W tegorocznym rankingu wolności mediów, tworzonym przez Reporterów bez Granic, Polska zajęła 54. miejsce. To o 7 miejsc niżej niż rok wcześniej. Dwa lata temu spadliśmy aż o 29 pozycji.
Zarzuty wobec Polski brzmią następująco: bezpośrednia zależność mediów publicznych od rządu, próba wprowadzenia ograniczeń w pracy dziennikarzy w parlamencie, zapowiedź ograniczenia kapitału zagranicznego w mediach oraz ograniczenie przez spółki i centralne urzędy państwowe prenumeraty krytycznych wobec nich tytułów prasowych.
Każdy zarzut jest wątpliwy: media publiczne zawsze były zależne od polityków, próba ograniczenia dostępu dziennikarzy do parlamentu skończyła się na niczym, a ograniczenie wpływu obcego kapitału na rynek medialny - jeśli nastąpi - będzie wzmacniało demokrację i wolność, niż ją osłabiało. Wreszcie, urzędy państwowe raczej przycięły prenumeratę mediów opozycyjnych do stosownych rozmiarów, niż dokonały jakiejś sankcji.
Gdyby tego typu rankingi nie szkodziły reputacji Polski, należałoby się naprawdę gromko roześmiać. Bo gdyby „eksperci” traktowali kwestię wolności słowa poważnie, Polska zajęłaby w rankingu pierwsze albo jedno z pierwszych - miejsce, przynajmniej w Europie.
Jesteśmy krajem, w którym wybrzmiewają głośno i donośnie wszystkie najważniejsze punkty widzenia. Krajem, w którym żadna ważna informacja nie pozostaje w ukryciu. Krajem, w którym większość mediów zajmuje się niczym nie zakłóconą ostrą krytyką rządu, przeradzającą się często w nagonkę. Krajem, w którym stacje komercyjne od dekad bezkarnie łamią swoje koncesje, nakazujące im zachowanie rzetelności i obiektywizmu.
Jesteśmy wreszcie państwem, w którym od jesieni 2015 roku wolno powiedzieć wszystko, i nie ma za to żadnych sankcji. Nie tylko prawnych, ale także społecznych.
Owszem, Reporterzy bez Granic mają rację w jednym: rzeczywiście, w Polsce skończyły się (miejmy nadzieję, że na zawsze), rządy dążących do faktycznego monopolu informacyjnego środowisk liberalno-lewicowych. Tak, tu mamy do czynienia z „regresem”. Mam nadzieję, że w rankingu panowania tej globalnej kasty „oświeconych” spadniemy jeszcze niżej.
Żeby nie być gołosłownym: dosłownie wczoraj w Wielkiej Brytanii z kandydowania w wyborach zrezygnował poseł torysów Andrew Turner. Ktoś doniósł w mediach społecznościowych, że na małym spotkaniu ze studentami miał powiedzieć, że homoseksualizm „jest zły i stanowi niebezpieczeństwo dla społeczeństwa”. Nic więcej. Do niczego nie wezwał, niczego nie zakazywał. Po prostu wyraził swoją opinię. Musiał odejść bez słowa, a w jego obronie nie stanął nikt. Konserwatywny „The Daily Telegraph” grzecznie przyklasnął. Nie było nawet żadnej dyskusji - po prostu za wypowiedzenie takiej opinii jest tylko jedna kara: śmierć cywilna.
Tak wygląda wolność słowa na współczesnym zachodzie. Utarte banały skrywają narastającą przemoc wobec każdego, kto nie podporządkowuje się lewicy.
Ale tą sprawą Reporterzy bez Granic, czy też inne tego typu organizacje, się nie zajmą. Tak jak faktycznie nie zajęli się Polską. Gdyby się zajęli na poważnie i uczciwie, nie stworzyliby tak zafałszowanego rankingu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/337780-w-powaznym-rankingu-wolnosci-slowa-polska-zajelaby-jedno-z-pierwszych-miejsc-w-europie-moze-nawet-pierwsze