Dać łatwo, odebrać trudno. O medialnym kolonializmie w naszym kraju, a dokładniej o przejmowaniu polskich mediów alarmowałem już pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, w korespondencjach z Bonn, a później Berlina.
„Jaki jest szczyt naiwności? Oddać Niemcom wszystkie gazety, radio, telewizję i internet, i oczekiwać, że będą reprezentowały polskie interesy”,
to cytat z mojego komentarza z kwietnia 2016 r. Wszystko groch o ścianę… Prócz okazjonalnej gadaniny nic się nie zmieniło. Przeciwnie, dyrektor generalny koncernu Ringier Axel Springer Mark Dekan pozwolił sobie właśnie na otwarte, bezczelne wtrącenie się do sytuacji politycznej w Polsce i na instruowanie podległych mu dziennikarzy, za kim i za czym powinni się opowiadać.
Żaden niezależny kraj nie pozwala sobie na pranie mózgów własnych obywateli przez zagranicę. Stąd prosty i przerażający wniosek: Polska wolnym krajem nie jest, jest niemiecką kolonią medialną. O zainteresowaniu Niemiec tym, kto rządzi w naszym kraju i próbach wywierania wpływu na kształt naszej sceny politycznej też pisałem niejednokrotnie, w tym o finansowym wspieraniu wygodnych partii z punktu widzenia Berlina. Że powtórzę: w cywilizowanych państwach przyjęcie pieniędzy z obcego kraju przez któreś z politycznych ugrupowań byłoby gwoździem do jego trumny, ale nie u nas. Swego czasu ujawnił to Paweł Piskorski, pierwszy przewodniczący Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, kiedyś w KLD, potem UW, następnie w PO, później w Stronnictwie Demokratycznym i Europie Plus. Początkowo premier Donald Tusk, obecnie przewodniczący Rady Europejskiej, oraz Jan Krzysztof Bielecki zaprzeczali, że brali pieniądze od niemieckich chadeków, jednakże były szef MSZ Andrzej Olechowski potwierdził w TVN24, że owszem, posiłkowali się niemiecką „darowizną”…
Fakt ten pozostawię bez komentarza, podobnie jak „granty” dla byłego szefa MSZ Władysława Bartoszewskiego, który otrzymał kiedyś 150 tys. marek za wkład w kształtowanie naszych bilateralnych stosunków z Niemcami. Tych kształtujących i z wkładem było wielu. Jeden z nich wypłynął przy okazji ujawnienia nagrania, a był nim sam rzecznik prasowy premiera Tuska i były sekretarz generalny PO Paweł Graś, obecnie jego doradca w Radzie Europejskiej do spraw… polityki i komunikacji. Tak, ten sam Graś, ten sam były cieć domu pewnego Niemca, ten sam, który uzgadniał z mającym dobre kontakty za Odrą, biznesmenem Janem Kulczykiem, okiełznanie krytycznego wobec rządu PO redaktora naczelnego „Faktu” - tabloidu należącego do koncernu Ringier Axel Springer. Sześć tygodni po tej interwencji Grzegorz Jankowski stracił posadę…
„Kto ma media, ten ma władzę”, mawiają Niemcy („Wer die Medien hat, hat die Macht”). Niemieckie media w kraju i za granicą, czyli także w Polsce, funkcjonują perfekcyjnie. Pomagają w tym m.in. polityczne odprawy, po niemiecku Hintergrundgeschpräch (Hintergrund - tło, Gespräch - rozmowa), polityków z szefami redakcji, lub bezpośrednio z wybranymi dziennikarzami. Po takich „konsultacjach” media publikują to, czego politykom mówić nie wypada, lub nie publikują tego, co byłoby sprzeczne z ich interesem.
W samych Niemczech na ponad 650 gazet i periodyków te z – co należy podkreślić - częściowym udziałem kapitału zagranicznego można wyliczyć dosłownie na palcach jednej ręki, na dodatek są to gazety niskonakładowe. Co robi się z niepokornymi, obrazuje zdarzenie w miesięczniku „Cicero”, należącej do szwajcarskiej grupy Ringier Publishing, która z kolei powiązana jest z niemiecko-szwajcarskim koncernem Springera (wydającym w naszym kraju m.in. tygodnik „Newsweek”). „Cicero” opublikował tekst w oparciu o tajne materiały Federalnego Urzędu Kryminalnego, po czym do redakcji wpadli policjanci z prokuratorskim nakazem rewizji i zrobili tam „kipisz”… Sprawa oparła się aż o Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, który uznał akcję policji za „niedopuszczalne naruszenie wolności prasy”, ale była to musztarda po obiedzie, co chcieli „porządkowi” zrobić, to zrobili…
W Niemczech obcy kapitał nie ma żadnych szans nie tylko na zmonopolizowanie rynku medialnego, lecz nawet wykupienie poszczególnych tytułów. Mogą to blokować i skutecznie blokują syndykaty wydawców, dziennikarzy i drukarzy. Między Odrą a Renem obowiązuje zasada tzw. ograniczenia dominacji opiniotwórczej. Czuwa nad tym specjalna Komisja do spraw Koncentracji Mediów, która może nakazać koncernom wyzbycie się części udziałów. Jak orzekł Federalny Trybunał Konstytucyjny, w razie zagrożenia należy… „natychmiastowo i jak najbardziej efektywnie przeciwdziałać tendencjom do koncentracji, gdyż jeśli nieprawidłowości się ugruntują, mogą być trudne do naprawienia”.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dać łatwo, odebrać trudno. O medialnym kolonializmie w naszym kraju, a dokładniej o przejmowaniu polskich mediów alarmowałem już pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, w korespondencjach z Bonn, a później Berlina.
