskupów i Władysława Bartoszewskiego.
Mój własny panel – o uchodźcach i sposobu pisania o nich w epoce post-prawdy – także był trudny. Kolega z „Deutsche Welle” dywagował o polskim rasizmie na podstawie wierszyka o murzynku Bambo, koleżanka z „Neue Deutsche Medienmacher”, która także udziela się w antyrasistowskiej fundacji Amadeu Antonio, kierowanej przez byłą TW Stasi Anette Kahane, zaprzeczyła jakoby w ogóle istniało coś takiego jak polityczna poprawność, a z sali dobiegały okrzyki wzywające mnie do tego, bym się „zamknęła”. Andreas Oppermann z radia Berlin-Brandenburg oskarżył mnie wręcz o „faszyzm”. W tle – o ironio – stał przez cały czas transparent z napisem „więcej różnorodności w mediach”.
Tę różnorodność, podobnie jak wolność słowa koledzy z Niemiec pojmują następująco: cenzury nie ma, ale o niektórych rzeczach pisać nie wolno, a wręcz nie wypada. Choćby o negatywnych stronach imigracji (to szansa a nie zagrożenie), islamie (jakaś pani poinformowała mnie z sali, że o wiele gorsza od Koranu jest Biblia), a media w Polsce tylko wtedy będą wolne, jeśli będą dobrze, a raczej „właściwie” pisały o Niemcach. Natomiast niemieckie media mają prawo do krytyki polskiego rządu, no bo przecież mają rację. Dokonałam tu pewnego uproszczenia, ale tak to mniej więcej brzmiało.
Można by rzecz: na Zachodzie bez zmian i machnąć na to wszystko ręką. Gdyby nie fakt, że Niemcy to nasz bezpośredni sąsiad, z którym łączą nas silne więzi gospodarcze, a ogromna fala krytyki płynąca z tamtejszych mediów godzi w wizerunek Polski. Sądząc po tegorocznych Polsko-Niemieckich Dniach Mediów to się w najbliższym czasie nie zmieni. Wręcz przeciwnie.
Niechęć niemieckich kolegów do sposobu patrzenia na świat polskiej prawicy, na kwestię imigracji, integracji europejskiej etc., wybrzmiała w Zielonej Górze aż nader wyraźnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/342534-polsko-niemieckie-dni-mediow-czyli-jaroslaw-kurski-murzynek-bambo-i-calkowity-brak-porozumienia-relacja