„Jaki jest szczyt naiwności? Oddać Niemcom wszystkie gazety, radio, telewizję i internet, i oczekiwać, że będą reprezentowały polskie interesy”,
to cytat z mojego komentarza z kwietnia 2016 r. Wszystko groch o ścianę… Prócz okazjonalnej gadaniny nic się nie zmieniło. Przeciwnie, dyrektor generalny koncernu Ringier Axel Springer Mark Dekan pozwolił sobie właśnie na otwarte, bezczelne wtrącenie się do sytuacji politycznej w Polsce i na instruowanie podległych mu dziennikarzy, za kim i za czym powinni się opowiadać.
Żaden niezależny kraj nie pozwala sobie na pranie mózgów własnych obywateli przez zagranicę. Stąd prosty i przerażający wniosek: Polska wolnym krajem nie jest, jest niemiecką kolonią medialną. O zainteresowaniu Niemiec tym, kto rządzi w naszym kraju i próbach wywierania wpływu na kształt naszej sceny politycznej też pisałem niejednokrotnie, w tym o finansowym wspieraniu wygodnych partii z punktu widzenia Berlina. Że powtórzę: w cywilizowanych państwach przyjęcie pieniędzy z obcego kraju przez któreś z politycznych ugrupowań byłoby gwoździem do jego trumny, ale nie u nas. Swego czasu ujawnił to Paweł Piskorski, pierwszy przewodniczący Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, kiedyś w KLD, potem UW, następnie w PO, później w Stronnictwie Demokratycznym i Europie Plus. Początkowo premier Donald Tusk, obecnie przewodniczący Rady Europejskiej, oraz Jan Krzysztof Bielecki zaprzeczali, że brali pieniądze od niemieckich chadeków, jednakże były szef MSZ Andrzej Olechowski potwierdził w TVN24, że owszem, posiłkowali się niemiecką „darowizną”…
Fakt ten pozostawię bez komentarza, podobnie jak „granty” dla byłego szefa MSZ Władysława Bartoszewskiego, który otrzymał kiedyś 150 tys. marek za wkład w kształtowanie naszych bilateralnych stosunków z Niemcami. Tych kształtujących i z wkładem było wielu. Jeden z nich wypłynął przy okazji ujawnienia nagrania, a był nim sam rzecznik prasowy premiera Tuska i były sekretarz generalny PO Paweł Graś, obecnie jego doradca w Radzie Europejskiej do spraw… polityki i komunikacji. Tak, ten sam Graś, ten sam były cieć domu pewnego Niemca, ten sam, który uzgadniał z mającym dobre kontakty za Odrą, biznesmenem Janem Kulczykiem, okiełznanie krytycznego wobec rządu PO redaktora naczelnego „Faktu” - tabloidu należącego do koncernu Ringier Axel Springer. Sześć tygodni po tej interwencji Grzegorz Jankowski stracił posadę…
„Kto ma media, ten ma władzę”, mawiają Niemcy („Wer die Medien hat, hat die Macht”). Niemieckie media w kraju i za granicą, czyli także w Polsce, funkcjonują perfekcyjnie. Pomagają w tym m.in. polityczne odprawy, po niemiecku Hintergrundgeschpräch (Hintergrund - tło, Gespräch - rozmowa), polityków z szefami redakcji, lub bezpośrednio z wybranymi dziennikarzami. Po takich „konsultacjach” media publikują to, czego politykom mówić nie wypada, lub nie publikują tego, co byłoby sprzeczne z ich interesem.
W samych Niemczech na ponad 650 gazet i periodyków te z – co należy podkreślić - częściowym udziałem kapitału zagranicznego można wyliczyć dosłownie na palcach jednej ręki, na dodatek są to gazety niskonakładowe. Co robi się z niepokornymi, obrazuje zdarzenie w miesięczniku „Cicero”, należącej do szwajcarskiej grupy Ringier Publishing, która z kolei powiązana jest z niemiecko-szwajcarskim koncernem Springera (wydającym w naszym kraju m.in. tygodnik „Newsweek”). „Cicero” opublikował tekst w oparciu o tajne materiały Federalnego Urzędu Kryminalnego, po czym do redakcji wpadli policjanci z prokuratorskim nakazem rewizji i zrobili tam „kipisz”… Sprawa oparła się aż o Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, który uznał akcję policji za „niedopuszczalne naruszenie wolności prasy”, ale była to musztarda po obiedzie, co chcieli „porządkowi” zrobić, to zrobili…
W Niemczech obcy kapitał nie ma żadnych szans nie tylko na zmonopolizowanie rynku medialnego, lecz nawet wykupienie poszczególnych tytułów. Mogą to blokować i skutecznie blokują syndykaty wydawców, dziennikarzy i drukarzy. Między Odrą a Renem obowiązuje zasada tzw. ograniczenia dominacji opiniotwórczej. Czuwa nad tym specjalna Komisja do spraw Koncentracji Mediów, która może nakazać koncernom wyzbycie się części udziałów. Jak orzekł Federalny Trybunał Konstytucyjny, w razie zagrożenia należy… „natychmiastowo i jak najbardziej efektywnie przeciwdziałać tendencjom do koncentracji, gdyż jeśli nieprawidłowości się ugruntują, mogą być trudne do naprawienia”.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/331859-polska-jest-niemiecka-kolonia-medialna-odwlekanie-repolonizacji-mediow-jest-dla-niezaleznosci-kraju-samobojcze